Więcej koncertów, teatru i nowy dom kultury na Głębockiej
8 grudnia 2015
Rozmowa z Karoliną Adelt-Paprocką, nową dyrektor Białołęckiego Ośrodka Kultury.
- Od razu została Pani rzucona na głęboką wodę. Właśnie skończyła się budowa filii BOK na wschodniej Białołęce. Kiedy otwarcie?
- Pracowałam w BOK już wcześniej, więc zagadnienia związane z funkcjonowaniem Ośrodka są mi doskonale znane. Czeka nas oczywiście ogrom dodatkowej pracy, bowiem najpóźniej w czerwcu otworzymy filię, która funkcjonować będzie przy ulicy Głębockiej. To bardzo długo wyczekiwane w tej części dzielnicy miejsce. Na początku roku ogłosimy przetargi na wyposażenie, na które mamy zarezerwowane 2,5 mln zł.
- Co tam będzie?
- Przede wszystkim sala widowiskowa z widownią na 350 miejsc i dużą sceną, znacznie większą niż ta, którą dysponujemy przy van Gogha. Niestety nie będzie tam wielkich przestrzeni do pracy edukacyjnej i w poszczególnych sekcjach. Dlatego będziemy poszukiwać dodatkowych przestrzeni niezbędnych do prowadzenia zajęć. Bierzemy pod uwagę także sąsiednią szkołę, nie wykluczamy innych partnerstw w tym zakresie, ponadto postaramy się jeszcze lepiej wykorzystać nasze "3 pokoje z kuchnią".
- Co BOK-owi da druga sala widowiskowa, skoro od lat przede wszystkim brakuje metrów kwadratowych na prowadzenie zajęć, sekcji zainteresowań itp.?
- Na pewno dzięki filii uda się np. zreorganizować Białołęckie Zagłębie Teatralne. To jest konieczne zarówno dla samego Ośrodka, jak i ludzi w nim działających. Jak wiadomo wizytówką BOK-u, jeszcze od czasów dyrektora Tomasza Służewskiego, są nasze teatry amatorskie. A ponieważ jest ich sporo, to naturalną potrzebą jest wykorzystywanie dużej sceny do prób i zajęć. To niestety blokuje pozostałą działalność. Dzięki drugiej placówce uda nam się racjonalnie wykorzystać potencjał scen, ale także otworzyć się na inne formy działalności, które dotychczas takiej szansy nie miały. W końcu będziemy mogli znacznie poszerzyć ofertę koncertową i wydarzeń, które na scenie przy van Gogha się po prostu nie mieściły.
- Co zyska siedziba na van Gogha dzięki rozłożeniu działalności teatralnej na dwie sceny?
- Właściwie trzy, bo od niedawna w przedszkolu na Porajów działa nasza mała Scena 64. Jak wspomniałam, będzie więcej czasu dla innych sekcji oraz pozostałej działalności. Przez lata nasze teatry stały się, moim zdaniem, nieco zbyt hermetyczne, więc nowa scena i nowe miejsce pozwoli na nowe otwarcie. Przychodzą do nas ludzie, którzy wiele o nich słyszeli, bywają na przedstawieniach i chcieliby grać. Problem polega na tym, ze zespoły rzadko przeprowadzają nabory. Chciałabym, aby były bardziej otwarte dla osób chcących realizować swoje aktorskie i artystyczne pasje. W działalności teatrów brakuje mi waloru edukacji. Dziś jest tak, że reżyser przygotowuje z aktorami spektakl, odbywa się premiera i kilka, kilkanaście przedstawień. I na tym koniec. To jest ogromny plus tej działalności, ale nie powinniśmy na tym poprzestać. Chciałabym, żeby teatry bardziej współpracowały między sobą, może nawet przygotowywały wspólne przedstawienia, częściej prezentowały swój dorobek na zewnątrz, tak aby BOK zaistniał realnie jako producent spektakli teatralnych. Należy otworzyć je na współpracę ze szkołami i oprócz spektakli prowadzić np. zajęcia edukacyjne. Pragnę, aby z oferty zajęć teatralnych korzystało jak najwięcej mieszkańców i aby nie było to środowisko zamknięte, jak dotychczas. Te nowe zasady działania Białołęckiego Zagłębia Teatralnego to będzie ważny punkt dla mnie w najbliższym czasie.
- A sekcje? Zwłaszcza dla dzieci i młodzieży.
- Jeśli chodzi o dzieci i młodzież, to chyba nigdy nie zaspokoimy wszystkich potrzeb. One są naprawdę ogromne. Będziemy starali się szukać nowych miejsc do uruchamiania nowych sekcji i działalności edukacyjnej, np. w szkołach. Niestety własnej przestrzeni mamy zbyt mało zarówno przy van Gogha, jak i Głębockiej. Chciałabym połączyć naszą działalność z Warszawskim Programem Edukacji Kulturalnej. Uważam, że to najlepsze miejsce w Warszawie na pilotaż nowego programu. Na pewno BOK to nie będzie tylko komercja. Zajęcia muszą być dostępne także dla dzieci, których rodziców nie stać na płatną formę.
- Wspomniała Pani o lepszym wykorzystaniu "3 pokoi z kuchnią". Chyba najwyższy czas, bo jest bardzo dużo skarg na złe wykorzystywanie tego miejsca. Idea minęła się z rzeczywistością?
- "3 pokoje z kuchnią" przy ulicy Głębockiej 84 to bardzo ważny projekt, osiągnął sukces, ale wymaga weryfikacji. Nie ukrywam, że dochodzą do mnie negatywne opinie dotyczące funkcjonowania tej placówki. Przede wszystkim miejsce to przestało się rozwijać i przyciągać nowych chętnych. Stało się miejscem spotkań dla...
