Wkraczają szkoły demokratyczne, bo publiczne są beznadziejne
3 czerwca 2015
Koniec epoki linijki, ławki, zeszytu i trzykwadransowych lekcji? Na całym świecie furorę robią tzw. szkoły demokratyczne, w których nie ma tradycyjnych zajęć. Dzieci bawią się, gotują, kopią w ogródku. Rozwijają swoje pasje i hobby. - Uczą się doświadczeń, a nie tablicy Mendelejewa - przekonuje Aleksandra Domagała, która założyła taką szkołę na Bielanach.
Druga jest Odpowiedzialna Szkoła przy Kolumbijskiej. Tam czesne wynosi minimum 1500 złotych. - Mam uczniów w wieku 4-18 lat - mówi Aleksandra Olszańska, współwłaścicielka istniejącej od 2013 roku szkoły. - Nie ma lekcji, uczniowie rozwijają pasje - mówi.
90% to czas wolny
W szkole demokratycznej wszyscy są równi: i nauczyciele, i uczniowie. Sami tworzą zasady i prawa, których trzeba przestrzegać. - Uczymy się stosunków międzyludzkich. Dzieciaki ćwiczą także rozwój fizyczny. Lekcji, takich jak w państwowych szkołach, nie ma - tłumaczy Aleksandra Domagała. 90% czasu to czas wolny dla maluchów. Jednak nie spędzają go jedynie na zabawie i szaleństwach w ogrodzie. Same sięgają po książki czy mapy i atlasy, same chcą uczyć się pisania i czytania. Dzieci same wymyślają zajęcia. Są to warsztaty przyrodnicze, artystyczne, stolarskie. Uprawiamy ogródek, chodzimy na spacery - opowiada pani Aleksandra Domagała. Raz w roku zdają państwowy egzamin, który potwierdza, że realizuję program. - Ale nam chodzi o minimum narzuconego programu, który krępuje osobowość. Fakt, te dzieci umieją mniej, ale to, czego wszyscy się uczą w szkołach, jest zbędne. Jeśli kogoś ciągnie gra na pianinie, to czy naprawdę musi uczyć się na pamięć tablicy Mendelejewa? - pyta Aleksandra Domagała. - Matura nie jest obowiązkowa - dodaje Aleksandra Olszańska ze szkoły przy Kolumbijskiej.
Dzieci jedzą zdrowe posiłki. W menu jest dużo warzyw i owoców, mało mięsa. Nie ma słodyczy.
A co z frekwencją? Zawsze było tak, że od szkoły atrakcyjniejsze były wagary. - Dzieci są zadowolone, chcą tu przychodzić. Praktycznie nie ma absencji - mówi pani Aleksandra. Potwierdzają to uczniowie. Ośmioletni Milan uwielbia chodzić do szkoły. - Najbardziej lubię warsztaty stolarskie, nocowanie i robotykę. Ostatnio na warsztatach zrobiłem sobie drewniany łuk, miecz i tarczę. Bawiłem się w średniowiecznego, dzielnego rycerza - mówi podekscytowany. Z kolei Hania uwielbia roślinki, o które dba. - Biorę konewkę i je podlewam. Na pewno będą piękne, gdy wyrosną i zakwitną! - raduje się dziewczynka.
Tradycyjna szkoła jest beznadziejna
Czy to rzeczywiście początek końca tradycyjnej szkoły z dyscypliną, lekcjami i pracą zadawaną do domu? Być może, ponieważ szkoły demokratyczne dają zupełnie nowe możliwości. Zamiast ciągłych kartkówek i testów, kucia na blachę definicji i wzorów, pedagodzy stawiają tu na indywidualizm dziecka. A wielu rodziców ma już serdecznie dość skostniałego systemu edukacyjnego i po prostu szukają alternatywy. Tym bardziej, że właśnie w szkołach demokratycznych prowadzony jest indywidualny tok nauczania, którego nie oferuje wiele prywatnych placówek, a biurokracja w państwowych szkołach niemal zniechęca do takiego toku. - Ministerstwo narzuca program sprzed dekad. Poza tym nauczyciele pracujący w publicznych szkołach to niejednokrotnie ludzie "z łapanki". Bez pasji i dobrego podejścia do dziecka. Tam można wychować żołnierza, który ma znać na pamięć twierdzenie Talesa, ale jednocześnie zmarnuje się prawdziwe talenty dzieci - mówi nam jeden z rodziców.
- Szkoły publiczne są coraz bardziej beznadziejne. Wszystkie dzieci traktowane tam są jednakowo, tymczasem każde jest inne. Jedno na napisanie sprawdzianu potrzebuje dwudziestu minut a inne godzinę. Czy to znaczy, że to drugie nie umie, bo tak wynika z jego ocen? Umie, tylko jemu zawsze nauczyciel zabiera kartkę, zanim skończy i stawia ocenę świadczącą o tym, że dzieciak jest słaby. Tymczasem beznadziejny jest nauczyciel, który tak robi i system oświaty, który na to pozwala. W szkole mamy nauczyć i sprawdzić umiejętności dziecka, a nie jego odporność na stres. A przede wszystkim "wyłapać" prawdziwe zainteresowania młodego człowieka, co prawie wcale nie dzieje się w publicznych szkołach - dodaje inny z ojców.
Co należy zrobić, aby dostać się do szkoły demokratycznej? Rodzice muszą w swojej szkole wystąpić o nauczanie dziecka poza szkołą, ponieważ placówki demokratyczne nie mają uprawnień szkół niepublicznych. A rodzice zawsze mają wybór: edukacja szkolna lub domowa. Więc formalnie dzieci uczą się w domu, indywidualnie. A w rzeczywistości idą do szkoły demokratycznej. Wszyscy rodzice czy opiekunowie prawni mogą uzyskać taką zgodę bardzo łatwo.
Aby dziecko "realizowało obowiązek szkolny poza szkołą" , jak piszą urzędnicy, wystarczy pakiet dokumentów: wniosek o wydanie zezwolenia na edukację pozaszkolną, opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej o dziecku, oświadczenie rodziców o zapewnieniu warunków umożliwiających realizację państwowej podstawy programowej, zobowiązanie się rodziców do przystępowania w każdym roku szkolnym przez dziecko do państwowych egzaminów klasyfikacyjnych. I już. Czy zatem państwowe szkoły będą pustoszeć? Im dłużej system oświaty będzie "zżerał" sam siebie i jeśli rodziców będzie na to stać, to niewątpliwie tak.
Przemysław Burkiewicz