Pożegnaliśmy Jacka Krasonia
1 listopada 2011
Poznaliśmy się na początku lat 90. On budował samorząd na Pradze Północ, my w tej samej dzielnicy zaczynaliśmy przygodę z prasą lokalną. Były to lata bardzo ciężkie, ale jednocześnie bardzo ciekawe.
Był bodaj najbardziej przyjazną postacią w urzędzie na Kłopotowskiego (wówczas nie było jeszcze administracyjnego Targówka czy Białołęki). Pełnił wtedy funkcję sekretarza dzielnicy-gminy. Był urzędnikiem, który nie zurzędniczał. Uśmiechniętym, życzliwym, pomocnym. Było z nim o czym rozmawiać. Mnóstwo artykułów w "Echu" powstało z jego inspiracji lub z jego pomocą.
Był samorządowcem z krwi i kości - takim, jakich dziś już nie ma w scentralizowanej i upolitycznionej Warszawie. Nie było wtedy łatwo. Ogrom problemów, jaki tuż po komunie spadł na północnopraskich samorządowców skończył się dla Jacka Krasonia ciężkim zawałem serca. Wyszedł z tego, ale pełni sił nigdy nie odzyskał.
Pamiętamy jak dziś jego porażkę w wyborach w 1994 roku. Nocne liczenie głosów w Domu Kultury "Świt". Pełno ludzi z dawnych komitetów obywatelskich. Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, jak bardzo dużo ludzi zagłosowało wtedy na lewicę. Wówczas było to dla wielu z nas całkowicie niepojęte. Pamiętamy jedną z urzędniczek, która - wiedząc już, że Jacek Krasoń nie będzie radnym, że brakuje bardzo niewielu głosów - mówiła, że ma ochotę sfałszować wybory. Byłby wart tego grzechu.
Do władzy nigdy nie powrócił, choć przez wiele lat był szefem Dzielnicowego Biura Finansów Oświaty na Targówku. Rozmawialiśmy jakiś czas temu o naszym szkolnictwie. Trzeźwo patrzył na rzeczywistość. I choć nie miał od dawna realnych możliwości podejmowania decyzji - mówił wprost: "Żeby w naszych szkołach nastąpiła poprawa, jedną trzecią nauczycieli należałoby z nich zwolnić, bo się do zawodu nie nadają".
Odszedł człowiek myślący, z potencjału i możliwości którego skorzystaliśmy bardzo niewiele, choć on był gotowy dawać z siebie znacznie więcej.
Redakcja