Dziwna śmierć niemieckiego generała. Jego pomnik stał przy Łodygowej
23 stycznia 2017
Zginął przypadkiem czy został "zmuszony do samobójstwa" przez Hitlera? Gen. Werner von Fritsch zginął na Zaciszu podczas oblężenia Warszawy.
Himmler, Göring, Borman, Frank - nazwiska najważniejszych przywódców wojskowych III Rzeszy mamy doskonale utrwalone w pamięci dzięki tysiącom filmów i powieści, opowiadających dzieje II wojny światowej. Gen. Werner von Fritsch pozostaje w tym niesławnym gronie postacią zupełnie anonimową. A szkoda, bo jego życiorys to materiał na trzymający w napięciu dreszczowiec, kończący się 22 września 1939 roku na skraju dzisiejszego Zacisza, będącego wówczas podwarszawskim miasteczkiem.
Zapomniany obelisk
Prowadząca do Ząbek ulica Łodygowa była podczas okupacji jedną z zaledwie kilku brukowanych dróg na Zaciszu. Z miejsca, w którym kończyła się linia zabudowy miasta-ogrodu, rozpościerał się znakomity widok na dawny folwark Lewinów i opuszczoną rzeźnię, przy której podczas oblężenia stacjonował oddział von Fritscha. Generał zginął tam od kul z ciężkiego karabinu maszynowego. Niczym nie dowodził. Właściwie nie powinno go być pod Warszawą, a według wielu uradował swoją śmiercią Adolfa Hitlera. Teraz to wszystko było jednak bez znaczenia.
Von Fritsch był drugim niemieckim generałem, który zginął na wojnie z Polską, wiec należał mu się pomnik. Przy Łodygowej stanął więc skromny, kamienny obelisk z krótkim napisem "Tu poległ dnia 22 września 1939 generał-pułkownik Baron von Fritsch". Wokół urządzono ogródek, a w kolejne rocznice składano tam kwiaty i grała orkiestra wojskowa. Pomnik znikł z kart historii w 1944 roku, prawie na pewno zmieciony z powierzchni ziemi przez powstańców warszawskich.
Gwiazda niemieckiego wojska
Baron Werner von Fritsch urodził się w Nadrenii, w epoce Cesarstwa Niemieckiego, w starej pruskiej rodzinie z tradycjami wojskowymi. Idąc w ślady przodków wstąpił do armii, w której - zarówno dzięki talentowi, jak i nazwisku - szybko piął się po kolejnych szczeblach kariery. I wojnę światową skończył w stopniu kapitana, jako członek sztabu generalnego odznaczony Krzyżem Żelaznym. Rozwoju wspaniałej kariery nie przerwał ani upadek Cesarstwa, ani wygrane przez nazistów wybory. W hitlerowskich Niemczech von Fritsch osiągnął szczyt, zostając naczelnym dowódcą wojsk lądowych. Nie za wiarę w narodowy socjalizm czy miłość do Hitlera, ale za talent militarny.
Wszystko zmieniło się, gdy Hitler zaczął snuć coraz bardziej absurdalne plany wojenne. Von Fritsch słusznie uważał, że wojna ze Związkiem Radzieckim byłaby dla Niemiec samobójstwem, przez co naraził się fanatycznym nazistom: Göringowi i Himmlerowi. 58-letni kawaler bez opinii playboya był w hitlerowskiej rzeczywistości bardzo łatwym celem: wystarczyło oskarżyć go o bycie homoseksualistą i patrzeć, jak jego kariera się załamuje. Choć ostatecznie generał został oczyszczony z "zarzutów" przez sąd, musiał zrzec się dowództwa nad Wehrmachtem.
Nie powinno go tu być
W przededniu inwazji na Polskę von Fritsch został mianowany "honorowym dowódcą" pułku artylerii, czyli po prostu obserwatorem, który nie miał żadnego wpływu na żołnierzy. Co więcej, był zobowiązany do ubierania się w galowy mundur, mieniący się z daleka złotem pagonów i orderów. Czyżby już znał swój los i wolał zginąć od kul wroga, niż własnych żołnierzy? A może wręcz został zmuszony przez Hitlera do "szukania samobójstwa"?
Według relacji por. Rosenhagena, pełniącego funkcję adiutanta generała, von Fritsch został 22 września ranny w lewe udo. Strzały, oddane prawdopodobnie z CKM-ku, rozerwały arterię i spowodowały błyskawicznie wykrwawienie. Jak twierdził porucznik, ostatnim słowem umierającego generała było... "Zostaw!".
Dominik Gadomski
historyk, redaktor portalu tustolica.pl