"Marsjanie atakują!" - czyli co zgłaszają policji mieszkańcy Białołęki
11 kwietnia 2014
Praca dyżurnego w komisariacie policji wydaje się nudna. Nic bardziej mylnego! Piejący kogut, atakujący Marsjanie, złośliwy sąsiad czy wredna żona - takie problemy zgłaszają policji mieszkańcy Białołęki. I trudno niekiedy zachować przy nich powagę.
Przyjrzeliśmy się pracy dyżurnego w białołęckiej komendzie.
Bywa poważnie, bywa zabawnie
Asp. sztab. Piotr Jarek pracuje w policji od 18 lat, piąty rok już odbiera telefony i zajmuje się obsługą mieszkańców. Wcześniej był m.in. w patrolówce, w zespole do spraw wykroczeń. Dziś wie, że odnalazł swoje miejsce w służbie. - Ta praca jest najciekawsza ze wszystkich. Tutaj każdy dzień jest inny - mówi policjant, a w międzyczasie odbiera dwa telefony. W dwunastogodzinnej służbie ma ich mnóstwo.
Wiele zgłoszeń dotyczy przemocy w rodzinie - takich spraw jest najwięcej. Niestety nawet w tym przypadku okazuje się, że część osób nadużywa alarmowego numeru. Wystarczy sprzeczka w domu i wściekła na męża żona skarży się, że wyłączył jej telewizor. Są też przypadki kiedy w trakcie spraw rozwodowych jedno z małżonków robi wszystko, by policja założyła ich rodzinie niebieską kartę. - Najtrudniejsze są takie sprawy. Często dzwonią ojcowie, którym byłe żony bądź partnerki nie pozwalają widzieć się dziećmi. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że policja niewiele może w takiej sytuacji. Patrol przyjedzie, pouczy taką panią i na tym nasza rola się kończy. Nie możemy siłą zabrać dzieci od matki - opowiada dyżurny i dodaje, że poza poważnymi zgłoszeniami są też takie, które wymagają wielkiej dyplomacji i opanowania w czasie rozmowy.
- Dzwonią ludzie, zgłaszając zaginięcie telefonów komórkowych czy dowodów osobistych. My w takich przypadkach nic nie pomożemy, bo nie mamy takiej możliwości, a utarło się już, że pierwsze kroki mieszkańcy kierują wówczas na policję. Trzeba zgłosić się do operatora lub odpowiedniego urzędu, który wydał dokument - podkreśla Piotr Jarek.
Kogut, pizza i nadopiekuńcza matka
Są też prawdziwe kwiatki. Piejący po 5 rano kogut na wschodniej Białołęce, atakujący Marsjanie i ranni z zaginionego samolotu, którzy szli akurat po jedną z mieszkanek. - Bywają sytuacje naprawdę absurdalne. Słyszałam o tym, że pod numerem 997 ktoś chce zamówić pizzę. Dyżurny spokojnie tłumaczy, że to numer do zgłaszania alarmowych sytuacji, na co dzwoniący odpowiada, że to jest sytuacja alarmowa, bo on jest tak głodny, że jest zagrożone jego życie - mówi Marta Sulowska z KRP i opowiada też, że regularnie od 10 lat dzwoni kobieta z Białegostoku i tłumaczy, że coś na pewno dzieje się z jej synem mieszkającym na Białołęce, bo do niej nie dzwoni.
- Znamy już sytuację i wiemy, że z tym człowiekiem nic się nie dzieje złego. Mimo wszystko patrol jedzie na miejsce i sprawdza - podkreśla dyżurny Jarek.
Policjanci podkreślają, że nadużywanie numerów alarmowych może skończyć się mało zabawnie. Kary są wysokie: areszt, ograniczenie wolności albo grzywna do 1,5 tys. zł. Kiedy używać numeru 112 i 997? - Numer ten służy wyłącznie do powiadamiania - w nagłych sytuacjach - o sytuacji zagrożenia zdrowia, życia lub mienia, np.: pożaru, wypadku drogowego, kradzieży, włamania, w przypadku użycia przemocy, nagłego omdlenia i utraty świadomości, poważnego uszkodzenia ciała i silnego krwawienia, przypadku porażenia prądem lub rozpoznania osoby poszukiwanej przez policję.
AS