Wołanie rodzica o dyskotekę
7 grudnia 2007
Jest nas - białołęczan - około 100 tysięcy i wciąż przybywa. Nie mówi się już o Tarchominie "sypialnia Warszawy". Mamy szkoły, centra handlowe, galerie i mniej lub bardziej dostępne obiekty sportowe. A co z rozrywką? To pytanie kieruję do władz dzielnicy w imieniu młodzieży.
Wyobraźmy sobie (albo sięgnijmy pamięcią do własnej młodości), co dzieje się w weekendowe noce w centrum miasta. Z każdego nocnego lokalu "wylewają się" dziesiątki podchmielonych nastolatków. Te mieszkające w Śródmieściu wracają kilka kilometrów na piechotę. A te z dalekich dzielnic rozglądają się za tzw. okazją. W tym momencie powstaje problem, który skłonił mnie do pisania. Z pełną odpo-wiedzialnością i wiedzą uzyskaną od największych polskich autorytetów stwier-dzam, że w zależności od ilości wypitego alkoholu zdarza się, że nasze dzieci płacą za odwiezienie do domu seksem. Zdając sobie sprawę z grozy tych słów ostrzegam przed jeszcze większym niebezpieczeństwem. "Kierowcy" czyhający na takie okaz-je mogą poczęstować naszpikowanym narkotykami papierosem albo napojem z na-głośnioną ostatnimi czasy pigułką gwałtu.
Za 10 lat moja córka będzie chciała chodzić na dyskoteki. Jestem realistą. Je-żeli powiem: "zadzwoń, przyjadę po Ciebie" - wyśmieje mnie. Jeżeli zabronię jej chodzić na nocne rozrywki - będzie kłamać, że idzie się uczyć do koleżanki. Miałem nadzieję, że przez te 10 lat powstanie w naszej dzielnicy centrum rozrywki, ale po przeprowadzonym rozeznaniu moja nadzieja została poważnie zachwiana.
Ponieważ popyt rodzi podaż, skontaktowałem się z przedstawicielami działają-cego na Tarchominie sektora prywatnego. Organizacją dyskoteki interesowała się szkoła tańca z ul. Topolowej oraz właściciel klubu w Forcie Piontek, być może także inni przedsiębiorcy. Nie znaleźli jednak pomieszczenia odpowiadającego wymogom ich biznesplanów. Odpowiedniej sali nie ma również Białołęcki Ośrodek Kultury przy van Gogha, a samorząd nie dysponuje środkami na tego typu inwestycję.
Rozumiejąc prezentowany przeze mnie problem, moi rozmówcy dzielili się posiadaną wiedzą. Niczego nie dowiedziałem się jedynie od rzeczniczki prasowej ratusza Bernadety Włoch-Nagórnej. W jej terminarzu nie było miejsca na spotkanie ze mną, jak również przez 18 minut rozmowy telefonicznej nie zechciała udzielić in-formacji, czy przedmiotowy temat w urzędzie dzielnicy był kiedykolwiek poruszany. Dostałem jedynie radę, abym zwrócił się do urzędu "na piśmie".
Pojeździłem, popytałem, potelefonowałem i, cytując Sokratesa, "wiem, że nic nie wiem". Rozumiejąc istnienie sfer niemożności oraz wagę priorytetów, nie kry-tykuję braku pomysłu na powstanie dyskoteki, bo sam go nie mam, a jedynie wzo-rem niektórych publicystów rzucam Czytelnikom-rodzicom hasło: "jest problem".
Marcin Czugajewski
Autor jest absolwentem kursów: "Wychowawca ds. uzależnień" organizowanego przez Centralny Zarząd Służby Więziennej, "Prawo na co dzień" organizowanego przez wy-dział prawa i administracji Uniwersytetu Warszawskiego, Polskie Stowarzyszenie Edu-kacji Prawnej i Fundację Forda, oraz "Program Dla Sprawców Przemocy" organizowane-go przez Komisję Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu i Innych Uzależnień Fundacji im. Stefana Batorego prowadzonego przez Polish American Association.