W Warszawie brakuje listonoszy. "Praca niewdzięczna i słabo płatna"
21 lutego 2016
W Warszawie brakuje co najmniej kilkunastu listonoszy. Poczta mało płaci, a coraz więcej wymaga. Pracownicy odchodzą więc z pracy, a chętnych do coraz bardziej niewdzięcznej pracy zbyt wielu nie ma.
Po pierwsze Poczta płaci dość niewiele. Na początek można zarobić 1800 - 2000 zł brutto. Po drugie - Poczta obarcza listonoszy coraz większą odpowiedzialnością, powiększa albo łączy rejony, zrzuca na nich dodatkowe obowiązki. Tam gdzie doręczycieli brakuje, rejony przejmują pracownicy sąsiednich urzędów. Efekt? Listy dostarczane są do godz. 21 lub z opóźnieniem. Efekt? Łatwy do przewidzenia. Wielu spośród tych, którzy się jednak zatrudniają, szybko rezygnuje. Także doświadczeni pracownicy coraz częściej odchodzą, najczęściej do firm kurierskich, gdzie zarobią więcej, a pracy mają mniej. Ponoć zdarza się, że już po pierwszym dniu pracy nowi listonosze rzucają torbą i więcej nie wracają. Bo żeby dostarczyć całą korespondencję czasem potrzeba i dwunastu godzin. A wymagania stawiane kandydatom też bywają ciekawe - wykorzystanie własnego samochodu do pracy to norma, ale w ogłoszeniach normą są klauzule: "posiadanie samochodu będzie dodatkowym atutem".
Tam gdzie doręczycieli brakuje, rejony przejmują pracownicy sąsiednich urzędów. Efekt? Listy dostarczane są do godz. 21 lub z opóźnieniem. W dodatku listonosze zmuszani są do wykonywania zadań czasem dość absurdalnych. Przed zeszłorocznym świętem zmarłych dostali np. nakaz proponowania klientom, którym dostarczają przesyłki, zakup zniczy. - Moja torba waży czasem 20 kilo. Jak kolega - nie daj boże - zachoruje, pracuję do 19-20. Jak ja mam jeszcze znicze sprzedawać? A były jeszcze inne pomysły - żeby mydła albo rajstopy roznosić. Ja jestem listonoszem, a nie domokrążcą" - zżyma się listonosz z Bielan.
(wk)