Bezdomny: ogrodzone osiedla to dla nas zaraza
24 marca 2014
Wieśka spotkałem na jednym z osiedli na Tarchominie, kiedy przeczesywał altanę śmietnikową w poszukiwaniu złomu na sprzedaż. Mimo kilkudziesięcioletniej różnicy wieku kazał mi przejść na "ty" i chętnie zgodził się na rozmowę. Nie pozwolił sobie jednak zrobić zdjęcia.
- Z telewizją bym nie porozmawiał, bo wstyd - mówi. - Ale z gazetą nie problem.
Nie urodził się na Białołęce, ani nawet w Warszawie. Pochodzi z Olsztyna, jest bezdomny od ponad 20 lat i od tego czasu podróżuje po Polsce, ale w stolicy bywa najczęściej. Pytam o to, dlaczego wybrał na dzisiejsze poszukiwania akurat Tarchomin i jak ma się Białołęka do innych dzielnic pod względem "przydatności" dla kogoś bezdomnego.
- Na tych starszych osiedlach, gdzie nie ma ogrodzeń i ochroniarzy, można znaleźć dużo złomu i zarobić parę groszy. Tam gdzie wszystko jest ogrodzone, nie ma się jak dostać.
Dla bezdomnego ogrodzenie to zaraza. Ludzie z takich domów wyrzucają wszystko: ubrania, meble... Oni są bogaci i nie myślą, że komuś to się przyda. A my nie możemy skorzystać, bo stoi ochroniarz i pilnuje.
Mój rozmówca zarzuca na plecy pełną rupieci torbę, wyraźnie uginając się pod jej ciężarem. Na koniec pytam jeszcze, czy zna w naszej okolicy jakieś miejsca, w których osoby bezdomne mogą otrzymać pomoc.
- Najbliżej to chyba ośrodek Kotańskiego. Ale tak żeby dostać coś do jedzenia, to bardziej w Warszawie... Tutaj mało kto z bezdomnych bywa, wszyscy kręcą się w centrum. Dobry z ciebie człowiek, ale lecę jeszcze za Wisłę!
Wiesiek żegna się ze mną i odchodzi powoli w kierunku następnej altany śmietnikowej. Krokiem tak pewnym, jakby znał na pamięć ich lokalizacje w całej Warszawie.
DG