W Międzylesiu zawsze był jakiś zakład fotograficzny
28 maja 2013
Pan Włodzimierz Bobiński zajmuje się fotografią już od ponad 30 lat i jest doskonale znany mieszkańcom ul. Pożaryskiego w Międzylesiu. W czasie rozmowy wspomina Wawer z lat osiemdziesiątych, swoje ukochane aparaty fotograficzne i czasy świetności, gdy z fotografii można było się utrzymać.
Na początku, od 1978 roku, zakład fotograficzny przy Pożaryskiego prowadził kolega pana Władysława. - Ja tu przyszedłem w 1992, a na Kobielskiej została żona. Miałem więc w tym samym czasie dwa zakłady - wspomina.
Wawer dla przyjezdnych
Pan Włodzimierz śledził przez wiele lat rozwój Wawra. - Dzielnica bezsprzecznie zmieniła się i rozrosła. Dużo ludzi tu zamieszkało, bo pojawiały się instytucje i zakłady, które potrzebowały zaplecza i pracowników. W Wawrze zbudowano Centrum Zdrowia Dziecka, Szpital Kolejowy, Instytut Kardiologii, Instytut Elektrotechniki. Do pracy w nich potrzeba było tysięcy ludzi. Bardzo dużo jest więc osób przyjezdnych. Ci, którzy tu zamieszkali, starają się również tu pracować - mówi pan Włodzimierz, ale jednocześnie od razu dodaje z żalem, że wiele firm i zakładów od tego czasu upadło. - Dziś mieszkańcy Wawra traktują dzielnicę jak sypialnię. Kto ma takie możliwości, albo utracił tu pracę, to się stąd przenosi do innych dzielnic.
Od lat samotnie w Międzylesiu
Tak się szczęśliwie złożyło, że w Międzylesiu zawsze był jakiś zakład fotograficzny i ludzie się trochę przyzwyczaili. - Ze względu na to przyzwyczajenie łatwiej było zaczynać - mówi pan Włodzimierz. - W latach 60. był tu, na rogu ulicy Pożaryskiego i Żegańskiej, zakład fotograficzny w takim starym drewnianym budynku, ale się spalił. Był też zakład w Marysinie Wawerskim, ale upadł - nie wiem z jakiej przyczyny. Teraz jestem tu sam, jedyny w Międzylesiu i tak się to kręci od lat... - wspomina pan Bobiński.
Pan Włodzimierz fotografii uczył się od roku 1955. Ukończył Technikum Fotograficzne na ul. Spokojnej uzyskując stosowny dyplom. - Kiedyś szkoliłem uczniów, ale od wielu lat już tego nie robię, bo szkoły już nie chcą płacić za praktyki. A jest to kosztowna nauka, bo na początku każdy uczeń psuje dużo materiałów, a nie każdy prywatny zakład może sobie na to pozwolić.
Rewolucja cyfrowa
Pan Włodzimierz w przejściu z fotografii analogowej na cyfrową widzi przyczynę trudności i upadku wielu zakładów fotograficznych. Jednocześnie jest świadom, że tej rewolucji się nie zatrzyma. - Ja sam mam aparat cyfrowy i nawet częściej nim fotografuję niż analogowym. Kiedyś miałem tu mnóstwo sprzętu, maszyny do wywoływania filmów, printery, ale od czasu jak wprowadzono fotografię cyfrową, to zaczął być coraz mniej potrzebny. Kiedyś dziennie wywoływałem 140 filmów - negatywy, slajdy, materiały przysyłali mi ludzie z całej Polski, bo robiłem to dobrze. Dziś tygodniowo trafiają mi się może dwa filmy fotograficzne, a wszystko inne jest robione z aparatury cyfrowej. Jednak ostatnio mam wrażenie, że następuje powrót do fotografii analogowej - mówi pan Włodzimierz.
Przy tej okazji wspomina z rozrzewnieniem swoje ukochane modele aparatów: Canon A-1, Nikon F4s i Mamiya 645. - Kiedyś to straszne pieniądze kosztowało, a dziś gdybym chciał je sprzedać, to musiałbym oddać za grosze - mówi. Teraz pan Włodzimierz ma cyfrowego Olympusa E-30, a wcześniej Olympusa 520. - Te zdjęcia na ścianach, w tym panorama Warszawy, są wykonane właśnie tym aparatem - pokazuje swoje prace. - Więc czy jest sens, żebym dźwigał tamte aparaty i zapas obiektywów?
Kto przejmie interes?
Czy zakład pana Włodzimierza ma szanse stać się rodzinnym interesem? Właściciel ma prostą i szybką odpowiedź. - Mam poważne wątpliwości czy można przeżyć z zakładu typowo fotograficznego - stwierdza. Dlatego prowadzi dodatkowe usługi, jak ksero, czy opłacanie rachunków.
- Ślubów jak na lekarstwo! Komunii tak samo. Pod koniec lat 80. i w latach 90. to w każdą niedzielę w sezonie miałem na Kobielskiej trzydzieści komunii. Dzisiaj jak są dwie, to jest dobrze - żali pan Włodzimierz.
Ubolewa też, że jego syn i córka, dorośli dziś ludzie, nie przejawiali zainteresowania fotografią i nie podzielają jego pasji. Czy zatem zakład przetrwa?
- Przetrwa, przetrwa - odpowiada pan Marian, jak się okazuje stały klient zakładu, który od dłuższej chwili przysłuchuje się naszej rozmowie. - Bo pan Włodzimierz ma markę, a to się wyrabia latami. Lokalny biznes prowadzi się na zasadzie zaufania - podkreśla pan Marian.
Sławomir Bączyński