Narkotyki w szkołach. Dyrektorzy milczą
17 marca 2014
Siedem - to liczba policyjnych interwencji w latach 2011-2013 związanych z narkotykami na terenie bielańskich szkół. Niewiele. Wiemy za to w których. Czy to oznacza, że problem narkotyków w naszych szkołach prawie nie istnieje? Nie - oznacza to, że dyrekcje "zamiatają go pod dywan".
Jak na to reagują dyrektorzy szkół, które dotknął ten problem? Milczą jak zaklęci i odsyłają do władz dzielnicy(!?). Przedstawiciel urzędu Bielan odsyła zaś do lokalnej komendy policji. Nikt nie chce oficjalnie skomentować sprawy, która jest codziennością naszych dzieci i młodzieży.
Bielany mieszczą się w średniej warszawskiej, jeśli chodzi o tego typu przypadki. Niechlubny stołeczny rekord należy do Woli, gdzie w tym samym czasie policjanci interweniowali aż szesnaście razy. Z kolei do szkół w Wilanowie w sprawie narkotyków policjanci nie byli w ogóle wzywani. W Warszawie interweniowano w tym czasie w sumie 110 razy. Kiedy zobaczymy, że któryś z naszych kolegów pali trawkę, to oczywistą sprawą jest, że nie doniesiemy, bo każdy każdego "kryje". Częściej zdarza się, że ktoś dołączy - mówi uczeń. Najczęściej w gimnazjach i ich najbliższym otoczeniu, ale zdarzały się też przypadki sprzedaży narkotyków w szkole podstawowej (Mokotów) i w renomowanych liceach (Ochota, Żoliborz). Zestawienie przestępstw narkotykowych w szkołach zostało stworzone, na podstawie policyjnych rejestrów za lata 2011-2013, przez autorów portalu dobraulica.pl.
Tyle statystyk, a co sądzą uczniowie?
O zdecydowanej większości przypadków zażywania narkotyków nikt się nie dowiaduje, bo nauczyciele i dyrektorzy szkół albo udają, że o niczym nie wiedzą, albo świadomie "zamiatają problem pod dywan"
- Szkoły, do których chodziłem, miały rygorystyczne zasady dotyczące narkotyków i zawsze były konsekwentne w działaniach antynarkotykowych, ale - jak wiadomo - uczniowie wiedzą swoje i często nie obchodzi ich zdanie nauczycieli. Kiedy zobaczymy, że któryś z naszych kolegów pali trawkę, to oczywistą sprawą jest, że nie doniesiemy, bo każdy każdego "kryje". Częściej zdarza się, że ktoś dołączy. W szkołach jest średnio około trzystu uczniów, a wystarczy tylko jeden człowiek, aby więcej osób poszło w jego ślady. Nauczyciele jak mogą, tak reagują, ale wiadomo, że nie dadzą sobie rady z tak dużą grupą - stwierdza jeden z uczniów warszawskiego liceum.
Anna Krzesińska