REKLAMA

Mam chusteczkę haftowaną. Śmiertelne wyliczanki

autor: Hanna Greń
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 20 listopada 2018
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 464
ISBN: 978-83-7674740-8

Aspirant Konstanty Nakański prowadzi sprawę zabójstwa. Śledztwo przebiega opornie, gdyż policjant nie może znaleźć żadnego powodu, dla którego ktoś miałby pozbawić życia pewnego młodego mężczyznę. Jedyny ślad stanowi znaleziona na miejscu zbrodni chusteczka z ozdobnym haftowanym monogramem.

Po śmierci rodziców Eliza Rogowska odnosi wrażenie, że całkiem straciła kontrolę nad swoim życiem. Okazuje się, że matka i ojciec ukrywali przed nią wiele tajemnic, także związanych z przeszłością dziewczyny. Eliza postanawia odkryć te tajemnice, w czym wydatnie przeszkadza jej fakt, że człowiek, z którym zamierzała związać swoją przyszłość, po śmierci jej rodziców uznaje, że nie musi już odgrywać roli czułego, opiekuńczego mężczyzny. Pewny, że ma Elizę w swojej władzy, ukazuje prawdziwe oblicze.

Przypadek sprawia, że drogi Kostka i Elizy się krzyżują, a wówczas okazuje się, że odpowiedzi, których poszukują, są częścią tej samej układanki.

Mroczna zagadka z przeszłości i rzeczywistość jak zły sen. Klasyczny kryminał z podbudową psychologiczną i mocnym wątkiem obyczajowym. Trzyma w napięciu od początku do końca!

Anna Klejzerowicz

Bywa okrutnie, czasami brutalnie, niekiedy niepokojąco, ale też zabawnie i wzruszająco. Ta książka wciąga i dostarcza przedniej rozrywki! Polecam.

Klaudia Skiedrzyńska, Nowe horyzonty

Fragment

Prolog

Rok 1996

- Rozkwitały pąki białych róż...

Przez dochodzący z łazienki szum wody przebija się kobiecy śpiew. To ona. Ma piękny głos i lubi, gdy inni jej słuchają i ją chwalą. Masz ochotę powiedzieć, jak bardzo podoba ci się ta piosenka, lecz jeden rzut oka na zachmurzoną twarz mężczy­zny powoduje, że kulisz ramiona, chcąc w ten sposób stać się mniejszą, może nawet niewidzialną. Wiesz, że on cię nie lubi, że przeszkadza mu twoje istnienie.

Odrywasz wzrok od ekranu, widząc, że wyszła z łazienki. Obserwujesz ją spod zmrużonych powiek, przeczuwając, co zaraz nastąpi. Nie na darmo założyła nową bluzkę z cekina­mi i dużym dekoltem. Krótka spódniczka podkreśla piękną figurę i zgrabne nogi obute w czarne czółenka na wysokich obcasach.

On również na nią patrzy, lecz w jego wzroku nie ma za­chwytu, tylko irytacja.

- Dosyć już tego marudzenia! - warczy. - Pospiesz się, klient nie będzie czekać w nieskończoność.

Jej uśmiech mógłby zmiękczyć skałę, ale nie tego zagniewa­nego mężczyznę o złym spojrzeniu i zaciętej twarzy.

- Nie ma innego sposobu? Koniecznie muszę rozkładać się przed tym facetem?

- Wiesz dobrze, że nie mamy pieniędzy. Jak chcesz na­karmić dzieciaka i zapłacić czynsz? Chyba nie myślisz, że ja będę zapierdalać na budowie, żebyś ty mogła leżeć do góry dupą?!

Ze złością szarpie kobietę za rękę, ciągnąc w stronę drzwi. Zamykasz oczy, by tego nie widzieć. Chciałabyś móc zamknąć również uszy, by nie docierał do ciebie jego podniesiony, szcze­kliwy głos. Słyszysz stukot obcasów. Zbliża się zamiast odda­lać. Otwierasz oczy i widzisz ją tuż obok. Pochyla się nad tobą i szepcze ci do ucha:

- Przykro mi, kochanie. Naprawdę muszę iść, ale nawet się nie obejrzysz, a już będę z powrotem. Za to jutro pójdziemy do parku...

Na zniecierpliwione syknięcie urywa gwałtownie i już nie zwraca na ciebie uwagi. Idzie za nim, piękna, mocno umalowa­na pani, której w gruncie rzeczy wcale nie znasz, mimo że jest całym twoim światem.

