Dość wszechwładzy urzędników
26 września 2011
"Echo" rozmawia z prof. Krzysztofem Rybińskim, kandydatem na Senatora RP z prawobrzeżnej Warszawy
- Rzeczywiście do tej pory wyłącznie doradzałem wielu politykom, ale zdarzyły się dwie rzeczy. Po pierwsze sytuacja gospodarcza Polski i Europy dramatycznie się pogorszyła i zwłaszcza w tym szczególnym czasie prawo powinno być tworzone przez ekspertów, a nie przypadkowe osoby wyznaczane przez partie, które znane są z tego, że zagrały w operze mydlanej albo mają nazwisko podobne do kogoś znanego. Rzeczywiście znajomi pytają mnie: po co ci ta polityka, przecież masz świetną pracę, jesteś rektorem wyższej uczelni? Zawsze chciałem zmienić tych, którzy w parlamencie są nieudolni, ale nigdy nie widziałem się w roli członka partii politycznej. W partiach myśli się tak, jak lider każe. Zapisanie się do partii zawsze było dla mnie nie do przyjęcia, ale wydarzyło się coś, co jest drugim powodem mojej decyzji. Niezależni politycznie prezydenci dużych miast powołali komitet wyborczy "Obywatele do Senatu". Jest to grupa ludzi niezależnych, myślących o rozwoju kraju, odważnych. W takiej grupie się odnajduję. Mam nadzieję, że w przyszłym Senacie znajdzie się przynajmniej 10 niezależnych senatorów z naszego ruchu, bo tylu może wystąpić z inicjatywą ustawodawczą. Takich 10 sprawiedliwych.
- Czym zamierza się Pan zająć, o ile uda się Panu przekonać wyborców?
- W Senacie zamierzam wspierać inicjatywy obywatelskie. Ostatnio udało się zebrać ponad 150 tys. podpisów pod projektem zmiany ustawy o janosikowym, czyli obniżenia wysokiego podatku, który płacą warszawiacy na rzecz innych regionów. Ale to rzadki sukces, mnóstwo wartościowych projektów obywatelskich przepada, bo jego autorom nie udaje się zebrać wystarczającej liczby podpisów, a politycy nie zgłoszą niczego bez akceptacji zwierzchników partyjnych. My chcemy to zmienić. Skierujemy do Laski Marszałkowskiej każdy wartościowy obywatelski projekt ustawy. Chodzi o nową jakość w życiu publicznym, bo partie odwracają się do ludzi plecami.
- Co ma Pan na myśli?
- Biura poselskie i senatorów w Polsce działają bardzo źle. Głównie są zamknięte, swojego senatora nie można tam prawie nigdy spotkać. To właśnie jest jeden z przykładów odwracania się od obywateli. Gwarantuję, że moje biuro będzie zawsze czynne, pracować w nim będę społecznie, chciałbym poza tym zapewnić mieszkańcom m.in. bezpłatne porady prawne.
- Pański konkurent, były marszałek Sejmu Marek Borowski mówi o otwarciu nawet dwóch biur. Dlaczego zdecydował się Pan kandydować w okręgu, gdzie bój o mandat toczą dwaj wieloletni polityczni "wyjadacze". Tym drugim jest wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski. Jednomandatowe okręgi oznaczają, że wygra tylko jeden z Panów.
- Na razie Marek Borowski dzieli jedno biuro z posłem Markiem Balickim, więc ma pół biura. Rzeczywiście, namawiano mnie na inny okręg. Mówiono: tam masz łatwiejszych przeciwników, dzielnica bogatsza, na pewno więcej ludzi ogląda programy ekonomiczne, w których występujesz, będzie ci łatwiej. Ale ja jestem związany z prawobrzeżną Warszawą, gdzie się urodziłem, wychowałem, chodziłem do szkoły, prowadziłem drużynę harcerską i praski klub karate. Poza tym chcę mieć silny mandat do sprawowania swojej funkcji, a uzyskam go wówczas, jeśli pokonam dwóch znanych i doświadczonych przeciwników.
- Dlaczego wyborcy mieliby Panu zaufać? Dla większości jest Pan nieznany?
- Dlatego, że nie zamierzam być senatorem, który tylko jest i bierze pensję, daje się lobbować i jeździ po świecie za publiczne pieniądze. Chcę być ważnym senatorem. Takim, z którym liczą się inni parlamentarzyści, ministrowie i dziennikarze. Jeśli przekonam do siebie wyborców i pokonam dwóch marszałków, to będzie to jasny sygnał, że ludzie chcą zmiany. Jestem przekonany, że wówczas mój głos w parlamencie będzie znacznie bardziej donośny i silny, niż gdybym pokonał w wyborach mniej znaczących kandydatów w innym okręgu.
- Czym zamierza się Pan zająć jako senator?
1. Infrastruktura drogowa
2. Rozwój dzielnicy
3. Aktywizacja społeczeństwa
4. Poprawa bezpieczeństwa
- Mówiąc najogólniej chciałbym zająć się reformami, które obiecała Platforma Obywatelska w 2007, ale których nie zrealizowała w minionych czterech latach. Czym konkretnie? Po pierwsze sprawami gospodarczymi i naprawianiem prawa, które polskim przedsiębiorcom przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu. Jest to bardzo ważne, ponieważ to właśnie przedsiębiorcy dają pracę ludziom, a są gnębieni wysokimi podatkami, wieloma bezmyślnymi przepisami, zbędnymi zezwoleniami, zaświadczeniami i koncesjami. Od lat politycy mówią o koniecznych zmianach, ale ich nie robią, a w kraju dochodzi do takich paradoksów, że firmy przenoszą siedziby z miasta do miasta, żeby znaleźć się w "bardziej przyjaznym urzędzie skarbowym". Przyjaznym, czyli takim, w którym sprawy załatwia się szybciej i sprawniej. Inny przykład wszechwładzy urzędniczej, z którą należy skończyć - firma czeka wiele miesięcy na zezwolenie, a wraz z nią setka ludzi czeka na pracę. Uproszczenie procedur, likwidacja zbędnych przepisów to konieczność.
- A inne dziedziny, które Pana interesują to?
- Trzeci sektor. Jestem wielkim orędownikiem tej formy działalności. Uważam, że organizacje pozarządowe lepiej, sprawniej i taniej radzą sobie z większością powierzonych im zadań. Znacznie lepiej niż instytucje publiczne. Jestem zdania, że NGO'som należy powierzać jeszcze więcej - na przykład, gdyby lokalnej organizacji społecznej dać zbudować plac zabaw, to zbuduje go taniej, szybciej i lepiej, a przede wszystkim skonsultuje z mieszkańcami, jak konkretnie ma on wyglądać. Sam wiele lat działałem w organizacjach pozarządowych.
- Warszawskie dzielnice dla organizacji pozarządowych mają w budżetach śmieszne kwoty. Kluby sportowe nie mogą doprosić się sfinansowania sędziego na zawody albo benzyny, żeby zawodnicy mogli na nie dojechać. Budżety dla NGO'sów są żałośnie małe. Zresztą podobnie jak budżety dzielnic w ogóle, nie mówiąc już o realnej władzy ich burmistrzów i radnych. Wkrótce minie dekada od czasu, gdy scentralizowano władzę w mieście. To czas zauważalnej degradacji dzielnic, zwłaszcza peryferyjnych. Miastem rządzi wielka polityka, samorząd dawno umarł. Politycy wielu partii przyznają, że ustawę warszawską trzeba zmienić, że należy ponownie zdecentralizować miasto, ale mówią to po cichu, nieoficjalnie. Nie mają jeszcze akceptacji politycznych mocodawców. Zajmie się Pan ustawą warszawską?
- Jestem zwolennikiem przekazywania nie tylko kompetencji, ale i pieniędzy, jednostkom samorządu terytorialnego, które są najbliżej mieszkańców i najlepiej oceniają potrzeby. To konieczne także z tego powodu, aby z Warszawy zniknęła bezmyślna polityka. Bo dziś jest tak: która dzielnica wystąpiła o plac zabaw? Ursynów? A kto tam rządzi? Chyba nie nasi? To ich dzieci nie potrzebują placu zabaw. Warszawa potrzebuje nie tylko nowelizacji ustawy warszawskiej, lecz także uchwalenia jak najszybciej ustawy metropolitarnej. Na świecie już dawno zrozumiano, że motorem rozwoju gospodarki są duże aglomeracje. Dają lepsze miejsca pracy, wygodniejsze życie, łatwiejszy dostęp do oświaty i kultury. To oczywiste. Dlatego należy nie tylko zlikwidować janosikowe, ale doinwestować wielkie aglomeracje. Podstawą jest szybki dojazd w promieniu do 100 km.
- To wymaga bardzo wielu zmian ustawowych i zmiany sposobu myślenia o wielkich miastach. Warszawa uważana jest za bardzo bogatą. Tymczasem to właśnie tu mamy do czynienia z zabudową byłych terenów rolnych na sąsiadującej z Targówkiem Białołęce i całkowitą bezradność władz stolicy - ledwie nadążają z budową szkół, które i tak działają na dwie zmiany. Bez zmian ustawowych i pieniędzy z budżetu państwa ulice, chodniki, boiska, baseny, hale sportowe, przychodnie, komisariaty policji itp. powstaną tu za 40 lat.
- Nowelizacja ustawy warszawskiej jest konieczna, bo część tych inwestycji zrealizowałby samorząd dzielnicowy, gdyby miasto nie zabierało mu większości pieniędzy. Skoro Warszawa, jako tzw. bogate miasto, nie może starać się o wsparcie unijne dla wielu inwestycji, to trzeba stworzyć krajowe mechanizmy finansowania np. infrastruktury sportowej, kulturalnej i społecznej dla obszarów intensywnie zabudowujących się.
- Wiele spraw dałoby się rozwiązać bez tego. Na przykład od lat znany jest pomysł sprzedania niepotrzebnych szkół w Śródmieściu. Do niektórych z nich zgłasza się tak mało uczniów, że nie ma sensu ich utrzymywać. Zajmują po 2-3 ha w samym centrum. Za wartość działki można zbudować dwie szkoły w nowych blokowiskach. Od lat urzędnicy i politycy rządzący miastem nie mają odwagi podjąć takiej decyzji. Płacą na utrzymanie działającej na ćwierć gwizdka szkoły, finansują budowę nowej, a dzieci i tak uczą się na dwie zmiany.
- Niemoc urzędnicza to ogromny problem Polski. Urzędnicy starają się nie angażować w decyzje, które wymagają odpowiedzialności, bo po co im ten kłopot. Tymczasem od urzędników trzeba wymagać, dlatego proponuję ustawę o reformatorach w administracji publicznej. Chciałbym ustanowić takie przepisy, które będą dobrym i pomysłowym urzędnikom, których działania przynoszą pozytywne zmiany, gwarantować szybki awans. Potrzebny jest system motywacji. Jak się stworzy ludziom bodźce, to zmieniają swoje przyzwyczajenia i zachowanie. Przykład z USA. Ekipy remontujące drogi dostały zadanie - jeśli utrzymacie jakość dróg a spadną koszty ich remontu, to dostaniecie bonus. Koszty spadły o 50%.
- Gdyby koszty funkcjonowania aparatu państwa i urzędów samorządowych spadły o połowę, to za dziesięć lat będziemy w innej rzeczywistości. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Katner