REKLAMA

Echa przyszłych dni. Podróż wołyńska tom 1

autor: Joanna Nowak
wydawnictwo: Replika
seria: Podróż wołyńska
wydanie: Poznań
data: 20 lutego 2023
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 336
ISBN: 978-83-6763947-7

Inne formy i wydania

e-book (epub, mobipocket)  2023.02.20

Kto przyjaciel, kto wróg.

Pierwszy tom sagi ,,Podróż wołyńska" p.t. ,,Echa przyszłych dni" opowiada o skomplikowanych dziejach członków rodziny Stawińskich, a także ich ukraińskich sąsiadów, zamieszkujących wieś położoną nieopodal Łucka w dawnym województwie wołyńskim. Bohaterów poznajemy w 1933 roku, kiedy Helena Stawińska rodzi martwe dziecko. Jej mąż, Zygmunt, wściekły na akuszerkę, nie bacząc na nic, w środku nocy wyrzuca ją na mróz. Nikt nawet nie przypuszcza, że to wydarzenie położy się cieniem na losach rodziny i bardzo skomplikuje wszystkim życie. Kłamstwa, intrygi, sekrety, nieodwzajemniona miłość, przegapione szanse i wzajemne urazy blakną wraz z wybuchem wojny. Za to pojawiają się nowe problemy, które w obliczu antypolskich nastrojów na Wołyniu i aktów agresji ze strony Ukraińców jednoczą bohaterów i uczą ich rozpoznawać kto przyjaciel, kto wróg.

Niezwykle poruszająca historia o sekretach rodzinnych i wielkich namiętnościach na tle zawieruchy wojennej. Od tej powieści trudno się oderwać. Serdecznie polecam!

Edyta Świętek, autorka sag Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości i Niepołomice.

Fragment

Część pierwsza

Wieczny odpoczynek

Listopad 1933

Ciszę bezksiężycowej nocy przeszył rozdzierający krzyk Heleny Stawińskiej.

Nim akuszerka zdążyła wyrzucić go za drzwi, pobladły Zygmunt spojrzał na wykrzywioną cierpieniem twarz żony. To jeszcze nie czas, pomyślał z trwogą, za wcześnie i tak jakoś niespokojnie.

Sądził, że poród nie potrwa długo. Kiedy czternaście lat wcześniej rodził się Jerzy, Helena męczyła się przez okrągłą dobę. Kobiety we wsi wzruszały ramionami, twierdząc, że pierworódki muszą poczuć ból, żeby następnym razem dwa razy się zastanowiły, zanim rozłożą przed mężczyzną nogi. Następnego dnia chłopiec pojawił się na świecie cały i zdrowy, a jego matka niemal natychmiast zapomniała o udręce. Potem było już łatwiej. Zosia i młodsza o rok Jadzia nie sprawiły rodzicielce problemów, a najmłodsza, Wanda, pojawiła się w przerwie między oporządzaniem krów i podaniem rodzinie śniadania.

Zygmuntowi wystarczyło dzieci, miał syna i trzy córki. Żadne nie pomarło w dziecięctwie, jak to bywało w innych domach, gdy rodzice kładli do trumny małe, przeżarte chorobą ciałka. Ale Helena marzyła o jeszcze jednym synu. Z tkliwością spoglądała na pracownice, które przychodziły do obejścia z noworodkiem zatkniętym w chustę. Nie potrafiła oderwać oczu od ssących nabrzmiałą pierś usteczek i drobnych paluszków ufnie ściskających ciało matki.

- Chciałabym tak jak one - wzdychała wieczorami, zaplatając długie włosy w warkocz. - Znów nosić maleństwo pod sercem, tulić je i patrzeć jak rośnie nam na pociechę.

Zygmuntowi kolejna gęba do wykarmienia nie robiła różnicy. Gospodarka przynosiła obfite plony, dzięki czemu Stawińskich stać było na wysłanie dzieci do szkół. Jerzy, Jadwiga i Zosia uczęszczali do gimnazjum w Łucku, a najmłodsza córka nie mogła się doczekać, aż pójdzie w ślady sióstr oraz brata i zamieszka wraz z nimi w przyszkolnym internacie. Pan domu doszedł do wniosku, że Helenie ckniło się za trójką starszych dzieci. Dopóki nie podrosły i należało postanowić o ich edukacji, cała czwórka mieszkała pod jednym dachem z rodzicami. Sielska atmosfera tamtych dni sprawiła, że małżonka z rozrzewnieniem wracała do wspólnie spędzonych chwil, jakby obawiała się, że najszczęśliwsze momenty rodzina ma już za sobą.

Helena zaszła w ciążę w maju, tuż po piątych urodzinach Wandy. Niestety nie było jej dane długo cieszyć się myślą o powiększeniu rodziny. Nagły ból w podbrzuszu zastał ją podczas wykonywania codziennych obowiązków w obejściu. Postanowiła wówczas wrócić do domu i chwilę odsapnąć, bo wydawało jej się, że nieco się w pracy przeforsowała.

Nie zdążyła zrobić kroku, gdy poczuła skurcz. Pociemniało jej przed oczami i byłaby upadła, gdyby nie pomoc parobka, który zupełnym przypadkiem znajdował się w pobliżu. Oleksandr chwycił gospodynię i zaniósł ją na pokoje, uprzednio pogoniwszy chłopaczka zajmującego się bydłem, by czym prędzej sprowadził pana Zygmunta. Ten, widząc żonę skuloną w pozycji embrionalnej, kazał zaprzęgać konie i sprowadzić lekarza.

- Nie - wychrypiała Helena. - Idźcie po Andriejukową.

Stawiński nie kazał sobie tego drugi raz powtarzać. Będąca przy nadziei kobieta najlepiej wiedziała, czego jej potrzeba. Zostawił ukochaną pod opieką kucharki Oksany, a sam, nie chcąc stać bezczynnie i patrzeć na cierpiącą połowicę, pojechał wraz z Oleksandrem po akuszerkę. Pech chciał, że Tatiana przed godziną została wezwana do rodzącej z sąsiedniej wsi. Córka kobiety, piętnastoletnia Maria, dopiero wprawiała się w zawód. Dziś nie towarzyszyła matce ze względu na niedawno przebytą chorobę, która nieomal pozbawiła ją życia. W nagłej sytuacji, w jakiej znalazł się Zygmunt, była jego jedyną nadzieją.

Maria nie kryła zaskoczenia prośbą majętnego ziemianina. Nie znała jeszcze fachu tak dobrze jak rodzicielka, dlatego obawiała się, że może zaszkodzić brzemiennej zamiast jej pomóc. Zdenerwowany mężczyzna huknął na nią, każąc czym prędzej wskakiwać na wóz i ratować jego żonę. Przestraszona Maria skinęła głową, zebrała najpotrzebniejsze rzeczy, po czym usiadła obok powożącego Oleksandra. Niespełna kwadrans później zatrzymali się przed domem Stawińskich.

Wanda wybiegła ze środka i przywarła do nóg ojca. Pochlipywała cicho, co zmroziło serce Zygmunta. Obawiając się najgorszego, odepchnął dziecko i dopadł do drzwi izby sypialnej. Widok przesiąkniętego krwią prześcieradła zatrzymał go w progu. Wyrwany ze stuporu przez zapłakaną Oksanę przypadł do leżącej na łożu Heleny.

Oddychała. Jej klatka piersiowa rytmicznie unosiła się i opadała. Stawiński nigdy nie czuł większej ulgi. Gdyby stracił Helenę... Nie, wolał sobie nie wyobrażać świata bez matki swoich dzieci.

- Przykro mi - odezwała się tymczasem Maria.

Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Nim przypomniał sobie, kim jest nieznajoma, ta odsłoniła koszulę nocną ciężarnej i pokręciła głowę.

- Przykro mi - powtórzyła. - Nic już się nie da zrobić.

Zrozumiał więcej, niż usłyszał. Ich syn nie pojawi się na świecie. Jeszcze nie teraz.

Zygmunt nie bolał nad stratą. Nie żywił żadnych cieplejszych uczuć do nienarodzonego dziecka. Wręcz przeciwnie, darzył je nienawiścią za cierpienia wyrządzone żonie. Dziękował więc opatrzności za to, że istota, którą nosiła pod sercem Helena, odeszła, nie zabrawszy ze sobą matki.

Późnym wieczorem do domu Stawińskich zawitała Andriejukowa. Za zamkniętymi drzwiami obejrzała Helenę i dała jej ziół na spokojny sen.

- Powinna spać do rana. - Tatiana wyszła do zmartwionego Zygmunta. Włożyła do jego ręki woreczek z leczniczą mieszanką. - Na wypadek, gdyby miała kłopoty z nerwami - wyjaśniła i cicho westchnęła. - Tak się czasem dzieje, że dziecko trafia do nieba, nie przeżywszy na ziemi nawet dnia.

- Jakie dziecko? - mruknął. - Toć nawet brzucha jeszcze nie było widać.

- Ale życie już rosło i tak samo ono święte jak każde inne - zacietrzewiła się akuszerka. - Niech żona się oszczędza i nie zaprząta sobie myśli stratą. Bóg da, to powije jeszcze syna - dodała na odchodne.

Pani domu nie chciała słyszeć o odpoczynku. Choć nadal słabowała, na drugą dobę po poronieniu wstała z łóżka i wróciła do codziennych obowiązków. Oksana próbowała wyręczać gospodynię, lecz ta odganiała się od niej niczym od natrętnej muchy. Kucharka skarżyła się Zygmuntowi na ośli upór nieboraczki, której z dobroci serca chciała przyjść z pomocą. Nie znała się na leczeniu, niemniej zdawała sobie sprawę, iż zbyt wczesny powrót do ciężkiej pracy żadnej ciężarnej nie wyszedł na zdrowie.

Między słowami Stawiński usłyszał oskarżenie Heleny o zaniedbanie, w którego efekcie matka czwórki dzieci przedwcześnie musiała pożegnać się z nadzieją na ponowne rodzicielstwo. Oburzony insynuacjami, wysłał Oksanę do kuchni z nakazem, by więcej nie pokazywała mu się na oczy.

Był gotowy bronić małżonki, mimo że nie wiedział, jakie emocje targają nią po tragicznym wydarzeniu sprzed kilku dni. Helena zamknęła się w sobie. Okrutnie przeżywała żałobę, zaniedbując przy tym Wandę. Mała naturalnie lgnęła do rodzicielki, lecz ta starała się jak najrzadziej przebywać w jej towarzystwie. Zrezygnowała z codziennej zabawy z nią i czytania jej bajek na dobranoc.

Odrzucona dziewczynka płakała cichutko, marząc jednocześnie o powrocie Zosi i Jadzi z pensji. Obecność sióstr podnosiła ją bowiem na duchu i sprawiała niewymowną radość. Niestety o wcześniejszym powrocie rodzeństwa ze szkół nie mogło być mowy, co odbijało się na jej samopoczuciu.

Wanda pociechę znalazła w Oksanie. Zaraz po obudzeniu biegła do kuchni, gdzie Oksana przygotowała jej mały stołeczek, na którym przysiadała, aby przyglądać się pracy kucharki. Wkrótce zaczęła jej pomagać przy krojeniu warzyw, ciesząc się, że jest dla kogoś ważna. Czuła się potrzebna, a i Oksanie jej obecność była miła. Odkąd Helena zaniemogła, kucharka wzięła na siebie ciężar wykarmienia nie tylko Stawińskich, ale i posługujących w gospodarstwie parobków. Pani zwykle przychodziła z pomocą przy pieczeniu chleba, oprawianiu mięs i przygotowywaniu strawy, a teraz zostawiła ją samą, wybierając zajęcia w obejściu.

Zygmunt nie wtrącał się w kobiece sprawy, ale i jemu zaczęło ciążyć zachowanie żony. Rozumiał jej rozżalenie i smutek, jednak życie toczyło się dalej. Im prędzej połowica pogodzi się z wyrokami losu, tym szybciej będą mogli rozpocząć starania o potomka.

Na szczęście czas leczy rany. Po kilku tygodniach Helena doszła do siebie. Wprawdzie nie wróciła do wszystkich dawnych zwyczajów, niemniej poprawa była widoczna gołym okiem. Znów na jej obliczu gościł uśmiech, a z ruchów przestała bić nerwowość. Zygmunt odetchnął z ulgą, gdy zaczęła serdecznie odnosić się do ludzi, dotąd zdziwionych jawną niechęcią i oschłością szanowanej w okolicach gospodyni.

Życie Stawińskich powoli wracało do normy. Coraz częściej powracały też marzenia o drugim synu, zwłaszcza po przyjeździe Jerzego z Łucka. Wraz z zakończeniem roku szkolnego, dzieci powróciły w rodzinne strony. Helena z czułością spoglądała na doroślejącego czternastolatka. Stęskniona za pierworodnym nie potrafiła niczego mu odmówić, dzięki czemu Jerzy mógł wylegiwać się w łóżku do południa, podczas gdy siostry wstawały wczesnym rankiem, aby pomóc podczas żniw. Nawet Wanda szukała sposobności do wyręczenia ciężko pracujących parobków. Próbowała w ten sposób odzyskać przychylność matki, oddalającej się od niej z każdym dniem.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Znajdź swoje wakacje

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe