REKLAMA

Opowieść przedwigilijna

autor: Joanna Nowak
wydawnictwo: Replika
wydanie: Poznań
data: 2 listopada 2022
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 336
ISBN: 978-83-6729553-6

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2022.11.02

Przypadek, który sprawił, że wszyscy się uśmiechnęli.

Paulina, mama pięcioletniej Laury i sumienna pracownica korporacji, nie podejrzewała, że te święta spędzi w Bieszczadach. Kiedy szef, zamiast awansować, wysyła ją na urlop, Paulina czuje się zdezorientowana i nie wie, co zrobić z nadmiarem wolnego czasu. Na szczęście Kinga, jej najlepsza przyjaciółka, namawia ją do wyjazdu w swoje rodzinne strony, do małego, zagubionego w śniegu Mikołajewa.

Na miejscu Paulina poznaje rodziców przyjaciółki oraz jej brata, Wojtka, który zupełnie nie przypada jej do gustu. Na skutek intrygi uknutej przez gospodynię Paulina i Wojtek muszą połączyć siły i wspólnie przygotować kolację wigilijną.

Czy dwojgu obcym, niedarzącym się sympatią ludziom uda się porozumieć i zorganizować idealne święta, które zachwycą również pięciolatkę? I co wspólnego z tym wszystkim ma pewien mały aniołek potrafiący zmiękczyć niejedno twarde serce?

Fragment

Paulina Kaszyńska ciaśniej otuliła się szalem. Czternasty dzień grudnia przywitał warszawiaków mroźną aurą, co było na tyle niespodziewane, iż mało kto zdołał się należycie przygotować do zmiany pogody. Ta jak zwykle zaskoczyła drogowców, którzy poniewczasie wyjechali na ulice miasta, aby posypać oblodzone drogi piaskiem. Kierowcy na własnej skórze zdążyli już odczuć skutki ślizgawicy, co obrodziło korkami, stłuczkami i rosnącym poziomem stresu wśród spieszących się do pracy. Przechodnie z uwagą kroczyli przed siebie, zżymając się w duchu na służby miejskie zapominające o odpowiednim zabezpieczeniu ulic. I tylko dzieci uśmiechały się szeroko, korzystając z pierwszego w sezonie prezentu od zimy. Wprawdzie nie spadł jeszcze śnieg, więc o lepieniu bałwana czy bitwie na śnieżki mogły na razie zapomnieć, ale gonitwa po lodowej nawierzchni w minimalnym stopniu rekompensowała dotychczasowe niedostatki.

Paula wolała nie zastanawiać się, ile przypadków złamań trafi dziś na szpitalny oddział ratunkowy i ile spośród nich będzie dotyczyło dzieci. Uczuliła Laurę, żeby nie biegała jak szalona po boisku, bo o nieszczęście w takich warunkach nietrudno. Dziewczynka gorliwie zapewniła, że nie będzie brała udziału w niebezpiecznych wyścigach, lecz matka znała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, iż pięciolatka miała kompletnie odmienne niż ona zdanie na temat nieostrożnych rozrywek. Jeśli wraz z rówieśnikami wpadnie w wir zabawy, rozsądek zejdzie na drugi plan. Jedyną nadzieję Paulina pokładała w opiekunce Laury, kobiecie z wieloletnim doświadczeniem, która wychowała kilka pokoleń przedszkolaków. Grażyna Wieczorek znała się na swojej pracy jak mało kto, wiedziała zatem, jak niecne pomysły mogły przyjść do głowy jej podopiecznym.

Przedsiębiorcza trzydziestodwulatka spoglądała na sznur aut przed sobą. Nerwowo stukała palcem w kierownicę, widząc, jak w oddali sygnalizator zmienia światło na zielone. Niestety przez skrzyżowanie nie zdołał przejechać żaden samochód. Za to tu i ówdzie odezwały się klaksony wygrywające frustrację spieszących do pracy kierowców.

Spiker radiowy informował o potężnym zatorze w centrum stolicy. Drobne kolizje na głównych ulicach spowodowały niejedną blokadę. Asfalt zawężał się do jednego pasa, skutecznie uniemożliwiając przejazd dziesiątek pojazdów. Droga do celu wydłużała się w nieskończoność wprost proporcjonalnie do złości tych, którzy przestawali dziwić się wysokiej pozycji Warszawy w rankingu najbardziej zatłoczonych miast.

W przeciwieństwie do córki Paulina nie była zachwycona nadejściem zimy. Doskonale bowiem pamiętała sytuację sprzed roku, kiedy po obfitych opadach śniegu przyszło jej z mozołem odśnieżać samochód, który, koniec końców, nie chciał zapalić. Zmuszona do skorzystania z komunikacji miejskiej, z torebką w jednej dłoni, aktówką z dokumentami i laptopem w drugiej, stała w zatłoczonym tramwaju, czując czyjś łokieć wbity w bok. W pojeździe trzęsło niemiłosiernie, hałas uniemożliwiał skupienie myśli, a doznania zapachowe jakimi raczyli ją współpasażerowie, przyprawiały o zawrót głowy.

I tak mogła uznać tamten dzień za wyjątkowo szczęśliwy. Wszak dotarła do pracy bez większego spóźnienia. Jej sąsiad nie miał tyle szczęścia. Zapomniawszy, gdzie zaparkował auto, zabrał się za odgarnianie śniegu z cudzych czterech kółek. Nim dotarł do własnych, zmitrężył tyle czasu, że musiał gęsto tłumaczyć się przed przełożonym z braku punktualności. W związku z tym radził każdemu, kto zabiera się do jednej z najbardziej znienawidzonych czynności o tej porze roku, aby najpierw sprawdził tablicę rejestracyjną.

Paulina spojrzała na zegarek, po czym zacisnęła mocno zęby. Zamierzała zjawić się w firmie już o siódmej rano, chcąc należycie przygotować się do czekających dziś wyzwań, lecz jak to bywa z planami, najczęściej biorą w łeb. Do późnych godzin nocnych siedziała przed komputerem i nanosiła poprawki do prezentacji opracowanej na potrzeby spotkania z potencjalnym kontrahentem ze Stanów Zjednoczonych. Amerykanie dwa dni wcześniej przylecieli do Warszawy, lecz dopiero dziś znaleźli czas na spotkanie. Jego stawka była ogromna. Od tego czy ukazana przez Paulinę wizja współpracy obu firm przypadnie gościom do gustu, zależała przyszłość kontraktu opiewającego na kilka milionów złotych.

Paulina doskonale zdawała sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na niej spoczywała. I choć nie sposób w podobnej sytuacji wyłączyć myślenia i przestać się stresować, nie paraliżowała jej waga przedsięwzięcia. Wręcz przeciwnie, starała się tak ukierunkować emocje, by wykrzesać z siebie jak najwięcej pozytywnej energii. Wszak cudzoziemcy należeli do nacji niezwykle otwartych na drugiego człowieka i z miejsca potrafili wyczuć fałsz, niezorganizowanie czy brak kompetencji.

Na szczęście o żadnej z tych cech nie mogło być mowy w przypadku Pauliny. Od ponad miesiąca pod czujnym okiem kierownika działu oraz pieczą prezesa opracowywała projekt przyszłej kooperacji przedsiębiorstw działających w branży finansowej. Spędzała w pracy długie godziny, nierzadko przychodząc do biura razem z dozorcą, a wychodząc wraz z paniami zatrudnionymi do sprzątania. Weekendy również spędzała z komputerem. Chcąc zabłysnąć przed przełożonymi, dodawała własne pomysły i mimo że większość z nich nie znajdowała uznania, nie przejmowała się drobnymi niepowodzeniami. Perspektywa końcowego sukcesu przemawiała do niej o wiele silniej niż nieistotne potknięcia.

