Rosyjskie wraki z bronią na antywojennych wystawach. Nikt ich wcześniej nie sprawdził
Rosyjskie wraki wojskowe, które jeździły po Polsce jako eksponaty pokazywane w ramach antywojennej wystawy, miały w środku granaty, amunicję i inne niebezpiecznie materiały. Okazuje się, że nikt wcześniej należycie ich nie sprawdził. - To wszystko zaczyna wyglądać groźnie, jeżeli przy okazji może wjechać do nas broń, sprowadzona także w złej wierze - mówi Onetowi Piotr Niemczyk, ekspert ds. bezpieczeństwa.
Wystawa zatytułowana "Za wolność naszą i waszą" prezentowała zniszczony rosyjski czołg, transporter, haubicoarmatę i wóz opancerzony. Jak tłumaczyła kancelaria premiera, celem ekspozycji było pokazanie, że Rosję da się pokonać. Problem w tym, że sprowadzona z Ukrainy broń nigdy nie została odpowiednio sprawdzona przez polskie służby - ani na granicy, ani przed rozpoczęciem wystawy.
Dopiero po przejęciu nadzoru nad wrakami przez nowe władze RARS okazało się, że kryją one śmiertelne niebezpieczeństwo. Saperzy, wezwani do ich zbadania, zabezpieczyli i usunęli m.in. granaty, amunicję i inne potencjalnie wybuchowe materiały.
Ekspert ds. bezpieczeństwa Piotr Niemczyk w rozmowie z Onetem nie kryje zdumienia. - Nie ulega wątpliwości, że polskie służby celne i graniczne powinny sprawdzić taki sprzęt za każdym razem, gdy przekracza granicę naszego kraju - mówi Niemczyk, który zwraca uwagę, że podobne przypadki miały miejsce już wcześniej. Jak wspomina jednak, w pierwszych miesiącach wojny w Ukrainie częstym zjawiskiem było rozdawanie zdobytego sprzętu wojskowego jako pamiątek, które nie zawsze były dobrze sprawdzane na miejscu.
Jeszcze bardziej niepokojący jest jednak brak kolejnych kontroli w Polsce. Przewożenie wraków, w których znajdowały się materiały wybuchowe, mogło doprowadzić do tragedii nie tylko w trakcie wystaw, ale też podczas transportu. - To przede wszystkim polskie służby graniczne powinny zadbać, aby każdy element takiej broni był dokładnie skontrolowany. W takiej sytuacji nie ma znaczenia, czy ten sprzęt trafia jako eksponat wystawy, czy - w najczarniejszym scenariuszu - w ręce zorganizowanych grup przestępczych - ocenia ekspert.
RARS złożyła zawiadomienie do prokuratury, wskazując na możliwość popełnienia dwóch przestępstw: sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób oraz niegospodarności, wycenionej na ponad 700 tys. zł, koszty organizacji wystawy zostały bowiem pokryte z budżetu Agencji, co nie mieściło się w jej kompetencjach - podaje Onet.
Wystawa miała pokazać siłę oporu wobec rosyjskiej agresji, ale w jej organizacji doszło do wielopoziomowych zaniedbań. - Mamy szczęście, że nic nie wybuchło. Ale to wszystko zaczyna wyglądać groźnie - podkreśla Niemczyk.
Źródło: onet.pl