Drzwi zamykają się za nimi, słyszysz szczęk klucza obraca­jącego się w zamku. Wzruszasz ramionami. Przecież tak na­prawdę nie wierzyłaś, gdy przyrzekała, że już nigdy nie zostawi cię samej. Masz niecałe sześć lat, lecz zdolności rozpoznawania kłamstw mógłby ci pozazdrościć niejeden dorosły. Tyle ich sły­szałaś w swoim krótkim życiu, że kilka więcej nie robi żadnej różnicy.

Ponownie wbijasz wzrok w maleńki ekran telewizora, z uwa­gą śledząc losy bohaterów. Nie przeszkadza ci czarno-biały obraz, skąd mogłabyś wiedzieć, że film jest kolorowy? Nigdy dotąd nie miałyście telewizora. Kupiła go dzisiaj. A może ukra­dła? Najważniejsze, że go przyniosła, a potem on, ten pan, który ostatnio tak często do niej przychodzi, jakimś sposobem sprawił, że stara, zniszczona skrzynka zaczęła działać.

Mijają minuty. Bajka już się skończyła, a ty jesteś głodna. Idziesz do kuchni, niewiele większej od toalety w przychodni. Mieszkanie ma czterdzieści metrów, lecz blisko połowę po­wierzchni zajmuje pomieszczenie, do którego nie macie prawa wstępu. Gospodarz trzyma tam swoje rzeczy i przed każdym wyjściem upewnia się, że zamknął drzwi na klucz. Wasz pokój jest niewielki, mieści się w nim szafa, komoda i dość duże łóżko, w którym sypiacie razem, bo drugiego nie byłoby gdzie wstawić. W kuchni stoi kilka szafek i wciśnięty w kąt wąski stolik. Gdy wysuwacie go na środek, żeby usiąść do obiadu, blokuje przejście do kuchenki gazowej. Ona zawsze się z tego śmieje, mówiąc, że dzięki temu jest szczupła, że gdyby przy­tyła, mogłaby się zaklinować i na zawsze zostać uwięzioną między stołem a kuchenką.

Zaglądasz do lodówki i krzywisz się, widząc niewielki wy­bór. Dotykasz lepkiej kiełbasy, ze wstrętem cofasz dłoń i wycie­rasz ją w nogawkę dżinsów, potem decydujesz się na żółty ser. Wygląda apetycznie. Zabierasz trzy plasterki i wraz z niedoje­dzoną rano kromką chleba zanosisz do taboretu, który w wa­szym pokoiku pełni funkcję stolika okolicznościowego. Patrząc na niezrozumiałe sceny na ekranie, zjadasz swoją kolację, popi­jając colą czerstwe pieczywo.

Pan i pani najpierw się kłócą, potem całują, wreszcie zaczy­nają się rozbierać.

- Będą robić seks - mruczysz sennie i przymykasz oczy.

Gdy on do niej przychodzi, musisz spać w kuchni na ma­teracu i nie wolno ci ich podglądać. Kiedyś nie wytrzymałaś, cichutko wślizgnęłaś się do pokoju i obserwowałaś, dopóki cię nie zauważyli. Biła cię wtedy tak mocno, że aż musiał ją odciągnąć, ale dzięki temu wiesz, jak to jest, gdy ludzie robią seks.

Budzi cię dziwny szum. To telewizor tak szumi, a ekran migocze białymi punkcikami. Jest ci zimno, bo zasnęłaś na kołdrze. Drażni cię migoczący i szumiący odbiornik, lecz nie wiesz, jak go wyłączyć, więc naciągasz kołdrę na głowę i znów zapadasz w sen.

Po przebudzeniu sprawdzasz, czy wróciła. Nie ma jej. Wcale się nie boisz, bo to nie pierwszy raz. Przez chwilę patrzysz na panią z telewizora, ale wkrótce nudzi cię program, którego nie rozumiesz. Wyciągasz spod łóżka książkę i zaczynasz czytać. Czytałaś ją już wiele razy, lecz nie masz innej, a wymyślony dawno temu świat nieodmiennie cię fascynuje. Ponownie prze­żywasz radości i smutki Sary Crewe, wyobrażając sobie, że je­steś nią. Chciałabyś być nią.

