Wywiad miesiąca
9 lutego 2007
"Informator" rozmawia z Ks. Wacławem Karłowiczem.
Jest ksiądz najstarszym kapłanem w Polsce?
- To prawda, jestem najstarszym kapłanem, Pan Bóg daje mi jeszcze siły do pracy. Urodziłem się we wrześniu 1907 roku, to niech Pan redaktor obliczy ile mam lat.
Z tego wynika, że we wrześniu ksiądz skończy 100 lat.
- Tak. W podobnym wieku jest jeszcze czterech księży, ale ja jestem najstarszy.
Kiedy ksiądz prałat odkrył swoje powołanie?
- Moje powołanie kapłańskie było bardzo wczes-ne. Jako małe dziecko brano mnie do kościoła. Wraz z mamą obserwowałem to, co dzieje się przy ołtarzu już jako 5-6 letni chłopiec. Przychodziłem do domu, stawałem przy stole i powta-rzałem czynności księdza, a szczególnie rozkładanie rąk i zwracanie się do ludzi. Bawiłem się w ten sposób w księdza. Potem w czasach szkolnych zawsze byłem związany z kościołem, z ministranturą. Przez kilka lat w Pułtusku otwierałem rano kościół szkolny przy gimnazjum, przygotowywałem wszystko do mszy świętej, pre-fekt odprawiał mszę, ja mu pomagałem jako ministrant. Potem wracałem do domu po książki i szedłem do gimnazjum. Wtedy do gimnazjum można było wstępować bezpośrednio (bez szkoły podstawowej) nie tak, jak jest obecnie. Przez cały okres gimnazjum byłem związany z kościołem i marzyłem o kapłaństwie. Miał w tym udział mój ojciec chrzestny - osoba bardzo wyjątkowa, za czasów carskich był nauczycielem w wiejskiej szkole, wtedy było to coś osobliwego. Po moim urodze-niu, kiedy mama jeszcze chorowała, ojciec chrzestny ochrzcił mnie (był obowiązek ochrzczenia dziecka w ciągu dwóch tygodni po urodzeniu) i powiedział mojej ma-mie, że ofiarował mnie na kapłana. Mama odpowiedziała mu, że to prawie niemoż-liwe, żeby dostąpić takiej godności. Warto dodać, że wychowywałem się w rodzinie katolickiej, gdzie co niedziela brało się udział we mszy świętej. Rodzina Karło-wiczów słynęła z bohaterstwa, mój dziadek ze strony ojca był powstańcem z 1863 roku. Ojciec również był działaczem. Nasz ród zawsze był związany z kościołem i ojczyzną. Wychowywano mnie w duchu patriotycznym. Mój ojciec był leśnikiem, nasz dom stał w lesie w miejscowości Łaś, była to parafia Szelków k. Makowa Mazowieckiego. Zjeżdżali się tam działacze patriotyczni, z którymi związany był mój ojciec. W Pułtusku, gdzie uczęszczałem do gimnazjum i mieszkałem na stancji (bez rodziców), chodziłem do kościoła, byłem ministrantem.
Ile lat miał ksiądz prałat wstępując do seminarium?
- Miałem wtedy 19 lat. Pod koniec gimnazjum podjąłem decyzję o pójściu do seminarium. Moja mama odpowiedziała na to: "Idź, ale masz być dobrym księ-dzem". Poszedłem do seminarium w Warszawie na Krakowskie Przedmieście. Naj-więcej powołań kapłańskich było wtedy właśnie z gimnazjum z Pułtuska. Miasto to podlegało wówczas pod diecezję Płocką. Fakt ten miał kolosalne znaczenie dla bis-kupa tejże diecezji, gdyż prawie wszyscy chcieli studiować w warszawskim semi-narium. Przyczyna leżała w komunikacji, bowiem aby dostać się z Pułtuska do Płocka, trzeba było przejechać przez Warszawę. W 1932 roku skończyłem semina-rium, a święcenia kapłańskie przyjąłem przed Wielkim Postem. 2 lutego odpra-wiłem swoją prymicyjną mszę świętą w Obrytem k. Pułtuska, gdzie przenieśli się moi rodzice.
Którym z kolei dzieckiem swoich rodziców był ksiądz prałat?
- Byłem najmłodszy, miałem sześciu braci i dwie siostry.
Do jakiej parafii poszedł ksiądz po seminarium?
