25 lat temu na Chłodnej... Wspomnienia kilkulatka
17 grudnia 2014
Tuż po 1989 r. reprezentacyjna ulica Woli wyglądała trochę inaczej niż dzisiaj.
Obok było miejsce dla street artu, czyli kawałek chodnika, na którym rysowaliśmy kredą postacie do nowych filmów science-fiction. Kiedyś przyszły dzieciaki z nowych bloków przy al. Solidarności i wszystko zniszczyły.
Niedaleko był warsztat naprawy motocykli, który prowadziła pewna starsza pani. Widziałem ją później kilka razy w telewizji, kiedy robiono o niej reportaże typu "najstarsza fanka motocykli w Warszawie". Pamiętam, że denerwowała się, kiedy ktoś zajmował "jej" miejsca parkingowe na tym krzywym chodniku. Nie było wtedy parkometrów, więc na Chłodnej parkowało wszystko, łącznie z dźwigami na ciężarówkach, wyglądającymi jak Transformersy.
Była też inna starsza pani, o której też robiono reportaże: "kolekcjonerka śmieci", "nie da się otworzyć drzwi na oścież, tyle tam śmieci". Niedaleko, co prawda już nie na Chłodnej, urzędował lekarz, do którego czasem byłem zabierany pod przymusem. Doktor miał 300 lat i największe uszy, jakie kiedykolwiek widziałem, ale był bardzo miły i miał na biurku metalowe figurki psów. Był i pan, który po pijanemu potrafił wynieść z domu siekierę i paradować z nią w okolicy ruin browaru Haberbuscha. Zazwyczaj był miły, zwłaszcza dla "swoich" z Mirowa. Podobno w okolicy była wysoka Przestępczość, ale ja nigdy jej nie widziałem. Dla mnie najwyższy był wieżowiec na pl. Bankowym, którego trochę się bałem. Jak taka piekielna konstrukcja mogła stać nie zawalając się?
Wszystkie kamienice przy Chłodnej były strasznie brzydkie. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego na bocznych ścianach są powybijane dziwne małe okienka a z przodu sterczą ułamane fragmenty balkonów i poniszczone kamienne kwiaty, aniołki i inne ozdoby. Dziadek powiedział mi kiedyś, że kamienice specjalnie psuł jakiś Gomułka, żeby zrobić na złość burżuazji.
Z ładnych miejsc pamiętam tylko kościół. Zawsze budził mój pełen podziw i szacunek, chociaż zupełnie nie pamiętam, jak wyglądało wtedy jego wnętrze. Pamiętam wchodzących i wychodzących ludzi, ale nigdy nie zapamiętałem, co było w środku. Po drugiej stronie ulicy urzędowali, to słowa mojej babci, "nie nasi". Mieli szary budynek w kształcie klocka LEGO, na którym wisiał krzyż i napis, coś o Bogu. To jacy to nie nasi? Nie mogłem zrozumieć.
Wracając do brzydkich miejsc: podwórka. Tak, graliśmy tam w piłkę i bawiliśmy się, ale zawsze lepiej było iść na Drugą Stronę albo z rodzicami do parku Saskiego. Na podwórku grało się źle - po upadku na beton można było złapać kontuzję do końca sezonu albo wpaść na szkło, bo "pijaczki" zapomniały posegregować. Zabawy na podwórku nie były jedyną rozrywką. Czasem za Towarową rozstawiał się cyrk, czasem pod domem bili się bezdomni, czasem psuła się toaleta. Ponieważ była jedna na całe piętro, było naprawdę śmiesznie.
Potem przeprowadziłem się z Chłodnej. Kiedy wróciłem tam po latach, zastałem ulicę... w dokładnie takim stanie, jak dawniej. Spotkałem te same twarze, tylko bardziej zniszczone czasem i alkoholem. Dopiero później wyremontowano fragment ulicy i nagle okazało się, że to wspaniała ulica, salon dzielnicy. Szkoda, że moi dziadkowie tego nie dożyli.
DG