Od września więcej dla przedszkolaków w BOK
4 lipca 2008
Na Białołęce nie ma ładnych, bezpiecznych placów zabaw, atrakcji, ani kulturalnych imprez dla tysięcy dzieci. Wielu rodziców uważa, że Białołęka to "pustynia" dla przedszkolaków.
* * *
Kształtuje Pan gusty kulturalne mieszkańców Białołęki - zarówno dużych, jak i małych. Jaka jest oferta BOK dla najmłodszych?
- W BOK istnieją dwie formy artystyczno-edukacyjne dla najmłodszych. Są to: zajęcia taneczno-wokalno-rytmiczne "Luzik" (dla dzieci od trzeciego roku życia) oraz zajęcia plastyczne dla dzieci od pięciu lat.
Dlaczego oferta dla przedszkolaków, które stanowią ogromną grupę w naszej dzielnicy jest tak mała?
- Przyczyn jest kilka: brak pomieszczeń (pamiętajmy, że w czerwonym budyn-ku przy ul. Van Gogha 1 mieści się przede wszystkim szkoła), brak kadry przygoto-wanej do pracy z małymi dziećmi. Wreszcie brak (o ironio!) sygnałów od rodziców o zapotrzebowaniu na tego typu zajęcia. Mówiąc o braku kadry warto podkreślić, że generalnie na rynku brakuje dobrze przygotowanej, doświadczonej, ale bez złych "naleciałości" z poprzedniego systemu kadry do zajęć artystycznych z dziećmi.
W ostatnim numerze wydawanego przez BOK kwartalnika "ArtBOK" wspomina Pan swoją babcię, która nauczyła Pana "bywania w kinie i teatrze", a która o kulturze mówiła że "to woda, bez której żaden organizm nie może funkcjonować". Co zatem dla białołęckich przedszkolaków może być "wodą", jeśli sam ośrodek kultury tak je zaniedbuje?
- Uważam, że pewne potrzeby wynosi się z domu rodzinnego, a więc i potrzebę kultury również. Chciałbym, aby "woda" cyklicznie płynęła z budynku przy Van Gogha 1, ale pamiętajmy, że musi ona płynąć przede wszystkim z rodzin.
Marzy mi się, jako człowiekowi teatru, robienie teatru przez same dzieci - zdra-dzę więc, że obecnie trwają rozmowy nad dopięciem szczegółów takiego przedsię-wzięcia. Problem stanowi brak profesjonalnego instruktora do pracy z małymi dziećmi, który ma wiedzę i w sposób jak najbardziej umiejętny potrafi przekazać ją maluchom. Przeraża mnie też duża absencja na dotychczasowych zajęciach spowo-dowana częstymi chorobami w tej grupie wiekowej. Boję się zatem o powodzenie jakiegokolwiek cyklicznego przedsięwzięcia.
Powołuje się Pan w swoim artykule na wyniki sondażu TNS OBOP z ubiegłego roku, które wy-kazały, że 70% Polaków w ogóle nie uczestniczy w wydarzeniach kulturalnych. Rozmawiając zatem o mieszkańcach Białołęki - mających w większości małe dzieci, nie mających zaś nie-jednokrotnie pomocy ze strony babć czy dziadków, powstaje pytanie - jak uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych?
- To jest duża bariera, kiedy nie można liczyć na taką babcię, którą ja miałem. Właśnie przyszedł mi pewien bardzo spontaniczny pomysł, mianowicie mieszkańcy Białołęki - rodzice, którzy chcą uczestniczyć w życiu kulturalnym BOK, a nie mający opieki do dzieci, mogliby mieć zapewnioną fachową opiekę np. na czas koncertu - oczywiście po uprzednim uzgodnieniu i dopracowaniu szczegółów. Zaznaczam, że jest to bardzo spontaniczny i pionierski pomysł, ale jak najbardziej możliwy do zrealizowania. Jednak chciałbym, aby taka inicjatywa wypłynęła też od rodziców.
Nie zawsze możliwe jest uczestniczenie z dziećmi w imprezie skierowanej do dorosłych - sami artyści w umowach niejednokrotnie zastrzegają sobie, że koncert ma odbyć się bez udziału dzieci. Osoba występująca na scenie jest niezwykle sku-piona na pracy, a wszelkie niepożądane dźwięki z zewnątrz dekoncentrują ją.
Będę nadal trzymała się cytatów z Pana artykułu. Powołuje się Pan na własne obserwacje z Paryża: "podczas zwiedzania Musee d'Orsay zobaczyłem kilka grup francuskich małych dzieci, które siedząc po turecku przed znanymi obrazami i rzeźbami rysują, a ich opiekunowie z zaangażowaniem coś im opowiadają". Moje pytanie - dlaczego by tego nie wypróbować u nas?
- To moja wielka tęsknota, ale to pytanie do przedszkoli. Dla nas, czyli ośrodka kultury to nierealne: nie mamy ludzi przygotowanych do pracy z małymi dziećmi.
Wyczytałam z Pana tekstu, to, że "największym problemem jest brak profesjonalnie przygoto-wanego odbiorcy". Nic dodać, nic ująć - pracujmy więc, Panie Dyrektorze, nad rosnącym na Białołęce pokoleniem świadomych odbiorców.
- Tak, ale powtarzam: brak mi instruktorów i pomieszczeń.
Inne warszawskie domy kultury dają sobie radę z tymi problemami - mam np. na myśli Bielański Ośrodek Kultury, który organizuje niedzielne "Dwie godziny dla rodziny", gdzie w ramach imprezy proponuje najmłodszym: spektakl, zabawy plastyczne i ruchowe. Sala widowiskowa jest zawsze pełna. Dlaczego u nas nie ma podobnych imprez, skoro dzieci mamy dużo więcej w dzielnicy?
- Od września przygotowujemy niespodziankę - będą to "spotkania z teatrem dla najmłodszych". Chcemy sprawdzić, czy takie przedsięwzięcia będą miały popyt na Białołęce? Spróbujemy w któryś weekendowy dzień września, potem paździer-nika i listopada. Frekwencja (albo jej brak) da odpowiedź, czy jest zapotrzebowanie na takie imprezy.
Jak BOK zamierza dotrzeć do rodziców z informacją o tym przedsięwzięciu? Pytam, gdyż do-chodzą do nas sygnały, że wciąż bardzo wielu mieszkańców Białołęki nie wie, gdzie znajduje się nasz ośrodek kultury.
- Właśnie, to jest niesamowicie trudne. Na pewno weźmiemy pod uwagę za-mieszczenie informacji na naszej stronie internetowej (www.bok.waw.pl), czy też objazd Białołęki przez tzw. szczekaczkę. Słupów ogłoszeniowych w naszej dzielnicy jest zaledwie 30. Przystanki autobusowe to ogromne koszty. Największym proble-mem jest dotarcie do osiedli zamkniętych, gdzie trzeba niejednokrotnie rozmawiać z kilkoma wspólnotami mieszkańców w obrębie jednego osiedla - jedni zgadzają się na umieszczenie informacji, inni nie... Tak można negocjować w nieskończoność.
W rozmowie z dyrektor Bielańskiego Ośrodka Kultury Wandą Ścieżyńską na temat spektakli dla dzieci usłyszałam, że ciężko jest przefiltrować jakość widowiska. Aktorzy prezentują zna-komite założenia swoich przedsięwzięć podczas wstępnej rozmowy. Wtedy wszystko wygląda sensownie i dopiero podczas wystawiania przedstawienia rodzą się problemy. Ze zgrozą przy-znała mi rację, że weryfikacji dokonuje publiczność, ale to już jest za późno, niestety. Jakie jest Pana zdanie?
- Jestem człowiekiem teatru, więc wiem, które agencje mają złe, a które dobre przedstawienia. Nawet 80% to niestety chałtury aktorskie. Aktorzy, którym nie udało się w serialach, dorabiają w teatrzykach dla dzieci. To sposób na szybkie i łatwe pieniądze. Nie są oni wcale przygotowani do pracy z dziećmi. To, co prezen-tują jest najczęściej żałosne, bo zrobione "na kolanie", często improwizują, bo nie nauczyli się tekstu. Zdarza się również, że występują na kacu. Pani Ścieżyńska ma rację, że w założeniach jest wszystko wspaniałe. Niestety, nie można zmusić agencji do próbnego przedstawienia. Agencjom specjalnie nie zależy, aby nagrać to na DVD (aby zapraszający mogli zobaczyć, co pokażą dzieciom), bo jeśli nie sprzedadzą tego w ośrodku kultury, to zrobią to z pewnością w przedszkolu. Swego czasu głośno było o kupowaniu przedszkoli przez takie agencje i pokazywaniu dzie-ciom chały. To proceder znany w całej Polsce.
Dobre spektakle dla dzieci, które zawierałyby mądre przesłanie i zarazem war-tość artystyczną chyba nie istnieją. Znani aktorzy prawie nie robią spektakli dla dzieci, a jeśli już, to one przechodzą do historii. Gwarancji więc dać nie mogę, ale zrobię dużo, aby "spotkania z teatrem dla najmłodszych" były na najwyższym po-ziomie. Już dziś serdecznie zapraszam do nas dzieci wraz z rodzicami. Pamiętajcie Państwo, nie narzekajmy, nic nie robiąc, lecz zwróćmy się do instytucji, które mogą to zmienić. Istotny jest Wasz głos, który do nas dotrze. Czekam na ten głos.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Edyta Kolasińska-Bazan
"Luzik" jest jedną z zaledwie dwóch propozycji BOK dla kilku tysięcy przedszkolaków