- Najpierw byłem w Babicach, potem w Kobyłce, następnie w kolegiacie w Ło-wiczu. Z Łowicza trafiłem jako prefekt do Warszawy. Tutaj naraziłem się biskupowi, gdyż chciałem wyjechać do Ameryki i odwiedzić brata. Wysłano mnie do Rawy Ma-zowieckiej. Tam byłem kapelanem trzech oddziałów AK. W 1943 r. wróciłem do Warszawy i organizowałem Armię Krajową województwa warszawskiego. Mieszka-łem przy Katedrze Św. Jana, gdzie był punkt kontaktowy kurierów z Londynu. Wszystko działo się w konspiracji, miałem pseudonim Andrzej Bobola. Komuniko-wanie odbywało się wtedy za pomocą haseł. Oprócz tej działalności podziemnej zajmowałem się nauką religii w szkole jako prefekt.
Czy Jan Nowak Jeziorański był u księdza prałata?
- Nie pamiętam, ale chyba nie.
Jakie wydarzenie uznałby ksiądz za najważniejsze w swoim życiu?
- Wszystko było ważne. Największą rzeczą była chyba działalność konspiracyj-na w Warszawie. Na pewno ważne było dla mnie wyniesienie płonącego krzyża - cudownej figury Pana Jezusa z Katedry podczas Powstania Warszawskiego i ukrycie go u sióstr zakonnych.
Co działo się z księdzem prałatem po wojnie?
- Poprosiłem biskupa, aby mnie przeniósł jak najdalej od Warszawy. Mianowa-no mnie proboszczem w Iłowie koło Sochaczewa. W tamtym okresie bezpieka deptała mi po piętach, ale szukali Andrzeja Boboli, a nie Wacława Karłowicza.
W 1947 roku biskup powierzył mi tworzenie parafii na Gocławku. Ludność zamieszkująca te okolice praktycznie pozbawiona była kościoła, bo przypisana była albo do parafii w Aninie albo do kościoła na Placu Szembeka. Kościół na Marysinie należał do zakonu sióstr. Zadanie było zatem bardzo trudne, bo czasy nie sprzyjały budowaniu nowych kościołów. Ja jednak taką wstępną akceptację od władz miasta dostałem. Po tej wstępnej akceptacji budowy kościoła na Gocławku sprawę przeka-zano innemu księdzu, który po kilku miesiącach zrezygnował z tworzenia tej parafii po słowach w urzędzie miasta: "... Karłowiczowi to ja wszystko podpiszę, a każde-mu innemu nic". Jak się okazało, decyzje w architekturze miasta podejmowała Ży-dówka, którą uratowałem od śmierci w czasie powstania w gettcie. Nazwiska jej już nie pamiętam, ważne że ona zapamiętała moje, bo dzięki temu znów zostałem proboszczem na Gocławku i w 1950 roku odbyła się pierwsza msza w wybudowanej drewnianej kaplicy przy ulicy Korkowej, i w tym samym roku stanęła murowana duża kaplica.
Kiedy powstała idea obchodów rocznicy bitwy pod Olszynką Grochowską?
- Inicjatywa obchodów powstała w latach 70-tych. Początkowo bardzo skrom-nie. W miarę upływu czasu wpisała się na stałe nie tylko w karty historii naszych parafian, ale również włączyły się w to władze świeckie.
Widzę u księdza sporo odznaczeń i medali, które sobie ksiądz prałat ceni najbardziej?
- Niewątpliwie najbardziej cenny to Order Odrodzenia Polski (Polonia Restituta) - krzyż oficerski i medal za zasługi dla Warszawy otrzymany od prezydenta Wojcie-cha Kozaka w 1999 r. Wcześniej podobny medal przyznały mi władze Warszawy, ale go nie przyjąłem, bo od komunistów nie chciałem brać. Zostałem również od-znaczony dwukrotnie przez Ministra Kultury za zasługi w kulturze. W czerwcu 2004 roku otrzymałem medal kapelana AK i ofiar Katynia, a w ubiegłym roku zostałem honorowym obywatelem miasta Warszawy, które wręczył mi osobiście Kazimierz Marcinkiewicz.
Dziękuję bardzo za lekcję patriotyzmu i kapłaństwa, jaką jest ta rozmowa. Życzę księdzu dużo zdrowia i sił do pełnienia posługi duszpasterskiej. Liczę też na to, że za osiem miesięcy - w swoje setne urodziny pierwszego wywiadu udzieli ksiądz "Informatorowi Wawra". Bóg zapłać!
Rozmawiał Jarosław Adamkiewicz