Nikt nie wie, że masz tę książkę. Nikt się nawet nie domyśla, że umiesz czytać i pisać. Liczyć też już umiesz, na razie do dzie­sięciu. Sama nie wiesz, jakim sposobem posiadłaś te umiejętno­ści, lecz nie chcesz, żeby ktoś się o tym wszystkim dowiedział. Żeby ona się dowiedziała. Boisz się, że znowu będzie cię bić, jak wtedy, gdy przeczytałaś jej wierszyk o słowiku. Myślałaś, że się ucieszy.

- Nie cygań, smarkulo! - wysyczała, a jej śliczną twarz wy­krzywił grymas odrazy. - Na pewno nauczyłaś się na pamięć tego pieprzonego wierszyka i myślisz, że dam sobie wcisnąć ciemnotę. Jesteś za mała na czytanie.

- Wcale nie cyganię. Ja naprawdę umiem go przeczytać! - Próbowałaś się bronić, lecz ona nie słuchała. - Nauczyłam się, kiedy ty mi go czytałaś.

- Zamknij się! Zamknij tę parszywą gębę! Nikt normalny sam się nie nauczy czytać. Słyszysz? Nikt! Oszukujesz!

Szarpała cię za ramię w takt swoich słów. Niebacznie po­kręciłaś głową, chcąc zaprzeczyć, a wtedy zaczęła cię bić. Po twarzy, głowie, ramionach. Nie przestała nawet wtedy, gdy upa­dłaś. Bolało tak bardzo, że nawet nie zauważyłaś, kiedy usiadła obok, dopiero jej płacz, wtórujący twojemu, wyrwał cię z od­rętwienia.

- Ja już nie będę! - Szlochałaś żałośnie, tuląc się do niej. - Naprawdę! Ja nie wiedziałam, że to brzydko tak robić.

- Nie płacz, dziecinko. - Objęła cię ramieniem, całując w zaczerwieniony, podbiegający opuchlizną policzek. - Już do­brze. Obiecaj, że nigdy więcej nie będziesz kłamać o czytaniu, bo ludzie pomyślą, że coś jest z tobą nie tak. Nie chcę, żeby mówili o tobie, że jesteś kłamczuchą. W tym roku pójdziesz do zerówki, tam nauczysz się czytać. Jesteś mądrą dziewczynką i na pewno będziesz się dobrze uczyć.

Potem kupiła ci książeczki do kolorowania i znowu było dobrze. Zapamiętałaś tę lekcję i od tamtej pory zawsze uda­wałaś, że tylko oglądasz obrazki, a potem prosiłaś, żeby ci poczytała.

Kiedyś pani doktor z przychodni powiedziała do pielę­gniarki, że jesteś nieprzeciętnie zdolna. Nie wiedziałaś, co to oznacza, a gdy ci wytłumaczyła, błagałaś, szlochając rozpaczliwie, żeby nikomu o tym nie mówiła. Żeby nie po­wiedziała jej. Obiecała, że będzie milczeć. Nie uwierzyłaś i przez następne dni bałaś się tak, że aż wymiotowałaś ze strachu, lecz ku twojemu zdziwieniu pani doktor dotrzymała obietnicy.

Książkę o Sarze Crewe znalazłaś na śmietniku, gdy poszłaś opróżnić kubeł. Nie ma okładki i trzech pierwszych kartek, ale i tak ją czytasz, gdy jesteś sama. Marzysz o tym, że kiedyś do­wiesz się, jaki nosi tytuł.

Znowu jesteś głodna. Dojadasz ser, tym razem bez chleba. Kiełbasę wyrzucasz do kosza, śmierdzi. Cola już się skończyła. Podstawiasz szklankę pod kran, potem popijasz ser kilkoma ły­kami wody, wracasz na łóżko i wyobrażasz sobie, że ona za­ginęła jak tatuś Sary. Niedługo się odnajdzie. Wróci, a wtedy pójdziecie do parku karmić wiewiórki. Tylko wy dwie, bez nie­go. Z nim nie byłoby przyjemnie, bo ciągle by się złościł i nie­cierpliwił.

Marzysz, żeby sobie poszedł i nigdy już nie wrócił. Nie chcesz, by z wami mieszkał, by na ciebie krzyczał. Nie chcesz, żeby ją bił.

Godziny mijają. Czytanie cię znudziło, więc teraz zabierasz się do rysowania. Szkoda, że zapomniała o naostrzeniu brązo­wej kredki. Zastanawiasz się, jakim kolorem narysować pień drzewa. Decydujesz się na czerwony, potem leciutko muskasz pień czarną kredką i śmiejesz się z zachwytu, widząc, że uzy­skany w ten sposób kolor bardzo przypomina brąz.

Nadal nie wróciła. Przysuwasz taboret do okna, wspinasz się na niego i spoglądasz przez szybę. Chcesz zobaczyć, czy ona nie nadchodzi, lecz jest już zmierzch, a koło domu nie ma latar­ni i nie jesteś w stanie niczego dojrzeć. Odchodzisz od okna ze skulonymi ramionami. Tęsknisz.

Bajka nie jest taka ładna jak wczoraj, lecz i tak ją oglądasz. Potem wsuwasz się pod kołdrę i zamykasz oczy. Jesteś głodna, a w lodówce została tylko konserwa, której nie potrafisz otwo­rzyć. I chleb w reklamówce, ale nie umiesz go pokroić. Chcesz spać, żeby nie czuć ssania w żołądku. Chcesz spać, żeby nie tęsknić.

Budzisz się głodna i spragniona. Biegniesz do kuchni i łapczy­wie pijesz wodę z kranu, potem wyciągasz chleb z reklamówki. Sięgasz po nóż i przez chwilę usiłujesz sobie przypomnieć, jak ona to robiła. Boisz się wielkiego ostrza, przed którym tyle razy cię ostrzegała.

- Nie dotykaj - mówiła - bo się skaleczysz i będzie ci le­ciała krew.

Odkładasz nóż i zębami szarpiesz skórkę, usiłując dostać się do miąższu. Obgryzasz chleb, chichocząc, bo wyobraziłaś sobie jej minę, gdy zobaczy twoje dzieło. Pewnie powie:

- Ojej, co mu się stało? Czemu jest taki łysy?

Dławisz się starym pieczywem i znów podstawiasz kubek pod kran. Wolałabyś ciepłą herbatę, lecz nie wolno ci włączać kuchenki gazowej. To niebezpieczne.

Wracasz na łóżko i oglądasz telewizję. Niewiele z tego ro­zumiesz. Jacyś panowie kłócą się, krzyczą i machają rękami. Wyglądają tak pociesznie, że śmiejesz się głośno, żałując, że ona nie śmieje się razem z tobą.

Potem stoisz na taborecie przy oknie i spoglądasz na ulicę. Nie chcesz przegapić jej powrotu. Po pewnym czasie zaczynają cię boleć nogi. Klękasz na taborecie, opierasz łokcie o parapet i tak trwasz, aż wreszcie, pokonana, powłócząc zdrętwiałymi nogami, znów kładziesz się do łóżka. Nie masz ochoty czytać o mglistym Londynie. Bezmyślnie wpatrujesz się w ekran, za­stanawiając się, czy ona dzisiaj wróci. Powieki opadają, lecz uparcie walczysz ze snem. Chcesz być przytomna, gdy ona sta­nie w drzwiach.

Jednak zasnęłaś. Gdy się budzisz, za oknami jest już ciemno.

Obgryzłaś chleb do reszty. Pozbawiony skórki przywodzi ci na myśl oskubanego kurczaka i, chichocząc, odrywasz spory kawałek. Dojadasz go przed ekranem, bo właśnie zaczęła się bajka. Przypominasz sobie jej słowa, że będziecie razem oglą­dać telewizję. Walczysz z dławiącym cię płaczem, lecz łzy płyną same, nieposłuszne i uparte. Wtulasz buzię w poduszkę, nie chcesz, żeby sąsiedzi usłyszeli twój płacz, bo wtedy będzie krzyczała. Zmęczona łkaniem, znów zasypiasz.

Budzi cię czyjś głos. Zrywasz się z łóżka. Jesteś taka pewna, że wróciła, tak bardzo pewna! Ale to tylko pani z telewizora coś mówi. Nienawidzisz jej za to, że nie jest nią.

Czujesz się brudna, już tyle czasu się nie myłaś i nie prze­bierałaś. Wyciągasz ze starej komody czyste majtki, przysta­wiasz taboret do szafy, by móc dosięgnąć do półki z ubra­niami.