- Towarzystwa wzajemnej adoracji?
- Tak tego nazwać nie możemy, ale określenie, że dla wąskiej grupy odbiorców jest już właściwe. Wiadomo, że ta przestrzeń nie zadziała i nie przyciągnie tak, jak sala widowiskowa, bo inny jest charakter tego miejsca, ale nie powinno być tak, że proces rozwoju jest hamowany do ściśle określonych zagadnień. Moja propozycja to nowe animacje w tym miejscu. Naszym zadaniem jest stymulować, proponować, zapraszać do wspólnego działania, a nie tylko czekać na pomysły mieszkańców.
- Tam panie spotykają się i razem pieką ciasta, a dzieci nie mają miejsca na zajęcia edukacyjne. Trochę słabo to wygląda.
- Dlatego niebawem nastąpią zmiany. "3 pokoje", oprócz swojej dotychczasowej funkcji, będą dodatkową przestrzenią filii na Głębockiej. To jest nieuchronne, związane głównie z potrzebami mieszkańców, na które BOK musi odpowiedzieć. Będą nie tylko przestrzenią wspólnych działań z mieszkańcami, ale również miejscem na zajęcia artystyczne, edukacyjne, warsztaty dla dzieci i młodzieży.
- Z jaką ofertą wystartuje Głębocka?
- Na pewno sceną impresaryjną. Będziemy zapraszać znanych artystów, a także zespoły teatralne, muzyczne itp. Będzie skierowana nie tylko do mieszkańców naszej dzielnicy, bowiem duża scena i widownia na 350 miejsc to wymusi. Jeśli chodzi o wykorzystanie całej nowej przestrzeni, to chciałabym jak najszybciej zorganizować dni otwarte. Niech mieszkańcy obejrzą wnętrza i zgłoszą swoje pomysły. Chciałabym je poznać i w miarę możliwości wdrożyć. Mam nadzieję, że Centrum Komunikacji Społecznej umożliwi przeprowadzenie konsultacji, które pozwolą nam jak najlepiej zaproponować ofertę zarówno zajęć artystyczno-edukacyjnych, jak i ramowego programu.
- Zapewne zna Pani zarzuty radnego Marcina Adamkiewicza odnośnie sposobu przeprowadzenia konkursu, który Pani wygrała. Radny wprost mówi, że konkurs był ustawiony. Głównie chodzi mu o to, że komisja została zmniejszona do trzech osób, nie było w niej np. przedstawicieli pracowników BOK, jak przy wcześniejszych konkursach i nie było konsultacji ze stowarzyszeniami twórczymi. Radny myli instytucję kultury typu teatr czy filharmonia z samorządowym ośrodkiem kultury, ale może warto się do tego odnieść?
- Zgłosiłam się do konkursu, zanim powstała jakakolwiek komisja. Przygotowując się miałam świadomość, że stanę przed np. kolegami z pracy. Nie miałam żadnego wpływu na skład personalny komisji. Stanęłabym przed każdą powołaną komisją, miałam koncepcję i wizję programu, który zamierzam zrealizować. Oczywiście czytałam to, co napisał radny, ale nie zamierzam komentować. Zostałam dyrektorem BOK-u w trudnym czasie dla Białołęki. Przede mną nawał pracy i obowiązków związanych z otwarciem filii przy Głębockiej. Będę rozwijać ośrodek niezależnie od rozstrzygnięć politycznych. BOK ma robić dobre rzeczy dla mieszkańców Białołęki. Taka jest moja rola.
- Czy Pani zdaniem konkurs na dyrektora BOK powinien odbywać się podobnie jak konkursy na dyrektorów teatrów, gdzie rzeczywiście konieczne są konsultacje ze środowiskiem artystycznym?
- Pełnimy zupełnie inną funkcję niż opera, teatr czy filharmonia. Prowadzimy głównie działalność artystyczno-edukacyjną, integrujemy środowisko lokalne, organizujemy imprezy dla mieszkańców. Scena impresaryjna to tylko element naszej działalności. Zresztą przedstawiona przeze mnie koncepcja nie była stricte artystyczna. To nie jest też główna dziedzina, którą zajmuje się dyrektor BOK. Ta funkcja, to przede wszystkim zarządzanie zespołem, mieniem, organizacja działalności. W swojej koncepcji skupiłam się w dużej mierze na zarządzaniu zespołem i uważam, że bardzo dobrze się stało, że wygrała osoba, która ten zespół już zna. A trzeba wiedzieć, że są to wspaniali, zaangażowani ludzie, ale naprawdę "po przejściach". Spora część pracowała jeszcze za czasów dyrektora Tomasza Służewskiego, który zmarł nagle w 2011 roku. Potem było kilkanaście miesięcy dyrektorowania Anny Barańskiej-Wróblewskiej. Następnie stanowisko objął dyrektor Krzysztof Mikołajewski wprowadził nowy program i zmiany. Po raz pierwszy ośrodek wyszedł poza swoje mury, było dużo nowatorstwa, dialog z mieszkańcami. Potem nastąpiło kilka miesięcy działalności pod kierownictwem Waldemara Doleckiego, jako pełniącego obowiązki dyrektora. Tak częste zmiany zawsze działają niekorzystnie na załogę. Jestem przekonana, że osoba "ze środka" poradzi sobie lepiej niż kolejny obcy dla zespołu dyrektor. Moim celem jest usystematyzowanie, ustabilizowanie pracy Ośrodka i jego zrównoważony rozwój.
Rozmawiał Krzysztof Katner