Wynaturzenie za ogrodzeniem
29 kwietnia 2008
"Echo" rozmawia z Elżbietą Anną Sekułą, socjologiem i antropologiem kultury z Instytutu Kultury i Komunikowania Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej
Elżbieta Anna Sekuła
Dlaczego ludzie chcą mieszkać w zamkniętych, ogrodzonych osiedlach? Czy tylko dlatego, że czują się tam bezpieczni, czy są też inne przyczyny?
- Poczucie bezpieczeństwa to sprawa bardzo ważna, ale nie mniej istotne jest zapewnienie sobie określonego statusu, prestiżu. Co prawda realizacja jednego i drugiego jest dyskusyjna, ale mieszkańcy tak to odbierają: uważają, że mieszkają bezpiecznie i szczycą się wysokim statusem. Warto przy tym po-wiedzieć, że te osiedla są bardzo zróżnicowane. Po pierwsze powstają nowe o różnym standardzie. A po drugie, grodzone są już istniejące. Na przykład na Bemowie, stare bloki zostały wygrodzone. Ich stan-dard jest taki, że nie da się powiedzieć o jakimkol-wiek prestiżu, ale najwidoczniej mieszkańcy uważają inaczej. Jeśli chodzi o prestiż, to bywa też tak, że jakieś nowe osiedle powstaje obok już istniejącego, z tradycjami, w którym miesz-kają zamożni ludzie, i ci starzy mieszkańcy uważają tych nowych za zdecydowanie gorszych od siebie. Nie wiem, czy to kiedykolwiek się zmieni.
Powiedziała Pani, że kwestia bezpieczeństwa nie jest jednoznaczna...
- Bo nie da się tego jednoznacznie ocenić. Znam zamknięte osiedle domków, chyba dwudziestu, gdzie nie został okradziony tylko jeden. Takie zamknięte osiedle jest bowiem sygnałem dla złodzieja, że pewnie jest tam coś cennego. Tak nie musi być i często nie jest, ale ogrodzenie jest rodzajem wskazówki. Ponadto gwarancja bezpieczeństwa jest niepełna, ponieważ w tych osiedlach, szczególnie dużych, nie ma mowy o budowaniu więzi między mieszkańcami.
Te osiedla w większości przypominają koszary. Nie dość, że są ogrodzone, to jeszcze domy stoją w rzędach, są między nimi niewielkie odległości, wąskie ulice i takież chodniki. Mam wrażenie, że trudno w takich warunkach czuć się członkiem społeczności.
- I właśnie to godzi w poczucie bezpieczeństwa, ponieważ od dawna wiadomo, że w takich osiedlach, w przeciwieństwie na przykład do osady wiejskiej, człowiek jest anonimowy. Ktoś znika i nikt tego nie odnotowuje. Sąsiedzi tego nie zauwa-żają. Często jest też tak, że te osiedla grodzone są wewnętrznie i ludzie nie wiedzą, gdzie są kolejne "części", nie znają swojego terytorium. Na dodatek jest też ten-dencja do wprowadzania w środek osiedli wszelkich funkcji, musi być sklep, pias-kownica, bar. Jednak to słabo działa. Ze sklepu trochę mieszkańcy korzystają, z barem już jest różnie, natomiast jeśli chodzi o teren dla dzieci, to w sensie socjo-logicznym wpływa to na nie fatalnie, ponieważ rodzice mówią: nie pójdziesz do tamtej (czyli innej) piaskownicy, bo nie wiadomo, kto się w niej bawi. Takie dziecko, kiedy wychodzi w świat i styka się z normalnym życiem, może mieć duże kłopoty.
W osiedlu, które składa się z kilkunastu grodzonych części problem jest również taki, że dzieci chodzą do jednego przedszkola, ale po południu nie mogą się spotkać na wspólnym placu zabaw, bo takiego nie ma. Każde wraca do swojej ogrodzonej części.
- Przez tworzenie takich zamkniętych osiedli powstaje - nie tylko w odniesieniu do dzieci - podział na tych, co na zewnątrz, i tych, co w środku. Pojawia się nawet element antypatii, co oczywiście nie buduje korzystnych więzi. Tam mieszkają jednostki wyobcowane z otoczenia, które na dodatek nie budują kontaktów między sobą. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że nie są to środowiska jednorodne. Mogą być, ale nie muszą, tym bardziej, że te osiedla są bardzo zróżnicowane. Na jednym obszarze mieszkają bardzo różni ludzie i z tego powodu często się nie dogadują. Poza tym uważam, że taki tryb życia wybierają specyficzne osoby. Jeśli ktoś decyduje się na odgradzanie od innych, to może być to osoba, która w ogóle nie potrzebuje bliższych kontaktów z sąsiadami.
Dlaczego takie osiedla są niedobre dla miasta jako całości?
- Bo one prywatyzują i dezintegrują miasto. Jeżeli ktoś z mieszkańców chce uczestniczyć w życiu miasta, to do niego pojedzie. Gorzej z tymi grodzonymi osied-lami w centrum, ponieważ utrudniają innym mieszkańcom korzystanie z przestrzeni publicznej. Ludzie muszą okrążyć kilka bram, podwórek, by obejść wydzielony kwartał. Chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Miasto to nie tylko sklepy, chodniki i ulice, ale także coś, co nie jest wprost niezbędne do życia, ale jednak istotne. Myślę tu o sztuce. Jeśli deweloper zamyka osiedle i zwraca się do artystów, by mu jakieś obiekty sztuki wstawili, to nie ma na co liczyć. Artyści chętnie wcho-dzą w kooperację z miastem, ale wtedy, gdy ich sztuka ma wielu odbiorców, a tego zamknięte osiedla nie gwarantują. Przez to osiedla zamknięte pozbawione są estetycznych elementów przestrzennych. A jeżeli nawet się pojawiają, to są bardzo kosztowne i nie zawsze dobrej jakości.