W łazience rozbierasz się i po chwili drżysz z zimna pod strugami lodowatej wody. Bojler jest wyłączony, by niepotrzeb­nie nie pobierał prądu, a ty nie potrafisz go uruchomić. Po ką­pieli, mimo przenikającego na wskroś chłodu, czujesz się lepiej. Cieszysz się na myśl o jej pochwałach, gdy dowie się, że tak dobrze potrafisz o siebie zadbać.

Na chlebie pojawiła się pleśń. Ma gorzki, obrzydliwy smak, więc zdrapujesz ją łyżeczką. Gdy zaspokoiłaś głód, niewiele już zostało z jeszcze niedawno całego bochenka. Nie przejmujesz się tym, przecież dzisiaj na pewno wróci!

Po wypiciu dwóch kubków wody znowu drżysz z zimna. Zagrzebujesz się w kołdrę, wyobrażając sobie, że jesteś nie­szczęśliwą Sarą Crewe, drepczącą w dziurawych bucikach po zabłoconych ulicach Londynu.

- Jestem księżniczką, a księżniczki nie płaczą - powtarzasz jej słowa w poduszkę. Mimo to po chwili poszewka jest mokra od łez.

Z płytkiej drzemki wyrywa cię kobiecy głos. Wyskakujesz spod kołdry i po chwili siadasz ciężko, jak stara, zmęczona kobieta. To tylko sąsiadka przemawiała do swojego jamnika, to nie ona! Przez chwilę korci cię, żeby zawołać przez za­mknięte na klucz drzwi. Wtedy nie czułabyś się taka samotna. Już otwierasz buzię, ale zamykasz ją, nie wydawszy żadnego dźwięku, gdyż zbyt dobrze pamiętasz słyszane wielokrotnie słowa: ,,Gdyby ktoś się dowiedział, że zostajesz sama w domu, zamknęliby cię w domu dziecka, a tam jest strasznie! Dzieci chodzą głodne i smutne, a panie wychowawczynie codziennie je biją!".

Dziwi cię, że jest już ciemno. Nigdy tyle nie spałaś, nie je­steś przecież dzidziusiem. I dlaczego jest tak zimno? Wkładasz kurtkę, zaciągasz zamek wysoko pod szyję i idziesz do kuchni. W ustach czujesz niesmak, boli cię gardło. Woda gasi pragnie­nie, lecz przez nią ogarnia cię jeszcze większy chłód. Każdy krok sprawia ci ból. Pojękując, sięgasz po reklamówkę i wi­dzisz, że żałosna resztka chleba cała jest pokryta pleśnią. Mimo to próbujesz go jeść, zbyt jesteś głodna, by wybrzydzać, lecz próba przełknięcia pierwszego kęsa wywołuje wymioty. Wy­rzucasz chleb do kosza. Płaczesz.

Po kilku godzinach skręca cię z głodu. Wyjmujesz konserwę z lodówki, podważasz łyżeczką uchwyt wieczka i zaczynasz ciągnąć. Odgięło się leciutko, na tyle dużo, byś mogła poczuć cudowny zapach mięsa, lecz zbyt mało, byś mogła się do niego dostać. Próbujesz ponownie, mocno zaciskając małe paluszki na uchwycie. Szarpiesz niecierpliwie, widząc coraz mocniej odchylające się wieczko, i nagle puszka wyślizguje się z rąk, zahaczając o lewą dłoń.

Krzyczysz z bólu i szoku, patrząc na krew spływającą na podłogę i wpół otwartą konserwę. Nie masz odwagi spraw­dzić, jak mocno się zraniłaś. Owijasz dłoń ścierką do naczyń i wracasz do pokoju, przed telewizor, bo właśnie zaczęła się bajka. Jest ci tak zimno, że dodatkowo naciągasz kaptur na głowę, a gdy na ekranie pokazują się napisy, zwijasz się w kłębek pod kołdrą i zasypiasz niespokojnym snem, prze­rywanym co chwilę jękiem bólu, gdy urażasz się w zranioną dłoń.

