Zamiast reszty - żelki lub gumy
25 marca 2011
W szkolnym sklepiku w jednej z podstawówek na Białołęce dzieci zamiast reszty dostają żelki lub gumę do żucia, bo w kasie nie ma drobnych. Rodzice alarmują, że nikt nie kontroluje szkolnych sprzedawców. Dyrekcje szkół uważają, że nic złego się nie dzieje.
- W naszej szkole od wielu lat działa kawiarenka "Zdrowy Zakątek", którą pro-wadzi ajent. Działalność jej jest określona pisemną umową, zawierającą dokładne wytyczne, jakich produktów w naszej kawiarence nie powinno być - zdradza Elżbie-ta Kieszkowska, wicedyrektor szkoły nr 314 przy ul. Porajów 3.
- Kontrolujemy bardzo dokładnie to, co jest sprzedawane w sklepiku szkolnym. Lista produktów polecanych do sklepiku stanowi załącznik do umowy zawartej z ajentem prowadzącym stołówkę szkolną i sklepik. Sprzedawane są produkty zdro-we, zalecane w programie warszawskim "Wiem co jem"; np. kanapki, serki i dese-ry mleczne, woda i soki owocowe i warzywne, owoce świeże sezonowe, warzywa świeże, suchary smakowe, batony i ciasteczka zbożowe - informuje Maria Marci-niak-Małetka, dyrektor szkoły nr 342 przy ul. Strumykowej.
Czy wiem co jem?
Według białołęckich urzędników większość białołęckich szkół realizuje programy z zakresu zdrowego żywienia i nie ma potrzeby wprowadzania dodatkowych obos-trzeń. Między innymi szkoły podstawowe nr 314 i 154 prowadzą edukację z tego zakresu w ramach programu "Wiem co jem".- W szkołach organizowane są zajęcia, a nawet specjalne dni, podczas których dzieci mają okazję poznania i degustacji zdrowej żywności. W tej sprawie najważ-niejsza jest edukacja. Dyrektorzy szkół oczywiście zalecają prowadzącym sklepiki szkolne sprzedaż owoców, soków i innych zdrowych produktów. Ostateczna decyzja należy jednak do rodziców i uczniów - mówi Bernadeta Włoch-Nagórny, rzeczniczka urzędu dzielnicy Białołęka.
Jedyne wyjście - zakazać
Czy zatem jest o co kruszyć kopie? - Jest, bo po pierwsze trzeba skontrolować szkoły, czy rzeczywiście jest tak, jak mówią ich pracownicy, a po drugie odgórne zarządzenie, które wskazywałoby, jakie produkty można sprzedawać w sklepikach, a jakich nie, ukróciłoby wszelkie nieprawidłowości w tej kwestii - uważają rodzice i dodają, że wówczas nie byłoby idiotycznych dyskusji na zebraniach, czy chipsy są zdrowsze od gumowych misiów.Popierają ich specjaliści. - Taka odgórna rekomendacja na pewno nie zaszko-dzi, nawet w szkołach ponadpodstawowych, bo dzieci sięgają zazwyczaj po to, co akurat mają pod ręką. Dlatego możemy mieć wpływ na to, co jedzą. Poza tym dy-rektorzy nie zawsze mają odpowiednią wiedzę z zakresu dietetyki, dlatego opra-cowana przez dietetyków lista "zakazanych" produktów wydaje się być dobrym po-mysłem - dodaje Anna Januszewicz, psycholog z Wyższej Szkoły Psychologii Spo-łecznej w Warszawie.
Przydałyby się zeszyty
- Dlaczego w sklepiku nie ma przyborów szkolnych? - pyta rodziców dziewięcio-latka. - Porozmawiajcie w tej sprawie z panią dyrektor. Dziś skończył mi się atra-ment, a nie miałam zapasowego. Powinien być w sklepiku, tak samo jak zeszyty.Dzieci niejednokrotnie są mądrzejsze od dorosłych.
Marzena Zemlich, oko