Średnia na świadectwie jest przekleństwem
31 sierpnia 2017
Rozmowa z Grażyną Filipiak, odchodzącą na emeryturę, wieloletnią dyrektor Gimnazjum i Liceum im. Władysława IV, jednej z najlepszych szkół w Polsce.
- 31 sierpnia jest ostatnim dniem Pani pracy. 1 września szkołą pokieruje nowa dyrekcja. Warto przypomnieć, że do "Władka" trafiła Pani jako piętnastolatka...
- Czternastu nawet jeszcze wtedy nie miałam. Jestem ostatnim rocznikiem siedmioklasowej szkoły podstawowej, a urodziny mam w grudniu.
- Z przerwą na studia w tych murach spędziła Pani w zasadzie całe życie. Jako uczennica, nauczycielka, zastępca dyrektora i wreszcie dyrektorka szkoły.
- Tak. Z przerwą na studia i urlop wychowawczy spędziłam tu całe życie zawodowe i dużą część prywatnego.
- Jak dziś, odchodząc ze szkoły, ocenia Pani te dziesięciolecia, zwłaszcza ostatnie 24 lata, kiedy kierowała Pani "Władkiem"?
Za mało się mówi i pisze o sukcesach polskich uczniów, o olimpijczykach, o tych, którzy osiągają bardzo dobre wyniki, a o ich nauczycielach nie mówi się wcale. Natomiast, gdy jest afera, gdy w jakiejś szkole 70% uczniów nie zdało matury, gdy jakiś nauczyciel coś niewłaściwego zrobił - wtedy się krzyczy.- Trudno w kilku słowach wszystko podsumować, bo aspektów pracy jest bardzo dużo, a przez 24 lata było mnóstwo zmian w oświacie. Jeśli spojrzeć na pracę dyrektora jako gospodarza budynku, to dokonał się tutaj kompleksowy remont. Poza murami wszystko zostało ruszone - instalacje wodne, elektryczne, drzwi, okna, podłogi. Przy okazji odkryliśmy piękną cegłę pod starymi tynkami w podziemiach i dziś mamy wspaniałe stare sklepienia w szatni uczniowskiej. Cały remont odbywał się podczas normalnej pracy szkoły. Pamiętam prace na strychu, kiedy odciążano bardzo gruby strop betonowy. Robotnicy go rozkuwali i przez specjalne rury zrzucali bezpośrednio na stojące pod budynkiem ciężarówki, a wówczas trwały normalne lekcje. Walenie, kucie albo spadający gruz niejednokrotnie zagłuszały nauczyciela lub ucznia. Albo wymiana okien zimą - kiedy szłam na lekcje na II piętro było wszystko w porządku, a jak wychodziłam z lekcji, to nie było trzech okien i śnieg padał do środka. Kiedy remontowane były piętra, pracowaliśmy tylko na dwóch kondygnacjach, prowadziłam lekcje np. w swoim gabinecie, i to wszystko wytrzymaliśmy.
- Ile lat trwał remont?
- Osiem. Były fazy niedokuczliwe, jak podziemia czy elewacja. Natomiast gdy mieliśmy zamknięte szatnie czy drugie piętro, bądź którąkolwiek kondygnację, to uczyliśmy się na dwóch. Było nam trudno, ale nie obniżyliśmy poziomu nauczania - chapeau bas dla nauczycieli, że oni to wszystko wytrzymali, że dali radę, że dawali z siebie naprawdę bardzo dużo.
- Szkoła nie obniża poziomu od lat, a przecież wciąż następuje naturalna wymiana kadry.
Średnia na świadectwie jest zupełnie niepotrzebna. Niekoniecznie w klasie biologiczno-chemicznej uczniowie muszą mieć piątki czy czwórki z przedmiotów niekierunkowych. Wystarczy dobra, solidna wiedza.- Kadra jest w miarę stabilna, ale ze względów naturalno-biologicznych ona musiała się wymieniać. Część grona przestawała pracować, rekrutowaliśmy nowych nauczycieli. Niektórzy zostawali, z częścią się żegnaliśmy albo część nas żegnała. Niekoniecznie chciała w takim trybie pracować, bo rada pedagogiczna naszych obydwu szkół to jest ewenement - nauczyciele wyjątkowo dużo z siebie dają.
- Jak Pani prowadzi rekrutację nowych nauczycieli? Na jakiej podstawie są oceniani? Z samego CV niewiele przecież o kandydatach wiadomo.
- W zasadzie nic nie wiadomo. Rekrutację prowadzimy zawsze pod koniec roku szkolnego, prosząc o przeprowadzenie lekcji - i wtedy już dużo widać. Widzi nauczyciel przedmiotu, ktoś z dyrekcji, przewodniczący zespołu. Pytamy też uczniów, jak oni odebrali tego nauczyciela. Ich zdanie jest dla nas istotne, bo najczęściej nie prosimy o poprowadzenie lekcji w klasie pierwszej, tylko w klasach starszych, zwłaszcza licealnych, w których młodzież jest krytyczna, ale stara się być sprawiedliwa. Po niektórych lekcjach kandydaci sami rezygnują.
- Po lekcji próbnej wiedzą, że nie dadzą rady?
- Nie odpowiada im system pracy, jakiego oczekujemy - bo trzeba poprowadzić kółko zainteresowań, przygotować młodzież do konkursu lub olimpiady i prowadzić wiele innych zajęć dodatkowych z uczniami.
- Patrząc szerzej, jak ocenia Pani stan polskiej oświaty licealnej i gimnazjalnej w kontekście tego (ja osobiście mam takie wrażenie), że w zawodzie nauczycielskim pracuje cała masa kompletnie przypadkowych ludzi?
- Ja bym ich nie nazwała przypadkowymi, bo to są ludzie, którzy muszą mieć kompetencje zgodnie z wymogami prawa i to jest rygorystycznie przestrzegane.
- Mam jednak wrażenie, że jak ktoś nie ma pomysłu na swoje życie zawodowe, to postanawia zostać nauczycielem, bo wydaje się to łatwe.
Rekrutację nowych nauczycieli prowadzimy zawsze pod koniec roku szkolnego, prosząc o przeprowadzenie lekcji. Potem pytamy uczniów, jak odebrali tego nauczyciela. Ich zdanie jest dla nas istotne. Młodzież licealna jest krytyczna, ale stara się być sprawiedliwa.- Każdy nauczyciel na poziomie licealnym, w trochę mniejszym stopniu na poziomie gimnazjalnym, jest akademikiem, czyli fizykiem, biologiem, geografem z przygotowaniem pedagogicznym. Jest uczony metodyki nauczania danego przedmiotu. Niektórzy kończą studia już z uprawnieniami, niektórzy je dorabiają później. Jest inna kwestia - na ile młodzi ludzie na studiach mają predyspozycje do zawodu. Ja myślę, że tu jest pies pogrzebany, bo część osób ich nie ma i nie powinni zostawać nauczycielami.
- A jednak nimi zostają...
- Tak, ale to zdecydowana mniejszość, choć stereotyp jest inny. Ten zawód został zdeprecjonowany, m.in. przez media, które nagłaśniają przypadki złe. Za mało się mówi i pisze o sukcesach polskich uczniów, o olimpijczykach, o tych, którzy osiągają bardzo dobre wyniki, a o ich nauczycielach nie mówi się wcale. Natomiast, gdy jest afera, gdy w jakiejś szkole 70% uczniów nie zdało matury, gdy jakiś nauczyciel coś niewłaściwego zrobił - wtedy się krzyczy. Obserwuję to od lat - gdy nadchodzi Dzień Nauczyciela, to jest to doskonała okazja, żeby nauczycieli skrytykować. Tak zdeprecjonowano ten zawód, że patrzy się na nauczyciela i mówi - to jest ten obibok, to jest ten nierób, który przypadkowo trafił do zawodu, pracuje tylko 18 godzin i ma bez przerwy wolne. Być może są nauczyciele, którzy faktycznie tak pracują, ale przeważająca większość pracuje bardzo solidnie.
- Wróćmy do stanu polskiej oświaty - przeżyliśmy jedną reformę, teraz ją odkręcamy...
Poprzednia reforma, zezwalając na tworzenie gimnazjów przy liceach, pozwoliła na wyłapywanie talentów i na kształcenie elit intelektualnych. Te dzieci dzięki temu bardzo prawidłowo się rozwijały. Po wprowadzeniu obecnej reformy znów będziemy tracić najzdolniejsze dzieci.- Co chwila przeżywamy jakieś reformy, ciągle coś się zmienia, ale strukturalne, duże reformy, były dwie. Mój głos z pewnością nie będzie reprezentatywny, bo nasze gimnazjum to perełka. Trafiają do nas dzieci najzdolniejsze, mądre, co wcale nie znaczy, że praca z nimi, to wyłącznie bajka. Nie jest tak, że one natychmiast zaczynają się uczyć. Proszę sobie wyobrazić, że przychodzi 25 gwiazd, 25 laureatów konkursów, którzy "świecili własnym światłem odbitym" w szkołach podstawowych i raptem się zderzają z samymi najzdolniejszymi, pośród których jedni są lepsi, inni gorsi, jedni mają wyższą średnią, inni słabszą (na marginesie średnia to jest w ogóle przekleństwo naszego systemu). Uczniowie się porównują i zaczynają się kłopoty psychologiczne, bo te dzieci, które są bardzo rozwinięte intelektualnie, są niejednokrotnie bardzo słabe psychicznie - nie radzą sobie z tym, że w podstawówce byli najlepsi, a tu nagle są lepsi od nich. A przecież trzeba zmotywować te dzieci do pracy, do udziału w konkursie. Z perspektywy naszego gimnazjum, które znów w tym roku najlepiej napisało egzamin w Warszawie i na Mazowszu, to mnie jest ogromnie żal. Patrząc jednak na całą polską oświatę, to poprzednia reforma, zezwalając na tworzenie gimnazjów przy liceach, pozwoliła na wyłapywanie talentów i na kształcenie elit intelektualnych. Tworzone były klasy dla dzieci, które mogą i chcą się uczyć. Te dzieci dzięki temu bardzo prawidłowo się rozwijały i szły do elitarnych liceów, a potem na dobre studia. W obecnej reformie wracamy do klas siódmych i ósmych, gdzie dzieci są wymieszane - te, które chcą się uczyć i są zdolne, z tymi, które nie chcą albo z tymi, które nie mają predyspozycji i znów będziemy tracić te dzieci. Znów wracamy do filozofii: trzeba pomóc uczniowi z dysfunkcjami.
- Czyli słabszemu.
Uczeń, który ma piątki przestanie się rozwijać, bo nie będzie do tego stymulowany. I to jest mój największy zarzut do obecnej reformy - zaprzepaścimy potencjał najzdolniejszych dzieci. Gdyby przepisy obecnej reformy pozwalały stworzyć klasy 7-8 albo 4-8 przy liceach, które by tego chciały, to możliwe byłoby wyłuskiwanie talentów wcześniej. - Tak. Trzeba mu pomóc, ale to, jak dawniej, będzie się odbywało w dużej mierze kosztem tych zdolnych. Uczeń, który ma piątki przestanie się rozwijać, bo nie będzie do tego stymulowany. I to jest mój największy zarzut do obecnej reformy, że zaprzepaścimy potencjał najzdolniejszych dzieci. Gdyby przepisy obecnej reformy pozwalały stworzyć klasy 7-8 albo 4-8 przy liceach, które by tego chciały, to możliwe byłoby wyłuskiwanie talentów wcześniej. Bardzo ważne jest, żeby dzieci zdolne pracowały w swoim tempie. Niestety reforma tego nie przewiduje. Zrobiono wyjątek dla XIII Liceum w Szczecinie - tam można takie klasy utworzyć i uczyć dzieci już "licealnie". My też poszukaliśmy jakichś rozwiązań, we współpracy ze Szkołą Podstawową nr 50 na Jagiellońskiej. Utworzono tam klasę dwujęzyczną z rozszerzoną matematyką, gdzie będą również nasi nauczyciele uczyć, więc będziemy próbować wyłuskiwać dzieci zdolne i ułatwiać im rozwój.
- Raptem w jednej szkole, a podstawówek mamy w mieście kilkaset...
- Takich szkół podstawowych będzie chyba kilka w Warszawie. Nie wiem czy akurat współpracujących z liceami. Być może któreś liceum w Warszawie zrobiło to samo, co my. Nie wiem, jak to się sprawdzi. Jest to na pewno obciążenie dla nas, ale jesteśmy świadomi, że z dziećmi, które mają możliwości trzeba zacząć pracować wcześniej.
- Powiedziała Pani wpadające w ucho zdanie, że średnia na świadectwie jest przekleństwem.
- Jest zupełnie niepotrzebna. W liceum tłumaczymy rodzicom, żeby dali spokój dzieciom, że niekoniecznie w klasie biologiczno-chemicznej muszą mieć piątki czy czwórki z przedmiotów niekierunkowych, wystarczy taka dobra, solidna wiedza. Nie trzeba zmuszać młodego człowieka, żeby miał wysoką średnią. W gimnazjum średnia jest o tyle istotna, że liczy się przy rekrutacji do liceów. Powinniśmy odejść od tego nieszczęsnego paska. Są głosy, że w ogóle powinniśmy odejść od oceniania, ale to chyba nie jest możliwe.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Katner