Czy rady dzielnic są w ogóle potrzebne?
15 lutego 2016
Na marginesie trwającej dyskusji o złych i dobrych stronach podziału województwa mazowieckiego na dwie części: stołeczną i mazowiecką, obejmującą biedniejszą część obecnego województwa, warto pamiętać, że byłaby to dobra okazja do zmiany ustroju samej Warszawy i jej dzielnic.
Wracając do dzielnic - obecna sytuacja, w której finansujemy diety ponad czterystu dzielnicowych radnych nie mających żadnych poważnych kompetencji, jest nie do utrzymania. Na Bemowie wewnętrzny konflikt w PO pomiędzy Hanną Gronkiewicz-Waltz a Jarosławem Dąbrowskim doprowadził ją do absurdu. Od 15 października ubiegłego roku rada dzielnicy zebrała się formalnie raz i w tym czasie podjęła tylko jedną merytoryczną uchwałę: zaopiniowała dotyczący Bemowa projekt załącznika do uchwały budżetowej miasta na 2016 r. Nikt braku aktywności rady nie zauważył, nikomu to nie zaszkodziło ani nie pomogło. A gdyby opinii o projekcie rada dzielnicy też nie wydała, rada miasta i tak by budżet uchwaliła.
Bemowo jest przykładem skrajnym, ale nie jedynym. Uważam, że zmiana ustawy to dobry moment na radykalne zwiększenie samorządności warszawskich dzielnic i ich samorządów. Odbyłoby się to z korzyścią dla całego miasta, a byłoby zgodne i z Europejską Kartą Samorządu Terytorialnego, na którą lubią powoływać się jedni politycy, i z zasadą pomocniczości katolickiej nauki społecznej, na którą lubią powoływać się drudzy. Jeżeli jednak nie ma woli politycznej do ukrócenia centralizacji władzy w Warszawie, to status radnych należy sprowadzić do ich realnego znaczenia - bezinteresownej pracy społecznej, tak jak dzieje się to w radach dzielnic Krakowa czy Gdańska. Przynajmniej rady się trochę odpartyjnią.
Maciej Białecki
były wiceburmistrz Pragi Południe (2002-2004) i radny sejmiku mazowieckiego (2002-2006)