Rada dzielnicy: system stypendialny dla działaczy partyjnych
11 kwietnia 2012
Rok temu napisałem felieton "Opłacalność samorządności", w którym podsumowałem pracę radnych dzielnicy Bemowo w pierwszych miesiącach po wyborach. Wybory odbyły się w listopadzie 2010 r., a asumptem do napisania tekstu było przyjęcie w marcu 2011 r. przez radę dzielnicy planu pracy na cały rok 2011. Nie był on zbyt ambitny, nazywając rzecz bardzo delikatnie: radni nie zaplanowali sobie nawału zajęć.
Tak minął rok. Radni okrzepli, nabrali doświadczeń, zorientowali się w swoich kompetencjach. Na sesji 15 lutego przyjęli w pocie czoła uchwałę o planie pracy na rok 2012. W porównaniu z poprzednim rokiem plan jest jeszcze skromniejszy.
Takie byli w stanie wymyślić sobie zadania włodarze naszej dzielnicy na cały rok. Trudno radnym się nawet dziwić. Wiedzą, jak niewiele mogą. Jestem wielkim zwolennikiem samorządności dzielnic, ale nie fasadowej. Taki zaś mamy obecnie stan - wprowadzony przez Lecha Kaczyńskiego i utrzymywany przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Można powiedzieć, że warszawskie rady dzielnic stały się systemem stypendialnym dla działaczy partyjnych, a stypendiami są diety radnych.
Koszty utrzymania rad dzielnic są niewspółmierne do efektów ich pracy. Utrzymanie rady dzielnicy Bemowo kosztowało w 2011 r. 745 tys. zł. Na jedną merytoryczną uchwałę wypada więc około 30 tys. zł. To jednak nie wszystko. Trzeba by do tego doliczyć koszty pracy urzędników wydziału obsługi rady dzielnicy, utrzymania sali obrad itd. Pamiętajmy przy tym, że uchwały rady dzielnicy są na ogół przygotowywane przez urzędników i tylko przyklepywane w głosowaniu przez radnych Platformy, mającej większość w radzie. Jaki to ma sens?
Maciej Białecki
były wiceburmistrz Pragi Południe (2002-2004) i radny sejmiku mazowieckiego (2002-2006)