Bombowce Stalina nad Wolą. Zapomniana rzeź
3 września 2018
Gdyby nie wybuchło powstanie warszawskie, prawdopodobnie właśnie te wydarzenia byłyby wspominane jako najbardziej dramatyczne w historii dzielnicy.
Podczas obchodów kolejnej rocznicy powstania z 1944 roku łatwo zapomnieć, że podczas II wojny światowej Polska została napadnięta nie przez jedno, ale trzy państwa: Niemcy, Związek Sowiecki i Słowację (przy czym udział w walce tego ostatniego był oczywiście adekwatny do możliwości). Dopiero dwa lata później naziści zerwali taktyczny sojusz z komunistami: 22 czerwca 1941 roku gigantyczna, prawie 5-milionowa armia Hitlera i jego sprzymierzeńców ruszyła na Moskwę. Jak wpłynęło to na Warszawę?
Armia Czerwona w akcji
Już drugiego dnia po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej na okupowaną Warszawę spadły bomby, zrzucane przez Wojskowe Siły Powietrzne ZSRS. Sowieci mierzyli w mosty, fabryki i stanowiska obrony przeciwlotniczej, ale częściej trafiali w przypadkowe cele, takie jak wypełniony pasażerami tramwaj na Pradze, w którym zginęło 34 cywilów.
W kolejnych dniach Niemcy odepchnęli wroga na tyle daleko od Warszawy, że miasto znalazło się poza zasięgiem jego bombowców. Do sierpnia 1942 roku sytuacja na froncie zmieniła się na tyle, że Niemcy byli już pod Stalingradem (dzis. Wołgograd), próbując odciąć Rosjan od dostaw ropy naftowej z Azerbejdżanu. Równolegle w Warszawie rozgrywał się prawdziwy dramat.
"W nocy nalot, w dzień łapanka"
W nocy 20/21 sierpnia Sowieci rozpoczęli bombardowania, które przyćmiły skalą niemieckie naloty z września 1939 roku. Do dziś nie wiemy, co dokładnie chcieli osiągnąć, zrzucając bomby na domy mieszkańców Woli i niszcząc miejską infrastrukturę. Zaatakowana została m.in. zajezdnia tramwajowa na rogu Młynarskiej i Wolskiej, której czasowe wyłączenie z użytkowania sparaliżowało ruch cywilów w okupowanym mieście. Tej nocy zginęło prawdopodobnie ok. 200 Polaków i 60 Niemców.
Noc 1/2 września przyniosła kolejny, jeszcze poważniejszy nalot. Pod osłoną nocy sowieccy piloci atakowali getto żydowskie na Muranowie i Mirowie, niszczyli groby na Powązkach, ponownie sparaliżowali zajezdnię przy Młynarskiej i poważnie zniszczyli targowisko na Kercelaku. Spłonęły setki straganów, a wraz z nimi mnóstwo legalnych i nielegalnych towarów, czekających na kupców. Ich zniszczenie natychmiast spowodowało podwyżkę cen, co w okupowanym mieście oznaczało prawdziwą tragedię.
Chichot historii
Choć oficjalne niemieckie media robiły to, co przykazał Joseph Goebbels - przemilczały i przekręcały fakty - nie były w stanie zatuszować tego, co Polacy i Niemcy widzieli na własne oczy. Na początku września 1942 w Warszawie zapanowała prawdziwa panika. W obawie przed sowieckimi nalotami ludzie uciekali z miasta na wieś a niemieccy dygnitarze odsyłali żony do ojczyzny. Kulminacja ataków z powietrza nastąpiła jednak w maju 1943, gdy bombardowane były głównie cywilne cele w Śródmieściu. Na Woli spłonął wówczas bazar na pl. Kazimierza Wielkiego, w miejscu którego stoi dziś centrum handlowe Jupiter.
Podczas nalotów w 1943 roku Sowieci korzystali z amerykańskich samolotów B-25 Mitchell. Dla Polaków nie byłoby w tym niczego ciekawego, gdyby nie tragiczny fakt: nasi marynarze ginęli na północnym Atlantyku w obronie dostaw sprzętu, który był odbierany w porcie w Murmańsku przez Rosjan i... wykorzystywany do ataków na naszą stolicę.
Po II wojnie światowej temat sowieckich nalotów na Warszawę był objęty cenzurą. Ich ofiary do dziś nie doczekały się poważnego upamiętnienia w przestrzeni Woli.
Dominik Gadomski
historyk, redaktor portalu tustolica.pl