REKLAMA

Białołęka

samorząd »

 

Wyniki wyborów a rzeczywistość

  24 listopada 2006

- Czy już widać podłogę? - pytali zmęczeni członkowie komisji wyborczych podczas liczenia głosów. Frekwencja w Warszawie zaskoczyła wszystkich. Ponadto, jak uważają niektórzy, przy obecnej formie wyborów bezbłędne policzenie głosów jest po prostu niemożliwe.

REKLAMA

Gdy mija dwudziesta godzina pracy, na tej samej karcie do głosowania jedna pani widzi krzyżyk przy PiS-ie, druga przy PO. Trzecia i czwarta siedzą zmęczone na podłodze i wcale nie szukają krzyżyków. Chcą iść do domu.

Po wyborach otrzymaliśmy wiele sygnałów od członków komisji, że w związku z frekwencją przekraczającą możliwości sprawnej pracy, w wielu komisjach doszło do zafałszowania wyników wyborów. Ze zmęczenia i z głodu liczących.

- W naszej komisji było o jedną osobę mniej niż jest to przewidziane w regu-laminie. Natomiast wyborców było więcej niż w innych komisjach. Przy takiej frekwencji stanowiło to duże utrudnienie. Zapełniliśmy wszystkie otrzymane urny, a przy sortowaniu kart modliliśmy się tylko, żeby już widać było podłogę. Liczyć głosy skończyliśmy przed ósmą, czyli druga zmiana pracowała 20 godzin. Ledwo widzie-liśmy na oczy - opowiada "Echu" członkini jednej z komisji na Białołęce. - Mam wrażenie, że frekwencja wyniosła 90%, bo co chwila ktoś do nas przychodził głosować. Trzeba było dostemplowywać karty. W pośpiechu wydaliśmy kilkadziesiąt bez stempla, co spowodowało automatyczną nieważność tych głosów. Co chwila też przychodził ktoś, meldując, że dostał dwie takie same karty. Ilu nie zgłosiło tego faktu? Jestem pewna, że w chwilach największego oblężenia kilkanaście osób zagłosowało na dodatkowych kartach. Nie panowaliśmy nad tłumem. Część ludzi wynosiła prawdopodobnie karty do domu. Potem nie można się było doliczyć głosów, bo liczba wydanych kart nie zgadzała się z wyjętymi z urny. Oprócz tego wyborcy z pobliskiej komisji wrzucali nam swoje głosy, mimo że komisje były wyraźnie rozdzielone. Staraliśmy się potem oddawać drugiej komisji ich karty, ale pracowaliśmy długo po tym, jak oni skończyli i część tamtych głosów została uz-nana za nieważne.

- To jakiś absurd! Jak to? Jedna komisja oddawała drugiej karty? A może wy-dawano złe karty? Jeden i drugi przypadek to poważne naruszenie procedury - mówi nowo wybrany radny dzielnicy zastrzegający sobie anonimowość.

- Przy takiej liczbie kart do głosowania, ugrupowań i kandydatów bezbłędne policzenie głosów jest niemożliwe - mówi dziennikarzowi "Echa" czytelniczka, człon-kini komisji wyborczej. - Ludzie pracowali całą noc bez przerwy, w zamknięciu i o głodzie. Nie było czasu, żeby zjeść. Chcieliśmy skończyć jak najszybciej, a i tak wyszliśmy z lokalu dopiero rano. Takie warunki raczej nie sprzyjają dokładności. Przy wprowadzaniu danych do systemu nic nam się nie zgadzało, musieliśmy liczyć głosy po kilka razy. Przy drugim, trzecim, czwartym podejściu często okazywało się, że część z nich jest nieważna i tak dalej i tak dalej. Długo by opowiadać. Faktem jest, że zamieszanie było nieziemskie. Rano ostatecznie "dopasowaliśmy" liczby do rubryk, żeby się zgadzało. Kiedy dowiedziałam się, że nasz protokół został przyjęty w dzielnicy, nogi się pode mną ugięły. Przecież cyfry tam podane są jedynie maksymalnym przybliżeniem faktycznego wyniku.

"Echo" otrzymało informację, że w komisjach zdarzały się przypadki liczenia głosów przez osoby nie uprawnione. Na przykład przez sprzątaczki, które rano przyszły do pracy w szkole i wyganiały komisję przed rozpoczynającymi się lek-cjami. Zdarzył się też przypadek dopisywania głosów jednej z kandydatek PO przez męża zaufania.

Czy ktoś to sprawdza?

Teoretycznie głosy powinny być jeszcze raz przeliczone, ale z naszych informacji wynika, że dzielnice ograniczają się jedynie do sprawdzania samych protokołów, które mogły przecież być wypełnione niezgodnie z rzeczywistością. Wypełnienie pól na papierze lub w systemie komputerowym, tak żeby się wszystko matematycznie i logicznie zgadzało jest, co tu dużo mówić, dziecinnie proste. Mężowie zaufania nie upilnują wszystkiego. Tym bardziej, że z wielu komisji po kilkunastu godzinach po prostu poszli do domu. Tymczasem różnice głosów między wybranymi, a nie wyb-ranymi w naszej dzielnicy wynosiły często kilkanaście głosów. Niektórym ugru-powaniom tyle zabrakło do kolejnych mandatów. Trzeba jasno powiedzieć, że błędy przy liczeniu oraz wydanie kilkudziesięciu nieostemplowanych, czyli nieważnych kart, mogły mieć wpływ na taki, a nie inny podział wpływów w dzielnicy.

Organizacja wyborów była zła. Wysoka frekwencja nie może być usprawiedli-wieniem. Nie przewidziano wielu spraw, które mogły mieć wpływ na ostateczne wyniki. Wyborcy pewnie nigdy nie dowiedzą się, na ile przyjęte ostatecznie wyniki wyborów są zgodne z rzeczywistością.

jp

 

REKLAMA

Komentarze

Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Twój może być pierwszy...

REKLAMA

Najnowsze informacje na TuBiałołęka

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Najchętniej czytane na TuBiałołęka

Misz@masz

Artykuły sponsorowane

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

Wstąp do księgarni

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA