Skandaliczna akcja ratunkowa. "Łoś padł ze stresu"
24 sierpnia 2020
Ponad osiem godzin trwała akcja odławiania łosia na ul. Piaskowej. Uczestniczyli w niej strażacy ochotnicy, strażnicy miejscy, policjanci, weterynarz i... gapie. Zwierzę padło ze stresu.
Zwierzę było ponoć przez kilka ostatnich tygodni nieproszonym gościem Centrum Szkolenia Policji i jak twierdzą postronni świadkowie, to tam powinno było zostać odłowione. Tak się jednak nie stało. Być może samo opuściło teren policyjnego ośrodka, być może ktoś mu w tym pomógł. Ostatecznie zjawiło się w okolicach ruchliwej ulicy Piaskowej oraz Zegrzyńskiej. Droga ucieczki do lasu była zatem mocno skomplikowana.
Łoś nie przeżył stresu
- To zwierzę było długo ganiane. To niedopuszczalne, żeby akcja odłowienia trwała osiem godzin. Było bardzo gorąco, było też mnóstwo gapiów, którzy robili zdjęcia, a łoś był zestresowany. Wobec tego trzeba było zaaplikować zwierzęciu większe dawki, żeby je uśpić. Niestety podczas transportu zwierzę padło. Prawdopodobnie przyczyną śmierci był ogromny stres - mówi Maciej Wierzchoń, powiatowy lekarz weterynarii w Nowym Dworze Mazowieckim.
Zdaniem lekarza, zawiodły miejskie służby, lecz w pierwszej kolejności pobliskie Centrum Szkolenia Policji. - Z moich informacji wynika, że łoś biegał kilka tygodni po terenie CSP. Jak wybiegł za bramę, została ona zamknięta. To CSP jako pierwsze zawiniło w tej konkretnej sytuacji, bo zamiast dogadać się z odpowiednimi służbami w celu odłowienia łosia ze swojego terenu, "wykopali" problem na ulicę - dodaje. Podobnego zdania jest komendant straży miejskiej.
- Jak coś się nie uda, to straż miejska zawsze dostaje po głowie. Tymczasem sami mieszkańcy nam mówili, że ten łoś wcześniej przez ponad miesiąc biegał po terenie CSP. Dopiero jak wybiegł otwartą bramą, to zrobił się problem, ale nie był to już ich problem, tylko nasz - ocenia Adam Nadworski.
Brak odpowiednich procedur
Jak dodał komendant straży miejskiej, nie ma opracowanych procedur postępowania w przypadku dzikich zwierząt w mieście.
- Co my jako strażnicy miejscy, czy druhowie OSP w takiej sytuacji możemy zrobić? Jedynie zabezpieczyć teren. Wielokrotnie apelowałem o stworzenie odpowiednich procedur, a póki co obdzwaniamy wszystkich z nadzieją, że ktoś pomoże - mówi komendant Nadworski.
- Zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom przed zwierzętami dzikimi jest zadaniem własnym gminy. Na dobrą sprawę, to nas tam nie powinno być - dodaje Maciej Wierzchoń. - Nie mamy ekopatroli, nie mamy metod działania. Jestem umówiony na spotkanie z prezydentem Romanem Smogorzewskim i chcę zaproponować miastu opracowanie procedur na przyszłość. A recepta jest prosta. Miasto powinno mieć stałą umowę o współpracę z odpowiednim lekarzem weterynarii, miasto powinno też mieć środek transportu odpowiedni do przewożenia dzikich zwierząt, powinno też być dogadane z nadleśnictwem, gdzie takie zwierzę może być wywiezione, a formalnie to i zezwolenie starosty na takie działania powinno być, bo łoś jest zwierzęciem łownym. I to są zaniedbania w całej pełni. Gdybyśmy w tej sytuacji nie pomogli, to oni by tego łosia ganiali do dziś. Trzeba przeszkolić strażników miejskich, jak mają się prawidłowo zachować w takiej sytuacji - podsumowuje Wierzchoń.
(DB)