Białołęckość, czyli... nie tylko o butach
24 lutego 2006
Ostatnio forum białołęckie "Echa" zdominowały dyskusje "przyjezdnych" z "tutejszymi". Ci pierwsi zdaniem dyskutantów mają rzekomo zaniżać standardy cywilizacyjne obowiązujące w syrenim grodzie - poprzez np. wystawianie swoich butów na korytarz w bloku. Ci drudzy, zdaniem adwersarzy, to z kolei życiowi nieudacznicy, których konfrontacja z kreatywnymi i kompetentnymi przyjezdnymi kończy się ich klęską na rynku pracy.
Autor jest historykiem, sekretarzem rady osiedla Białołęka Dworska. |
Drugą kwestią, jaką zauważam w tej dyskusji, to błędne określanie tożsamości miejsca, w którym się mieszka. Istota Białołęckości (tej założycielskiej matrycy dla tego terenu) od momentu powstania korzeni dzisiejszej Białołęki nie polegała na tym, by ślepo gonić Warszawę, raczej by stanowić dla niej alternatywę. Przecież przed 70-80 laty dzisiejszą Białołękę tworzyli ludzie, którzy uciekli przed życiem w wielkim mieście. Woleli, często gospodarczym sposobem, budować swoje domki niż gnieździć się w podwórkach-studniach (tak powstała Białołęka Dworska, czy w dużej mierze Choszczówka). Wtedy powstały generalne zasady życia tutaj, które można określić zbiorczo właśnie jako Białołęckość. Po pierwsze skoro celem osiedlenia się tutaj była potrzeba zieleni, to postanowiono ją nie tylko chronić, lecz i tworzyć (w latach 30-tych przeprowadzono na szeroką skalę wielkie nasadzenia drzew). Po drugie kładziono wielki nacisk na oświatę i edukację młodzieży, by mimo braku infrastruktury szkolnej stworzyć im dobry start w dorosłość... na warszawskim rynku pracy. Stąd wielkie znaczenie Polskiej Macierzy Szkolnej, społecznych bibliotek, fundowanych stypendiów, świetlic etc. Znamienne, że sporo przedwojennych społeczników kontynuowało swoją działalność także po wojnie, mimo że realia PRL nie zawsze były im przyjazne. Po trzecie wreszcie zdawano sobie sprawę z wagi dobrego dojazdu do centrum, gdzie zarabiało się na życie i kontynuowało edukację. Dlatego oprócz kolei szerokotorowej i wąskotorówki, od lat 20-tych zaczęła się rozwijać prywatna komunikacja autobusowa.
Przekładając to na dzisiejsze realia, można przyjąć, że będzie nam tu lepiej (i ze sobą), jeśli powstanie most Północny, lepiej wykorzysta się istniejącą kolej (dlatego przebudowa skrzyżowania w Płudach to nie tylko problem kilku osiedli). Ponadto za kolejnymi osiedlami mieszkaniowymi powinny iść parki, zieleńce etc. Niezbędne jest też uznanie za priorytetowe budowy nowych żłobków i przedszkoli (nawet kosztem innych inwestycji). Do tradycji białołęckiej należy też samo-organizacja obywatelska - może więc warto przestać traktować Białołękę jako tylko sypialnię i roztrząsać miejsce swego pochodzenia, zacząć tworzyć nową społeczną jakość. Fenomenem Białołęki jest to, że inicjatywy społeczne jeśli powstaną - rozwijają się bujnie jak np. ruch "avetkowy" (bo przecież już nie tylko chór) czy inicjatywy choszczówkowskie. Nawet siermiężny w formie "Biuletyn Białołecki" miał rezonans społeczny, a promocja pierwszej wersji "Historii Białołęki" przyciągnęła tyle osób, co hit wydawniczy. A więc można. A co do stołecznych i wielkomiejskich aspiracji - można, ale po co?
Krzysztof Madej