REKLAMA

Wyzwolona

autor: Róża Lewanowicz
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 22 listopada 2016
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 432
ISBN: 978-83-7674394-3

Inne formy i wydania

e-book (epub, mobipocket)  2016.11.22

Szybka i mocna akcja, wyraziste postacie, a także niebanalny wątek obyczajowy. Kapitalna książka!

Magdalena Kijewska, Przegląd Czytelniczy

Łukasz był przekonany, że wszystkie problemy jego i jego żony się skończyły. Stawił już czoła porwaniu Justyny, całej jej tajemniczej przeszłości, a nawet odnalazł ją w środku wojennej zawieruchy w Afganistanie. Zawarł nowe przyjaźnie i uratował swoje małżeństwo. Ale czy na pewno?

Okazuje się, że jego ukochana ma jeszcze jednego wroga, najgroźniejszego ze wszystkich, który dla zemsty gotów jest posunąć się do najgorszego. Jego gniew ma dosięgnąć już nie tylko Justynę, ale także jej najbliższych. Justyna i Łukasz będą musieli zmierzyć się z całkiem nowymi wyzwaniami, zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym. Z pomocą przyjaciół zrobią wszystko, aby spełniło się ich największe marzenie, a ich mające się dopiero urodzić dziecko było bezpieczne.

Fragment

Kotowicz westchnął ciężko, jakby ktoś bliski mu umierał, i włą­czył kierunkowskaz. Wjechał do bramy, za którą było nieduże podwórko i kolejny budynek.

- Co to, kurwa, jest?! - Tomek znów eksplodował.

- O, matko! - Ewa zaczęła się śmiać. - Justynka, widziałaś?

Justyna spojrzała na tablicę przy wejściu do budynku i zamarła.

- Ja pierdolę! - rechotał Łukasz. - Centrum Kultury Islamu. Tu ci chyba nie zrobią tego akumulatora. Co najwyżej wysadzą w powietrze.

Tomek miotał się na swoim fotelu, ale Justyna położyła mu dłoń na plecach i nachyliła się do niego.

- Kocie, za tym budynkiem coś musi być, bo jest przejazd. Zobacz.

Tomek uspokoił się nieco i zwolnił hamulec.

- To sprawdźmy - mruknął i ruszył przed siebie.

- Ile oni mają tu tych podwórek? - Łukasz był zdumiony, widząc niewielki placyk z warsztatem w starej szopie. Duży szyld wyraź­nie informował, że naprawiają w nim akumulatory samochodowe.

Wysiedli z auta i właściciel volvo poszedł szukać mechanika. Po chwili wrócił z niskim, bardzo chudym staruszkiem, ubra­nym w granatowy fartuch do kostek. Mężczyzna uśmiechał się spod swojego naciśniętego na oczy kaszkietu, jakby był całkowi­cie wyluzowany. Trzymał dłonie w kieszeniach i kiwał się lekko w przód i w tył.

- Adaś! - zawołał skrzekliwym głosem. - Daj miernik uniwersalny.

Młody pomocnik, także w fartuchu, wypadł z szopy obok, z miernikiem pod pachą. Klapa nad silnikiem była już otwarta.

- Czternaście i cztery volta - dziadek odczytał wynik, nie wyj­mując rąk z kieszeni. - Działa.

- No to co, kurwa, się dzieje, że miga? - Tomek był zdespero­wany. - Ta kontrolka nie może migać!

Łukasz zaczął rzucać kolejne możliwe przyczyny awarii, a Ewa proponowała szukanie innego warsztatu. W tym czasie Justyna była już przy wjeździe na podwórko numer jeden.

Nie wiedziała, dlaczego tam poszła, dopóki nie wyjrzała dyskretnie zza węgła. Pojęła, że gdy spoglądała na tablicę przy drzwiach, mignęła jej znajoma twarz, której widok obudził pewne wspomnienie.

Przed drzwiami stało dwóch mężczyzn - stary i młody. Twarz starszego widziała, ale ten drugi odwrócony był do niej plecami, a to właśnie jemu chciała się przyjrzeć. Rozmawiali o czymś szep­tem, nachylając się do siebie. Po chwili zdecydowali się odejść od wejścia, być może po to, by nikt ich nie słyszał. Nagle młodszy obrócił głowę tak, że ujrzała jego rysy. Justyna poczuła, że nie może oddychać.

