Belcanto - artystyczna eksportowa wizytówka Legionowa
8 grudnia 2015
Belcanto jest dziś kulturalną wizytówką Legionowa. I to wizytówką eksportową, o czym świadczy choćby niedawna nagroda na festiwalu Karnawał Młodzieży "Orfeusz w Italii" w Wenecji.
Zgłosili się do warszawskiej edycji Konkursu Piosenki Europejskiej. Dostali wyróżnienie. - To chyba wtedy uwierzyliśmy naprawdę, że możemy być lepsi - wspomina Pawłowicz. Chcieli więcej i z czasem to osiągali. Spotykają się więc na próbach, występują na uroczystościach - uniwersyteckich, miejskich, gminnych, jeżdżą na konkursy, z których prawie zawsze wracają z nagrodami. - Tak się ze sobą zżyliśmy, że bez siebie i bez chóru życia sobie nie wyobrażamy - mówi Janina. Rok później był już awans na wyższy szczebel, trzecie miejsca, drugie i w końcu po sześciu latach, w grudniu 2014 roku wygrali! Zdobyli w konkursie główną nagrodę, a to oznaczało wyjazd na odbywający się w Wenecji światowy festiwal "Orfeusz w Italii". - Długo nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że jedziemy do Włoch! - mówi dyrygent chóru.
W połowie września wyruszyli do Wenecji. - Byłam przerażona, gdy zobaczyłam, że w konkursie jest ponad sześćdziesiąt zespołów. To jakie my mamy szanse? Jak wychodziłam na scenę - drżały mi kolana... - wspomina Elżbieta. Tymczasem w tej silnej konkurencji występującej na scenie weneckiego amfiteatru na Lido di Jesolo legionowski chór nie był wcale taki ostatni. - Już w samą nominację i wyjazd nie mogliśmy długo uwierzyć, ale to, co tam się stało, to już był dla nas prawdziwy cud - wspomina Pawłowicz. Najwyższym trofeum przyznawanym przez jury w Wenecji jest Diamentowa Korona Orfeusza. I to właśnie Belcanto ją zdobyło. Choć do ostatniej chwili członkowie zespołu nic o tym nie wiedzieli. - Gdy zostaliśmy zaproszeni na koncert galowy, wiedziałem, że się spodobaliśmy i coś tam dostaniemy, może wyróżnienie - myślałem. Dopiero gdy dostałem do ręki dyplom i zobaczyłem, że jest to Diamentowa Korona Orfeusza, mowę mi odjęło - mówi dyrygent Belcanto. - Szepnąłem do chórzystów: - Nie wiem, czy mogę wam powiedzieć, co zdobyliście, bo w tej chwili sam w to nie wierzę - dodaje z uśmiechem. To, że przy okazji został też najlepszym dyrygentem imprezy skromnie przemilcza.
Pytany o tajemnicę sukcesu, kierownik Belcanto odpowiada, że chórzyści osiągnęli wszystko talentem, pasją i ciężką pracą, on tylko im nie przeszkadzał. Chórzyści zaprzeczają. Mówią, że bez pana Marka nic by się nie udało. To on sprawił, że dla nich śpiewanie stało się najważniejsze. Jak sami mówią, żyją od czwartku do czwartku - od jednej próby chóru do drugiej. Przychodzą i dają z siebie wszystko.
"Kiedy śpiewam, czuję radość. Jestem bliżej nieba" - pisze w wierszu o swoim wstąpieniu do Belcanto jedna z jego sopranów Elżbieta Ekiert.
Spotykają się więc na próbach, występują na uroczystościach - uniwersyteckich, miejskich, gminnych, jeżdżą na konkursy, z których prawie zawsze wracają z nagrodami. - Tak się ze sobą zżyliśmy, że bez siebie i bez chóru życia sobie nie wyobrażamy - mówi Janina. Trzy lata temu nagrali płytę. Może nie ostatnią. Może będą kolejne. Po weneckim sukcesie powinno być o to łatwiej, a repertuaru starczyłoby i na kilka płyt. Śpiewają muzykę poważną, klasyków, melodie operetkowe, ale nie stronią też od piosenki lekkiej i przyjemnej. Nie tylko po polsku, ale też po hiszpańsku, niemiecku, rosyjsku. We Włoszech jurorzy podkreślali, że świetnie opanowali rytmikę i melodię języka włoskiego. Zaśpiewali tam hiszpańską "Vaya con dios" - walc z operetki "Księżniczka Czardasza" oraz dwie włoskie piosenki. Repertuar wciąż się poszerza, wciąż sięgają po nowe rzeczy i nie zamierzają spocząć na laurach. Pracują ciężko, bo - jak mówią - sukces nie tylko cieszy, ale i zobowiązuje. Bo przecież teraz Belcanto nie może dać plamy. Niedawno, wracając niejako do korzeni wystąpili na "Senioraliach", a aktualnie przygotowują program na przegląd kolęd i pastorałek.
(wk)