Czy warszawskie bazarki i targowiska muszą zniknąć?
13 listopada 2014
Stawiam to kontrowersyjne pytanie nieco na przekór i liczę na konkretną odpowiedź każdego z czytelników: nie!
Wbrew stereotypom, bazarki i targowiska nie są przeżytkiem i nie tylko seniorzy tam bywają. Żyjemy w czasach, kiedy młodemu pokoleniu wmawia się, że robienie zakupów w centrach handlowych i dużych sieciach, molochach jest fajne i warto tam spędzać czas. Oczywiście każdy z nas korzysta z centrów handlowych i nie ma w tym nic dziwnego. Czy jednak oznacza to, że chcemy rezygnować z możliwości robienia zakupów w osiedlowych sklepach czy bazarkach?
W Polsce mamy do czynienia z daleko posuniętą modą komercyjnego, "fajnego" (jakby się wydawało) konsumpcjonizmu, który jest w sprzeczności zarówno z naszą tradycją, jak i tradycją europejską.
Mój dobry znajomy, który bardzo wiele podróżuje po krajach Europy Zachodniej, już dawno wspominał mi o targowiskach w centrach takich miast jak szwajcarskie Berno, włoska Verona czy paryski Marche D'aligre.
W krajach tych głęboko zakorzeniona jest kultura robienia zakupów u sprawdzonych dostawców - gwarantujących swoim nazwiskiem jakość produktów.
Jest zupełnie zwyczajne, że do jednego dostawcy chodzi się po pieczywo, a po warzywa i owoce do innego. Zupełnie oczywiste jest, że wędliny i sery kupuje się u konkretnego sprzedawcy, a nie w wielkim anonimowym hipermarkecie, gdzie jakość produktów może być bardzo różna.
Do czego zmierzam?
Obecnie, niestety, mamy do czynienia z powolnym, niejako podskórnym, wygaszaniem targowisk i bazarów w Warszawie. Coraz mniej handlu na Bakalarskiej czy na Powstańców Śląskich, zwiększa się liczba "zabitych deskami" stoisk handlowych na lokalnych, dzielnicowych targowiskach.
Coraz częściej w miejscach, gdzie kiedyś można było zrobić zakupy właśnie u konkretnego, sprawdzonego dostawy, obecnie stoi apartamentowiec.
Chciałbym, aby tradycja robienia zakupów właśnie u konkretnych sprzedawców gwarantujących jakość i cenę, obudziła się w warszawiakach. Chciałbym, aby sprzedawcy, dla których utarg jest niejednokrotnie jedynym źródłem dochodu dla rodziny, nie ponosili kosztów nazywanych "opłatą targową", która przy realnej ocenie nakładów związanych z jej egzekwowaniem nic nie wnosi do budżetu miasta! W ujęciu krajowym opłata targowa stanowi tylko 0,2% wszystkich dochodów samorządu terytorialnego.
Chciałbym się dowiedzieć i publicznie stawiam to pytanie, jakie są plany wobec konkretnych targowisk w dzielnicach Włochy, Ursus i Bemowo? Czy są zamierzenia ich marginalizacji lub wręcz likwidacji?
Czy naprawdę musimy być skazani na anonimowe zakupy? Czy władza samorządowa nie może działać na rzecz małych przedsiębiorców? Nie rozumiem, dlaczego Europejczycy są dumni ze swoich bazarków i targowisk, a nasze warszawskie są oczerniane i likwidowane?
W miejsce lokalnych bazarków za dwa, trzy lata powstaną łatwiejsze do zarządzania apartamentowce. Tego chcemy?
Włodzimierz Piątkowski
34 lata, prawnik i wykładowca, od 9 lat dyrektor biura poselskiego Ryszarda Kalisza. Członek Rady Społecznej Szpitala w Dziekanowie Leśnym.
Kandydat do Rady m.st. Warszawy z listy SLD, miejsce 1