Bródno? Gorszego szpitala nie widziałem...
21 marca 2013
Artykuł, opisujący doświadczenia naszej czytelniczki, arogancko potraktowanej przez personel szpitala na Bródnie, wywołał lawinę telefonów i listów od czytelników. Jak dotąd, tylko jeden (!) czytelnik był zadowolony z obsługi personelu.
- Czy lekarze i pielęgniarki to też ludzie? Mają rodziny i boją się o ich zdrowie? Czasem wydaje mi się, że przekraczając próg szpitala, wkraczam do prywatnego folwarku personelu medycznego, traktującego z góry każdego, kto ośmieli się im przeszkodzić - mówi z rozgoryczeniem nasza czytelniczka, której teściowa trafiła do Szpitala Bródnowskiego kilka dni temu. Zawieźli mnie do Szpitala Bródnowskiego - opowiada mieszkanka Legionowa. Kobieta wiele godzin czekała na przyjęcie przez lekarza. Ten szybko postawił diagnozę: "kolka nerkowa" i skierował chorą do Szpitala Praskiego, gdzie jest urologia. - Po badaniach okazało się, że to nie nerki, więc z wnuczkiem samochodem wróciłam na Bródno. Kolejka była ogromna. Nie mogłam wytrzymać z bólu, usiadłam na podłodze. Wtedy lekarz dosłownie na mnie nawarczał: "proszę stanąć na końcu kolejki". Nie pomogły grzeczne tłumaczenia, że ból jest nie do zniesienia. Pielęgniarka burknęła jeszcze: "ja z takim bólem do pracy przychodziłam, proszę oddychać!" - relacjonuje 77-latka. Dodaje też, że ratunkiem okazała się dopiero przychodnia w Legionowie, gdzie zawiózł ją w końcu wnuczek.
Niestety, podobnych przykładów jest wiele.
- 5 lat temu urodziło się tam moje dziecko i od tego momentu noga naszej rodziny tam nie postanie. Położne darły się, że żona nie chce przeć, że jest leniwa, że przez nią dziecko się udusi. Po groźbie wezwania policji zawołały ordynatora, który natychmiast zarządził cesarkę - dziecko było źle ułożone i owinięte pępowiną. Gdyby nie groźba policji, dziecka pewnie by z nami już nie było, albo byłoby upośledzone - opisuje pan Michał.
- W sobotę około 18 udałem się na oddział ratunkowy szpitala z dużymi bólami brzucha i temperaturą. W rejestracji nie chciano mnie przyjąć. Wyjątkowo arogancka pielęgniarka kazała mi się udać do lekarza pierwszego kontaktu do przychodni, która jest czynna tylko w dni robocze. Czekałem w poczekalni, licząc, że się zlitują. Około godz. 22 zemdlałem, spadłem z krzesła na posadzkę. Córka przełożyła mnie na stojące w korytarzu ruchome łóżko. Moja dolegliwość dotyczyła wyrostka robaczkowego. Stan był bardzo ciężki, bliznę mam jak po operacji żołądka - opowiada pan Andrzej.
Kolejna osoba opowiada o swoich obserwacjach z kilkugodzinnego pobytu w bródnowskiej izbie przyjęć.
- Niechęć personelu jest odczuwalna już w pierwszym kontakcie. Sam pracuję w służbie zdrowia, jednak to, czego doświadczyłem na Bródnie, przechodzi wszelkie pojęcie. Gorszego szpitala nie widziałem. Pojechałem tam z mamą, która miała uszkodzenie kręgosłupa. Wszyscy traktowali nas lekceważąco, nikt się nami na dobrą sprawę nie interesował, jak zwróciłem im uwagę, to usłyszałem, że jestem chamski. W tym czasie przywieźli pijanego bezdomnego, kopnęli go prowadząc do łazienki. Znam ten szpital od lat. Po przekształceniu w spółkę jakiś czas temu nastąpiło tam odhumanizowanie - opowiada pan Patryk.
Kolejna czytelniczka opowiada o niedbalstwie podczas wykonywania badań.
- Kiedy miałam robione USG, lekarze rozmawiali o wszystkim, nie zwracając w zasadzie na mnie uwagi. Nagle wszedł jakiś inny lekarz i powiedział, że przyszedł znajomy znajomych i potrzebuje na już USG. A ja czekałam 1,5 miesiąca! - mówi zdenerwowana pacjentka.
Najczęściej pojawiającym się wątkiem są problemy z porozumiewaniem się z personelem - nikt nic nie chce mówić.
- Miałam operowane oko. Czekałam pod gabinetem lekarza długi czas, zanim ktokolwiek raczył mi powiedzieć, co i jak. Gdy próbowałam dowiedzieć się czegoś od pielęgniarki, ta odwróciła się tyłkiem i odeszła bez słowa. Może niech ci ludzie zaczną odśnieżać albo zamiatać chodniki, skoro nie nadają się do kontaktów z ludźmi - mówi pani Katarzyna.
I jeszcze kilka słów na temat czystości. - Podłogi sal chorych i korytarze są myte przy pomocy mopów, natomiast krany, klamki, przyciski sedesów lepią się przy dotyku. Ponad połowa osób zgłaszających się na SOR nie wymaga natychmiastowej pomocy - mówi rzecznik. Okna w salach trzeba było uszczelniać kocami, a woda z prysznica nie spływała. Nic dziwnego, że co jakiś czas słyszymy o kwarantannie poszczególnych oddziałów z powodu gronkowca. Natomiast na ostrym dyżurze laryngologicznym, pomimo dużej liczby pacjentów, przyjęcia odbywają się płynnie, a personel jest uprzejmy i kompetentny. Czyli można - mówi czytelnik.
Na koniec prawdziwa perełka.
- Dwa lata temu w szpitalu na internie leżała moja matka. Ciężko chora, zdana na opiekę "życzliwych pielęgniarek". W jej pokoju leżała jeszcze jedna kobieta - z amputowaną nogą. Niezbyt ruchliwa. Podczas moich odwiedzin u mamy, z torebki, którą postawiłam na stoliku za moimi plecami, zniknął mi portfel. Do pokoju wchodziła tylko jedna osoba - pielęgniarka. Kiedy zrobiłam aferę, że zginął mi portfel, nastąpił cud i znalazł się on na korytarzu, tuż obok wind. Bez pieniędzy. Wezwałam ochronę, która z życzliwym uśmiechem powiedziała "monitoringu nie ma, może Pani wzywać policję". A matka błagała mnie: "zostaw sprawę, przecież oni tu nie dadzą mi żyć". Zostawiłam, chociaż wiem, że złodziej był z personelu - opowiada pani Katarzyna.
Jeden z czytelników bronił honoru szpitala. - Ich etaty są bardzo ograniczone. W ciągu jednej godziny było podobno przyjętych 50 osób. Zasięg pracy przerasta możliwości liczbowe personelu - twierdzi czytelnik.
Szpital: relacje z pacjentami trudne
- W planach mamy wprowadzenie cyklicznych badań dotyczących jakości świadczonych przez szpital usług. Z pacjentami, tuż przed zakończeniem hospitalizacji, będzie przeprowadzona krótka rozmowa zawierająca między innymi pytania dotyczące relacji z personelem. W kolejnym etapie planujemy połączyć system premii z wynikami wywiadów - mówi rzecznik szpitala Piotr Gołaszewski. Dodaje też, że szpitalne oddziały ratunkowe to najtrudniejszy odcinek działania dla całego personelu.
- Zostały one powołane jako struktura przede wszystkim do ratowania życia ludzkiego. Tymczasem, ponad połowa osób zgłaszających się na SOR nie wymaga natychmiastowej pomocy. Nie odmawiamy tej pomocy nikomu, jednak specyfika SOR wymaga szybkiej decyzji lekarza, kto wymaga natychmiastowej interwencji, a kto musi poczekać. Jesteśmy dumni z tego, że udaje się nam uratować blisko 100% ciężkich przypadków trafiających do Szpitala Bródnowskiego - podkreśla Gołaszewski. Pokazuje też, że opinie pacjentów bywają zwyczajnie niesprawiedliwe.
- Na początku marca wpłynęła informacja od pacjentki, iż w czasie kiedy ona czekała na SOR-ze wraz z innymi pacjentami, zaobserwowała pielęgniarkę "przechadzającą się z kubkiem herbaty i szukającą okazji do poplotkowania". Znam te panie i wiem, że tam nie ma czasu na "herbatki". Sprawdziłem to bardzo dokładnie. Pielęgniarka szła z kubkiem herbaty... ale do opatrywanego właśnie bezdomnego pacjenta - mówi Gołaszewski.
AS
.