- Kurwa, kurwa, kurwa... - wyrzucała z siebie, przyklejona plecami do ściany. - To, kurwa, niemożliwe!

W tej samej chwili Kotowicz mówił niemal te same słowa, ale gdy się uspokoił, doszedł do wniosku, że chyba wie, gdzie jest problem.

- Ostatnio śmierdziało mi z lewego reflektora - usłyszała Ju­styna. - Nie śmiejcie się. Mówię wam! Muszę go wykręcić.

- Adaś, daj narzędzia - zarządził dziadek.

Ja też muszę się uspokoić - pomyślała Justyna. - I zrobić, co trzeba.

Wsunęła dłoń do kieszeni kurtki i z ulgą stwierdziła, że ma w niej portfel i telefon. Z jednej z przegródek portfela wysunęła kartę SIM i drżącymi dłońmi umieściła ją w telefonie.

Pospiesz się! Oni zaraz mogą sobie pójść - poganiała siebie, za­mykając pokrywę swojego supernowoczesnego aparatu, który mąż sprawił jej na urodziny. Przysunęła się do rogu budynku, uniosła telefon i zrobiła zdjęcie. Potem następne i następne. Uścisk dłoni. Klepanie po ramieniu. Przekazywanie sobie świstków papieru. Uśmiechy. Wymiany spojrzeń.

- Gdybym cię nie znała, Malik, pomyślałabym, że jesteś gejem - mruknęła, szukając numeru. - Jak ty masz na nazwisko? Malik al Hassan... Hussein... Hassen... Pieprzyć to! Może się domyślą.

,,Malik al Hassan, terrorysta. Centrum Kultury Islamu, Kato­wice. Rozmówca nieznany".

Wyślij.

Najpierw wieki czekała na komunikat ,,wiadomość wysłana", a potem na odpowiedź. Zerknęła w stronę warsztatu i po minie Kotowicza zorientowała się, że kryzys zażegnany, a jej mąż ma ubaw z dymiącego reflektora. Mniej zadowolona Ewa zaczęła na­ciskać, by jechać już w stronę Spodka, bo ona nie mogła doczekać się, by ujrzeć doskonale zbudowanych siatkarzy.

- Cholera! Odbierzcie tę wiadomość.

Nie zdążyła wymienić znów kart SIM, bo Łukasz zaczął in­teresować się jej losem.

- Co ty tam robisz? - zapytał, widząc, jak kuca przy ścianie. - Jedziemy.

Kiedy przejeżdżali przez pierwsze podwórko, mężczyzn już nie było. Łukasz wciąż żartował, a Kot właśnie uświadamiał sobie, że za swoje ekscesy czekają go ostre cięgi po powrocie do domu. Justyna, której zazwyczaj było go żal, nie miała głowy, by się nim przejmować.

Obiecywała sobie w duchu, że zniszczy tę kartę. Przecież nie jest już z nimi...

Po co ją w ogóle brałam od Krokodyla? - wyrzucała sobie.

Nieznany numer alarmowy, gdyby się coś działo - tak jej po­wiedział, jakby miał ją za idiotkę.

Bo miał. Nie zorientował się, że ona wie, dla kogo pracują i kto odbierze wiadomość. A ,,gdyby się coś działo" oznacza tak naprawdę ,,gdybyś chciała wrócić"...

Kiedy dojeżdżali do ulicy Chorzowskiej, zrobiło się bardzo głośno. Łukasz z Kotowiczem nagle stracili zainteresowanie sa­mochodem i meczem, wpatrzeni w mijające ich na sygnale wozy policji i antyterrorystów.

- Ja pierdolę! - Kotowicz z szeroko otwartymi oczami oglądał spektakl niebieskich świateł. - Widziałeś to? Jakby na wojnę jechali.

- Chłopaki, helikopter! - Nawet Ewa była podekscytowana. - To musi być coś poważnego.

Na komórkę Justyny w końcu przyszła wiadomość zwrotna, a zaraz za nią kolejna:

,,RGR. Zapłata wpłynęła na wskazane konto".

- Nic się nie stało - powiedziała spokojnie. - To tylko ćwicze­nia. Jedźmy na mecz.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024