Rano zastanawiasz się, jak długo już jesteś sama. Usiłujesz to obliczyć ilością oglądanych bajek, ale nie jesteś pewna, czy było to cztery, czy pięć razy. Nie masz ochoty wychodzić z łóżka, lecz męczy cię pragnienie. Drepczesz do kuchni, dziwiąc się, dlaczego twoje nogi są tak słabe, że musisz przytrzymywać się ściany, żeby nie upaść. Nalewasz wodę do kubka, a po namyśle zdejmujesz z kuchenki czajnik i podstawiasz pod kran. Dzięki temu będziesz mogła napełnić kubek bez konieczności wycho­dzenia z łóżka. Z trudem udaje ci się zanieść czajnik do pokoju, jest zbyt ciężki dla twojej małej ręki, mimo że napełniłaś go tylko w połowie. Niezdarnie przytrzymujesz go drugą ręką, tą, która owinięta zakrwawioną ścierką nieustannie pulsuje tępym bólem. Stawiasz kubek i czajnik na taborecie i ściągasz kurtkę. Już nie czujesz zimna. Jest ci gorąco, tak bardzo, że strumyczki potu spływają ci po plecach, a mokra bluzka lepi się do ciała. To obrzydliwe!

Zestawiasz na podłogę kubek i czajnik, przenosisz taboret ku szafie, wspinasz się, by dosięgnąć ubrań. Udało się! Wyszarpu­jesz bluzkę, opuszczasz rękę i wtem nagły zawrót głowy spra­wia, że tracisz równowagę. Przy niezdarnej próbie uchwycenia się czegoś uderzasz głową o kant szafy. Gdy padasz na podłogę, słyszysz dziwny trzask, jakby pękała gałązka. Chcesz się pod­nieść i wtedy zauważasz, że twoja prawa ręka jest wygięta pod nieprawdopodobnym kątem. Dopiero wtedy przychodzi ból, potworny i niewyobrażalny. Mdlejesz.

Znowu jest zimno. Wiesz, że powinnaś położyć się do łóżka, lecz nie masz siły wstać, możesz jedynie się czołgać, ignorując ból ręki i głowy. Twoja bluzka jest poplamiona krwią, bo róg szafy przeciął skórę na skroni, i boisz się, że ona będzie krzy­czeć, kiedy to zobaczy.

Doczołgałaś się do łóżka. Próbujesz się na nie wdrapać, jed­nak nie masz dość sił, by wystarczyła do tego jedna ręka, w do­datku rana od puszki znowu zaczęła krwawić. Druga ręka zwisa bezwładnie, każdy ruch wywołuje falę bólu. Bezradnie zwijasz się w kłębek pod ściągniętą z łóżka kołdrą.

Zasypiasz, budzisz się, zasypiasz. Tak bardzo męczy cię pra­gnienie, że aż ciężko ci oddychać. Próbujesz dosięgnąć czajni­ka, stoi bliżej niż kubek i jesteś pewna, że się uda. Prawie już czujesz smak chłodnej wody w ustach. Trącasz go dłonią, a po­tem z rozpaczą patrzysz, jak się przewraca, zahaczając o kubek, a upragniony płyn wycieka z obu naczyń i wsiąka w wykładzi­nę. Czołgasz się ku kałuży i zlizujesz wilgoć, spluwając przez zęby paprochami.

I znów na zmianę zasypiasz i budzisz się, zagubiona w tym dziwnym czasie jawy-snu, zobojętniała na wszystko. Nie czujesz już bólu i pragnienia, nie czujesz tęsknoty. Nie czujesz nic.

Odwiedza cię Sara Crewe i głaszcząc po brudnych, zlepio­nych potem włosach, szepce słowa otuchy. Nie chcesz tego słuchać, bo co ona może wiedzieć o prawdziwym życiu? Jest tylko wymyśloną postacią, jak jej lalka Emilka. Miejsce Sary zajmują zwierzątka z ostatniej bajki, uśmiechnięte i rozszcze­biotane, zapraszające do wspólnej zabawy. Irytuje cię ich bez­troska, drażnią wesołe igraszki. Krzyczysz, by odeszły, a gdy nie reagują, grozisz im pięścią, wywołując tym ruchem falę bólu.

Otwierasz oczy, zdziwiona, że pokój wiruje, jakbyś siedzia­ła na karuzeli, a wszystko jest tak zamazane jak wówczas, gdy dla zabawy naciągnęłaś na głowę foliową torbę. Przymykasz powieki, a kiedy ponownie je otwierasz, widzisz ją. Pochyla się nad tobą i bierze w ramiona. Wdychasz zapach jej perfum i tym razem nie przeszkadza ci, że jest odrobinę zbyt mocny. Z ci­chym westchnieniem wtulasz się w nią, zapominając o strachu i samotności. Tak bardzo ją kochasz.

- Wiedziałam, że wrócisz, mamo. Przecież obiecałaś...

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe