Wybory proporcjonalne i jednomandatowe
28 marca 2011
Polska przeżywa kryzys zaufania do instytucji demokratycznych. Mniej niż połowa uprawnionych bierze udział w wyborach. Powszechnie słyszy się, że nie ma na kogo głosować. Wyborcy nie znają swoich przedstawicieli.
Jako główną przeszkodę do wprowadzenia jednomandatowych okręgów wymienia się Konstytucję, która w przypadku wyborów do Sejmu postanawia, że mają one być proporcjonalne. Przy wyborach większościowych mniejsze, a nawet średnie partie mogłyby nie uzyskać reprezentacji w Sejmie.
Można by pogodzić niektóre zalety ordynacji większościowej z systemem proporcjonalnym - za-stosować system wzorowany po części na rozwiązaniach przyjętych w Niemczech. Każdy wyborca miałby do dyspozycji dwa głosy, jeden do wyboru kandydata na liście partyjnej, drugi w głosowaniu w okręgu jednomandatowym. Nie byłaby to jednak klasyczna ordynacja mieszana - w której zupełnie niezależnie wybiera się część parlamentarzystów w wyborach proporcjonalnych, a pozostałych w większoś-ciowych. Siłę partii w parlamencie wyznaczałoby się metodą proporcjonalną - np. d'Hondta (z 5% progiem wyborczym). Wybory w okręgach jednomandatowych służyłyby jedynie do wskazania, które osoby z danej partii znajdą się w Sejmie.
Polska zostałaby podzielona na duże okręgi wyborcze, którymi mogłyby być np. województwa. W tych okręgach ugrupowania wystawiałyby listy partyjne. Te okręgi dzieliłyby się na małe - jednomandatowe, których w całym kraju byłoby 200, a w każdym województwie o połowę mniej, niż wszystkich przypadających na nie mandatów. Do podziału na listach wojewódzkich i w okręgach jednomandato-wych będzie w sumie 400 mandatów, pozostałe 60 utworzy ogólnokrajową listę uzupełniającą.
Siłę partii w Sejmie będzie się obliczać metodą proporcjonalną, uwzględniając głosy oddane na listy partyjne (wojewódzkie). Załóżmy, że partia X w wojewódz-twie mazowieckim uzyskała w ten sposób 20 mandatów na 50, które były tam do podziału. W pierwszej kolejności obsadzą je ci kandydaci, którzy wygrali w okrę-gach jednomandatowych. Jeżeli partia miała 11 takich zwycięzców, to zostają oni posłami. Pozostałe dziewięć miejsc uzupełnią kandydaci z listy wojewódzkiej. Pro-ponujemy, aby pierwszeństwo miały te osoby, umieszczone na liście partyjnej, któ-re zajęły drugie miejsca w swoich okręgach (według kolejności uzyskanych tam głosów). Jeżeli więc na mazowieckiej liście partii było pięć osób, które zostały wi-celiderami w swoich okręgach jednomandatowych, to również uzyskują one man-dat. Pozostałe cztery, należne tej partii miejsca zostaną obsadzone na dotychcza-sowych zasadach - tzn. z listy partyjnej (wojewódzkiej) według kolejności uzyska-nych tam głosów.
Możliwa jest sytuacja, w której jakieś ugrupowanie uzyskało mniej mandatów w wyniku zastosowania metod proporcjonalnych, niż liczba osób z tego komitetu, które zwyciężyły w okręgach jednomandatowych. Stałoby się tak, gdyby np. we wspomnianym powyżej przykładzie 21 kandydatów wygrało w okręgach. Wszyscy nie mogliby zostać posłami, bo partia ta uzyskała przecież w województwie tylko 20 mandatów. Niestety, nie jest możliwe rozwiązanie tego problemu na wzór nie-miecki. W Niemczech tacy kandydaci uzyskują tzw. mandaty nadwyżkowe, tzn. zo-stają oni wybrani, mimo że teoretycznie nie starcza dla nich miejsc. Powoduje to, że liczba członków Bundestagu jest ruchoma, a w Polsce art. 96 Konstytucji wyznacza stałą liczbę 460 posłów. Aby znacznie ograniczyć prezentowany problem, proponujemy zastosowanie, liczącej 60 miejsc, ogólnokrajowej listy uzupełniającej.
Na początku lista ta zostałaby podzielona proporcjonalnie pomiędzy partie, któ-re przekroczyły próg wyborczy. W pierwszej kolejności trafiałyby tam osoby, które w niemieckiej wersji uzyskałyby wspomniane mandaty nadwyżkowe. Byliby to ci kandydaci, którzy w województwie uzyskali najmniej głosów, w porównaniu ze swoimi partyjnymi kolegami. Na listę uzupełniającą trafiłby ten kandydat, który na Mazowszu ze wszystkich 21 zwycięzców z tej partii miał najgorszy wynik. Oczy-wiście możliwa jest sytuacja, w której jakiś komitet uzyskał tyle mandatów nad-wyżkowych, że zabraknie miejsc na liście uzupełniającej. W takim przypadku osoby, które uzyskały najmniej głosów (w obrębie komitetu) nie zostaną posłami, a za zwycięzcę w pustych okręgach trzeba będzie uznać wicelidera.
Jeżeli na liście uzupełniającej zostaną wolne miejsca, to obsadzą je osoby, które w danej partii w skali całego kraju uzyskały najwięcej głosów w okręgach jednomandatowych, a nie zostały jeszcze posłami. Warto zauważyć, że proponowa-na tu lista uzupełniająca nie przypomina zlikwidowanej niedawno tzw. listy kra-jowej. Tam kolejność miejsc ustalały same partie, tu będą robić to wyborcy gło-sując w wyborach w okręgach jednomandatowych.
Elementy dyskusyjne
Mogą się zdarzyć nieliczne przypadki, w których ktoś wygrał wybory w okręgu, a nie został posłem. Stanie się tak, gdy partia uzyska w kraju więcej mandatów nadwyżkowych, niż przyznano jej miejsc na liście uzupełniającej. Wtedy do Sejmu nie wejdą kandydaci, którzy w porównaniu ze swoimi partyjnymi kolegami uzyskali najmniej głosów.Niektórym wyborcom system może wydawać się bardziej skomplikowany od obecnego. Każdy otrzyma trzy, zamiast dwóch kart do głosowania - dwie w wybo-rach do Sejmu i jedną z kandydatami do Senatu.
Konkluzja
Proponujemy pośredni krok w kierunku ordynacji większościowej. Nie wymaga on zmiany konstytucji. Ma wiele zalet w porównaniu do obecnej ordynacji. Przede wszystkim zasadniczo poprawi demokratyczną komunikację między wyborcą a wybranym. Daje szansę na sprawniejszy Sejm i zapewni lepszy dobór posłów na poziomie indywidualnym. Wydaje się, że w skali kraju poprawi szansę partii, które mają cieszących się zaufaniem działaczy w terenie.Marcin Święcicki
poseł (1989-1991 / 1993-1997 / 2011-), były prezydent Warszawy (1994-1999) i minister współpracy gospodarczej z zagranicą (1989-1991)
Współpraca: Rafał Dymek