Polska, w tym w dużym stopniu Warszawa, jest wyjątkiem w Europie pod względem liczby zamkniętym osiedli. W innych europejskich stolicach jest ich po kilka, w naszej - około 400. Z czego wziął się ten trend?
- W mojej ocenie wpłynęło na to kilka czynników. Bardzo gwałtowny rozwój du-żych miast w pierwszym okresie transformacji, liczne inwestycje przemysłowe i usługowe nakręcają koniunkturę, co z kolei wpływa na szybki rozwój budownictwa mieszkaniowego. Ci, którzy są w mieście, podnoszą sobie standard, a przybywa-jący też muszą gdzieś mieszkać. Nagle gwałtownie zaczyna się dużo budować. Dru-gi czynnik to bardzo szybkie przenoszenie się z klasy do klasy. Przejście do innej grupy zarobkowej nie idzie w parze z przejściem do innej grupy mentalnej. Czyli z jednej strony rozwój budownictwa, z drugiej pojawienie się grupy ludzi z określo-nymi pretensjami, którzy czerpią z wzorów typu "mieszkam w ogrodzonym osiedlu, jestem lepszy". W innych krajach zmiana statusu wiąże się z wiedzą, estetyką, a nie zagrodzeniem dostępu do siebie. Jest jeszcze trzeci czynnik. Do Warszawy przyjeżdża dużo osób z małych miasteczek i ze wsi. One się bardzo szybko aklima-tyzują i wchodzą w miejskie życie, ale nie mają w genach "miejskości". Im nie przeszkadza, że zawodowo czy rozrywkowo żyją w centrum, a potem wracają do przestrzeni zamkniętej. Ludzie wychowani w duchu metropolitalnym patrzą na to inaczej.
W jakim stopniu zamknięte osiedla, jak te na Białołęce, Targówku, Bielanach, Bemowie - rodza-je wyłączonych enklaw - wpływają na dzielnice? Na ile zmieniają ich charakter i tożsamość?
- Charakter dzielnicy zmieniają niewątpliwie, bo te wielkie, nowe osiedla to sy-pialnie, do tego nie gwarantujące bezpieczeństwa. Tam można krzyczeć, ile sił w gardle i nikt się nawet nie odwróci. Na dodatek te osiedla najprawdopodobniej po-zostaną wyłącznie sypialniami. Jeśli bowiem obok siebie powstaje ileś tam ogro-dzonych osiedli, to nawet jeżeli między nimi postawi się jedną restaurację, to ma ona niewielka szansę, by do niej przychodzono. Do restauracji jeździ się "do miasta". W tych osiedlach nie ma niczego, po co się "do miasta" chodzi czy jeździ, więc one podlegają społecznej destrukcji. Brak jest łączności między osiedlami. Demontowane są więzi, które między mieszkańcami przez poprzednie lata się nawiązały. Taki podział przestrzeni na "grodzonych" i "niegrodzonych" - o czym już wspominałam - skutecznie zabija więzi międzyludzkie.
Czy doczekamy się demontażu ogrodzeń? Czy zmieni się sposób myślenia ludzi zamieszkujących zamknięte osiedla?
- To wymaga edukacji i to edukacji w praktyce. To znaczy, że w tym przypad-ku nie pomogą konferencje, tu potrzebny jest przykład. Tak jak na starej Pradze, do której przeprowadzają się artyści, intelektualiści, dziennikarze, którzy nie tylko tam mieszkają, lecz także funkcjonują społecznie. Nie tylko tam śpią, ale włączają się w życie wspólnoty. I okazuje się, że jest to możliwe. Na Pradze powstały kluby, galerie, teatry. Ci nowi mieszkańcy wchodzą w relacje z miejscowymi. Być może pod wpływem takich ludzi mieszkańcy zamkniętych osiedli kiedyś ogrodzenia zbu-rzą. Jednak nie wiadomo, jak to się potoczy, bo dzieci wychowywane w takich wa-runkach od razu mają spaczone spojrzenie.
Czy osiedla powstające na obrzeżach to jeszcze miasto? Odnoszę wrażenie, że one nie stanowią jego części. Są trochę same dla siebie...
- To nie jest ani miasto, ani wieś. Wygląda jak miasto, ale nie ma miejskich funkcji. Miasto przecież nie polega na tym, że się postawi kilka domów i "wsadzi" do nich ludzi. To, co się obecnie dzieje, przypomina czasy sprzed lat, kiedy to sta-wiano w szczerym polu wysokie bloki mieszkalne. Tak było na przykład w miejsco-wości Ryczywół koło Kozienic, niedaleko elektrowni, czy innych miejscach, gdzie budowano mieszkania dla pracowników kopalni lub huty. To po prostu kuriozum, ponieważ tamtejsi mieszkańcy odczuwają wszystkie minusy życia w mieście, w blokowisku, nie mając żadnych plusów w sensie uczestnictwa w kulturze, oświacie, rozrywce, a jednocześnie tracą to wszystko, co wiązało się z wiejskością. To wyna-turzenie. Powinno odejść wraz ze starym systemem, ale okazuje się, że zakonser-wowało się znakomicie. I tak funkcjonują nowe osiedla.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Jolanta Zientek-Varga