Nie zwracała również uwagi na docierające zewsząd złośliwe docinki. Kiedy w wewnętrznym konkursie została wybrana do realizacji zadania, natychmiast stała się obiektem komentarzy współpracowników. Ci bynajmniej nie składali jej gratulacji. Chociaż efekty ciężkiej i wytężonej pracy miały przysłużyć się każdemu z nich, jedyne, czego sobie życzyli, to żeby Kaszyńska odniosła spektakularną porażkę. Wówczas udowodniliby kierownictwu, że popełniło niewybaczalny błąd, decydując się powierzyć Paulinie kluczowe w historii firmy przedsięwzięcie.

Jedyną osobą, na którą mogła liczyć, była Kinga, jej najlepsza przyjaciółka, a zarazem osobista asystentka prezesa. Kinga szczerze cieszyła się pierwszym krokiem Pauliny na drodze do awansu. Wprawdzie, aby nie zapeszyć, sama zainteresowana nie mówiła głośno o wskoczeniu na wyższy szczebel w korporacyjnym łańcuchu pokarmowym, niemniej w kuluarach powtarzano, że podpisanie umowy z nowym kontrahentem otworzy jej niejedne drzwi.

Kinga mocno ściskała kciuki za spotkanie, które zrobi z przyjaciółki gwiazdę. Co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Jeszcze dziś będą otwierać szampana i śmiać się z zawistnych ludzi podkopujących morale głównej prelegentki. Jeszcze zapłacą za brak wiary w Paulę!

Zamiast wstać wczesnym rankiem i przy własnym biurku sposobić się do najważniejszej w karierze prezentacji, Paulina obudziła się z policzkiem przyciśniętym do klawiatury laptopa. Ze zgrozą zerknęła na widniejącą na ekranie godzinę. Dochodziło w pół do ósmej, co oznaczało, że cały plan dnia należało wyrzucić do kosza. I niemal natychmiast przejść do planu B, chociaż takowy jeszcze nie istniał.

W pośpiechu zamknęła klapę komputera. Z podkrążonymi od niewyspania oczami miotała się między łazienką, a garderobą, poniewczasie przypominając sobie, że Laura nadal śpi. Na tę myśl aż jęknęła. Jej córeczka nie znosiła porannego wstawania. Wołami nie dawała się wyciągnąć z łóżka, więc budzenie jej skoro świt nie należało do najprzyjemniejszych obowiązków. Zwłaszcza że po otwarciu oczy bywała naburmuszona, grymasiła podczas śniadania i ociągała się z wkładaniem butów oraz kurtki. O nałożeniu czapki czy rękawiczek lepiej nie wspominać.

Blady strach padł na Paulinę. Jeśli w ciągu najbliższego kwadransa nie wyjdą z domu, nie miała szans zjawić się w biurze o czasie. A przecież po drodze powinna zaprowadzić dziewczynkę do przedszkola!

Naraz usłyszała pukanie do drzwi. Niewiele myśląc, wyszła do korytarza, przekręciła zamek i złapała klamkę.

Na progu stała Nadia, dwudziestopięcioletnia Ukrainka, którą najmowała do sprzątania, w weekendy zaś dodatkowo do gotowania. Mimo młodego wieku, Nadia znakomicie wywiązywała się z obowiązków. Odkąd pocztą pantoflową trafiła do mieszkania Pauliny, wnętrza nieustannie lśniły czystością, a sobotnio-niedzielne menu zostawało zjadane co do okruszka. Choć znały się krótko, bo ledwie od trzech miesięcy, Kaszyńska nie żałowała zatrudnienia dziewczyny.

- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie - powiedziała Nadia na powitanie. - Ale na ulicach panują fatalne warunki. Autobus nie przyjechał na czas...

- Nieważne - przerwała Paulina. W osobie Nadii niespodziewanie dostrzegła rozwiązanie porannych problemów z Laurą. - Wchodź do środka. Mamy do pogadania.

Ukrainka zbladła.

- Zrobiłam coś nie tak? - spytała strwożona. - Proszę mi wierzyć, chciałam przyjechać wcześniej.

- Niczym się nie przejmuj. - Paula wciągnęła Nadię do mieszkania. - Muszę szybko wyjść do pracy, a Laura jeszcze śpi. Nie będzie dla ciebie kłopotem obudzenie jej, zrobienie śniadania i odprowadzenie do przedszkola? - Paulina w biegu przetrząsała szafę z ubraniami, zwracając się jednocześnie do zaskoczonej Nadii. - Zaraz napiszę ci odpowiednie upoważnienie.

Nadia stała bez ruchu. Spoglądała na zabieganą Paulinę z mieszaniną niedowierzania i sceptycyzmu. Jak to? Pracowała u Kaszyńskiej jako sprzątaczka oraz kucharka, nie najmowała się do opieki nad dzieckiem.

- Jesteś moją ostatnią deską ratunku. W pracy czeka mnie ważne spotkanie. Nie mogę sobie pozwolić na brak punktualności - tłumaczyła Paula z marsową miną, patrząc na ołówkową spódnicę pilnie wymagającą prasowania. Rzuciła ją w kąt, po czym zdecydowała się na beżowy kombinezon idealnie podkreślający zalety jej szczupłej sylwetki.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Ja nigdy...

- Zgódź się. - Błagalny wzrok Pauliny potrafił zmiękczyć niejedno serce. - Obiecuję, że nie pożałujesz. Szczodrze cię wynagrodzę.

- Nie chodzi o pieniądze. Nigdy nie zajmowałam się Laurą.

- Ona bardzo cię lubi. Jestem przekonana, że się dogadacie. To jak będzie? - spytała Paulina z nadzieją.

Nadia wiedziała, że i tak się zgodzi. Nie zwykła bowiem odmawiać prośbom potrzebujących. A stojącą przed nią kobieta była bliska podwojenia wynagrodzenia Ukrainki, byle ta zgodziła się wyszykować dziewczynkę do wyjścia.

- No dobrze, ale tylko dziś - zastrzegła.

Paulina pisnęła z radości.

- Dziękuję, dziękuję!

Podbiegła do Nadii i mocno ją wyściskała. Naraz przypomniała sobie, że nie cierpi na nadmiar czasu. Zaczęła się ubierać, uświadamiając sobie z przykrością, iż nie zdąży nałożyć makijażu. Cóż, nie wszystko stracone. Spakuje do kosmetyczki cały zestaw i w biurowej toalecie zrobi się na bóstwo.

- Nie muszę ci chyba mówić, co zrobić jej na śniadanie? Znasz upodobania Laury. Ciuchy na dziś leżą w salonie. Moja córka sama je wybierała - dodała z powątpiewaniem w głosie. Już wczoraj dość jasno wyraziła, co sądzi na temat pasteloworóżowej sukienki, którą pięciolatka zakładała na szczególne okazje. Niestety, mała nie dała sobie wytłumaczyć, że w powszedni dzień nie należy korzystać z odświętnej garderoby. Uparła się i już!

Paulina spakowała dokumenty, komputer i kosmetyki. Na posiłek nie znalazła ani minuty. Istniała szansa, że nie spóźni się do firmy, więc grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Narzuciła płaszcz i sięgnęła do komody po buty, gdy w drzwiach swojego pokoju stanęła zaspana Laura. W piżamce z bohaterkami Krainy lodu pocierała dłonią oczka, ziewając przy tym przeciągle. Wyglądała rozczulająco, lecz Paula nie mogła pozwolić sobie na choćby chwilę rozkojarzenia.

- Mamusiu, gdzie idziesz? - spytała dziewczynka nieco płaczliwie.

- Wychodzę do pracy. Nadia z tobą zostanie, zjesz śniadanko i pójdziesz do przedszkola, dobrze, skarbie?

Laura wygięła usta w podkówkę.

- Ale pamiętasz, jaki jest dzisiaj dzień?

Telefon w torebce Pauliny zabrzęczał sygnałem przychodzącej wiadomości. Wyjęła go z bocznej kieszeni, odblokowała i spojrzała na esemesa.

Kinga informowała o wcześniejszym niż zwykle pojawieniu się prezesa. Jako jego osobista asystentka zawsze była na bieżąco z tym, co dzieje się w przedsiębiorstwie. Teraz donosiła, że szef wygląda na podenerwowanego czekającym ich spotkaniem, co przywołało Paulinę do porządku.

- Tak, tak, pamiętam - odparła na odczepnego, odpisując, że w przeciągu pół godziny ona również zjawi się na miejscu. - Do zobaczenia, Laurko. - Nie patrząc na córkę, pomachała jej ręką na pożegnanie.

Kaszyńska powróciła do rzeczywistości. Na szczęście korek wreszcie się odetkał i mogła ruszyć przed siebie. W mniej niż kwadrans dotarła na firmowy parking. Zaparkowała na pierwszym wolnym miejscu, zgarnęła torbę, kosmetyczkę oraz aktówkę i wyszła z auta. Stukając obcasami, niemal biegła w stronę windy prowadzącej na siódme piętro biurowca. W środku przebierała nogami ze zniecierpliwienia. Ekscytacja walczyła ze strachem o palmę pierwszeństwa. Z jednej strony spotkanie napawało ją lękiem. Wszak od tego jak wypadnie podczas prezentacji, zależała jej dalsza kariera. Wprawdzie nikt wprost nie mówił o konsekwencjach porażki, lecz wnioski nasuwały się same. Jednocześnie zastanawiała się, jak bardzo sukces wpłynie na kwestię obsadzenia stanowisk kierowniczych. Paulina nie ukrywała przed przełożonymi, że jest gotowa na milowy krok. Nie bała się odpowiedzialności, potrafiła zarządzać zespołem, miała wiedzę, umiejętności oraz doświadczenie. Z takimi papierami tylko głupiec wahałby się na nią postawić.

- Nareszcie jesteś! - zawołała żywiołowo Kinga, gdy Paula pojawiła się w open spasie.

Oczy zgromadzonych natychmiast zwróciły się ku wchodzącej. Niektórzy patrzyli na nią znacząco, inni podszeptywali coś na ucho sąsiadom i tylko gdzieniegdzie pojawiły się życzliwe uśmiechy.

Paulina podążyła ku przyjaciółce.

- Pomożesz mi? - spytała ściszonym głosem. - Zaspałam i nie zdążyłam zrobić makijażu.

Kinga popatrzyła na nią oceniająco. Owszem, Paulina wyglądała nieco inaczej bez zwyczajowego make-upu, ale jego brak tylko podkreślał urodę, wydawała się młodsza, co dodawało jej uroku.

- Ale chyba nie mamy na to czasu. - Kinga zerknęła na zegarek. - Zaraz zaczyna się spotkanie.

- Niemożliwe. Jeszcze nie ma dziesiątej.

- Nie dostałaś maila z przesunięciem godziny? Rokicki wysyłał wiadomość wczesnym rankiem.

Serce Pauliny o mało nie wyskoczyło z piersi. Po przebudzeniu i skonstatowaniu, że nie wyszła do pracy o zaplanowanej porze, nie zajrzała na służbową skrzynkę pocztową. Ograniczyła się do zapisania zmian w prezentacji, po czym... Krew w żyłach kobiety zaczęła krążyć coraz szybciej. Za żadne skarby świata nie potrafiła przypomnieć sobie, czy rzeczywiście ich dokonała.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe