Bistro na Berensona - znacie? I już nie poznacie
14 kwietnia 2016
O tym, że Zielona Białołęka nie jest najlepszym miejscem na zakładanie interesu, pisaliśmy w lutym. Jest kolejny przykład - zanim na dobre się rozkręciło, zniknęło bistro na Berensona.
I nic. Bistro już nie istnieje, kontaktu z właścicielem nie ma - do lokalu, jaki zajmował jeszcze dwa miesiące temu wprowadza się sieciowa pizzeria. Dlaczego tak się dzieje?
- To jest sypialnia, tu nic nie przetrwa - pisze na naszym forum użytkownik mascarpone. - Obserwuję knajpki powstające na Berensona: średnio co kilka miesięcy padają i na ich miejsce powstają kolejne z płonną nadzieją, ze przetrwają dłużej.
- Problem jest jeden - komunikacja, wieczne korki i drogi nie przystosowane do takiego natężenia ruchu - dodaje Grzegorz. - Nikt ze znajomych nie chce tu dojechać. Jeśli już człowiek zapragnie się gdzieś wybrać, to łatwiej jest dojechać do lokalu w centrum, niż ciągnąć chętnych w te zapomniane przez Boga miejsce.
- Jak ludzie wracają z pracy w tych korkach po dwie godziny, to nie ma się co dziwić, że nie chce im się już nigdzie wychodzić. Trzeba się po powrocie zaraz kłaść, aby rano wstać o świcie i wyruszyć w kolejną długą oraz męczącą podróż do pracy - twierdzi z kolei Paweł.
Na co innego zwraca uwagę abrakadabra: - Nikt tutaj nie napisał o najważniejszym problemie, bo może też i zwykli mieszkańcy o tym nie wiedzą - ceny wynajmu lokali na Białołęce są horrendalne! Wiem, bo chcieliśmy kilka lat temu wynająć jakiś niewielki lokal i ceny nas powaliły - nie da się prowadzić dobrego i długiego biznesu przy takich cenach, dlatego wszystko pada po kilku miesiącach (za wyjątkiem pseudobanków). Ceny porównywalne do centrum oraz innych dużo lepszych lokalizacji. My zrezygnowaliśmy, bo wiedzieliśmy, że popłyniemy po kilku miesiącach. Wytrzymują tylko sieciówki oraz ci, co mają własny lokal, a nie wynajmowany.
Co z tego wynika? Dopóki Zielona Białołęka nie doczeka się dobrej komunikacji i logicznie zaplanowanej przestrzeni - gastronomia jest bez szans...
(wt)