Sfingowane?
22 stycznia 2010
Pod koniec ubiegłego roku w programie "Uwaga" wyemitowano film nakręcony komórką, na którym legionowskie gimnazjalistki biją swoją rówieśniczkę.
- Ani zachowanie uczennicy, ani jej wygląd na dzień po zdarzeniu nie wskazy-wały na pobicie, rodzice też nie zauważyli śladów. Jeśli na drugi dzień nie widać śladów pobicia, a film był drastyczny, to rodzą się podejrzenia, czy jest auten-tyczny - mówi dyrektor gimnazjum, do którego uczęszczają dziewczyny, Małgorza-ta Sujak. - Poszkodowana uczennica sprawiała wcześniej kłopoty wychowawcze, chodziło głównie o konflikt z inną uczennicą, która nie brała udziału w zdarzeniu oraz o obrzucanie wyzwiskami innych uczniów czy naśmiewanie się np. z ubioru innych.
Po emisji programu dyrekcja legionowskiego gimnazjum rozpowszechniła włas-ne stanowisko odnośnie całego zdarzenia, zarzucając reporterom TVN jednostron-ność i sugerując, że cały film jest nieautentyczny, a przynajmniej mógł być insceni-zowany. - Dziewczyna zaistniałą sytuację nazwała "przepychankami" i podała naz-wiska trzech osób biorących udział w zdarzeniu. Zaznaczyć należy, iż ani zachowa-nie, ani jej wygląd nie wskazywały na brutalne pobicie, które mogliśmy obejrzeć w programie TVN "Uwaga" na filmie nakręconym przez uczniów telefonem komórko-wym. Byliśmy zaskoczeni rozbieżnością między wcześniejszą relacją i wyglądem uczennicy a brutalnym atakiem pokazanym na nagraniu. W związku z tym uważa-my, że film nagrany przez uczniów powinien być poddany specjalistycznej eksper-tyzie - czytamy w oficjalnym stanowisku rady pedagogicznej. - Nasze wątpliwości co do autentyczności przedstawionych na filmie zdarzeń budzi fakt, że rodzice nie zauważyli śladów "brutalnej napaści". O zaistniałej sytuacji rodzice dowiedzieli się z filmu, co potwierdziła matka uczennicy w reportażu.
Autentyczny czy nie - ale jest. Problem wzrastającej agresji wśród coraz młod-szych narasta i narastać będzie: młodzież odsuwa się od autorytetów i - nie bójmy się tego powiedzieć wprost - w pewnej części kretynieje, a jedynym rozwiązaniem w takich sytuacjach jest dla niej przemoc. Policja w Legionowie, która prowadzi tę sprawę, do zarzutów o inscenizowanie filmu odnosi się krótko: - Dla nas liczą się zeznania świadków i film, który jest dowodem w tej sprawie - mówi Robert Szumia-ta, rzecznik legionowskiej komendy. - Jedna z dziewczyn, 14-latka, która biła po-szkodowaną, decyzją sądu rodzinnego w Legionowie została umieszczona w ośrodku wychowawczo-opiekuńczym w Warszawie przy ulicy Wiśniowej. Dziewczy-na była już notowana za pobicie i kradzieże. Pozostałe cztery dziewczyny chodzą do szkoły.
- W sprawie uczennic nie zapadła jeszcze żadna decyzja. Sąd rodzinny w Le-gionowie będzie prowadził postępowanie wyjaśniające - mówi Joanna Adamowicz z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga.
Chociaż dyrekcja szkoły w pewnej części za zdarzenie obwinia poszkodowaną, dopiero po nagłośnieniu sprawy szuka rozwiązania problemu narastającej agresji. - Będą się odbywały zajęcia warsztatowe z psychoterapeutą, ale nie tylko dla ucz-niów, również dla rodziców i nauczycieli. Zorganizujemy także warsztaty z poli-cjantami na temat odpowiedzialności karnej. Być może osoby z zewnątrz szkoły bardziej przemówią do młodzieży. Chcemy też powołać grupę z referatem zdrowia urzędu miasta, komisariatem policji i strażą miejską, aby razem współpracować i spotykać się na warsztatach dla młodzieży - mówi Małgorzata Sujak.
Na zarzut, że nagranie z telefonu jest prowokacją, odpowiada dziennikarz "Uwagi", autor reportażu: - Moim zdaniem to nie była prowokacja, ani ustawka. Wiem, że dziewczyny dalej straszą poszkodowaną. Chodziło w tym raczej o to, żeby nie zrobić tej dziewczynie dużej krzywdy, ale żeby ją upokorzyć. Uczestniczki bójki otwarcie przyznały w rozmowie, że biły, bo dziewczyna na to zasłużyła - mówi Tomasz Lipko.
To, że agresja narasta, wiadomo od lat. Agresywne dziewczęta to obraz wciąż jeszcze dość nowy, choć, niestety, coraz powszechniejszy. A psychologowie nieod-miennie powtarzają, że kiedy już biją - są brutalniejsze od chłopców. Zdarzenie z Legionowa trzeba potraktować nie jako wybryk, ale jak ostrzeżenie: jeśli się powtórzy, może zakończyć się tragedią.
Barbara Kiliszek, Wiktor Tomoń