Prima Aprilis w wydaniu ZTM
6 lutego 2004
Wprowadzona kilka miesięcy temu nowelizacja ustawy o transporcie drogowym narobiła sporo zamieszania w budżetach podwarszawskich gmin. Scedowanie na samorządy części utrzymania linii autobusowych, wzbudziło masę protestów. Większość gmin skapitulowała przed końcem ubiegłego roku podpisując umowy dyktowane przez ZTM.
Szum wokół umów ZTM-u z gminami zaczął się pod koniec ubiegłego roku, kiedy ZTM zdecydował, że od stycznia zrywa dotychczas obowiązujące umowy. Większość gmin już wtedy spasowała, nie widząc możliwości prowadzenia dyskusji z monopolistą. Jednak dzięki dociekliwości kilku samorządowców, a przede wszystkim dzięki działaniom wójta Jabłonny umowy nie wygasły z początkiem nowego roku. Grzegorz Kubalski bowiem wyszperał w starych umowach zapis o trzymiesięcznym okresie wypowiedzenia, który obowiązuje również ZTM. Transportowcy z faktami nie dyskutowali, wobec czego gminy dostały trzymiesięczne odroczenie - na razie nie płacą bajońskich sum za kursowanie autobusów na swoim terenie. Jednak mimo chwilowej ulgi nie zanosi się na to, żeby transportowcy w jakikolwiek sposób zmodyfikowali swoje żądania. Już w styczniu na szybach większości autobusów kursujących w podwarszawskich gminach pojawiły się komunikaty informujące, że jeżeli dana gmina nie przystanie na warunki ZTM od kwietnia autobusy nie będą kursowały w gminie.
Reakcja mieszkańców korzystających z usług ZTM była oczywista - na ludzi padł blady strach, że oto prima aprilis będzie odtąd kojarzony z brakiem połączenia autobusowego ze stolicą. Cześć samorządowców rzeczywiście na razie umów na nowych warunkach nie podpisuje. Wciąż liczą, że uda się wynegocjować korzystniejsze zasady współpracy. Jednak transportowcy doskonale wiedzą, że władze gmin są w zasadzie postawione pod ścianą. Trudno się bowiem spodziewać, żeby ktokolwiek popełnił polityczne samobójstwo odbierając przyszłym wyborcom możliwość sprawnego połączenia z Warszawą. Tym bardziej, że choć gminne budżety z pewnością odczują brak kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie, to chyba w każdej z gmin wymagana przez ZTM kwota się znajdzie. O tym, że nie istnieje możliwość, aby od kwietnia autobusy ZTM-u nie jeździły po Legionowie, otwarcie mówi już prezydent miasta. Zwłoka i próby prowadzenia rozmów - owszem, ale jeżeli ZTM będzie nieprzejednany, Legionowo z pewnością zapłaci wymagane 20 procent wyliczonych przez transportowców wozokilometrów.
Toteż mieszkańcy najprawdopodobniej nie muszą się obawiać, że autobusy znikną z dotychczasowych przystanków. Szkoda tylko, że w ramach podpisanych nowych umów nie będzie można w żaden sposób negocjować na przykład rozkładów jazdy czy przebiegu tras. Gdyby bowiem któraś z gmin zdecydowała się na rozmowy w sprawie dodania na przykład nowych przystanków na swoim terenie, zgodnie z warunkami ZTM, musiałaby liczyć się z faktem, że wtedy finansowałaby autobus nie w 20, a w 100 procentach kosztów wyliczonych przez ZTM. Na taki natomiast ruch - nadwyrężone nowymi zasadami gminy nie zdecydują się na pewno.
Jest jednak jeszcze jeden scenariusz. Na razie najprawdopodobniej nam nie grozi - na próbę jego wdrożenia w życie decyduje się na razie tylko Piaseczno. Jeśli jednak warunki narzucane przez transportowców wyczerpią kiedyś cierpliwość samorządowców, być może ci zdecydują się postawić na prywatny, dofinansowywany przez gminy transport. W wielu gminach i tak już dziś bardziej opłaca dojechać się do centrum stolicy z prywatnym przewoźnikiem niż korzystając z usług stołecznego przedsiębiorstwa. Gdyby tak się stało - z pewnością straciłby na tym ci, którzy korzystają z kilku linii warszawskich i siłą rzeczy wykupują bilety sieciowe. Pytanie jednak, czy dotyczy to wyłącznie gmin podwarszawskich. Co bowiem stołeczny zarząd transportu powiedziałby w tej sytuacji warszawiakom, którzy również dojeżdżają do Legionowa, Łomianek, czy Ząbek?
KŻ