Tragedii można było uniknąć? "Mąż nas prześladował"
26 listopada 2018
W niedzielne popołudnie w centrum zabaw dla dzieci przy Konarskiego doszło do tragedii. Wszystko wskazuje na to, że można jej było uniknąć.
W niedzielne popołudnie do nieprzytomnego mężczyzny i jego syna zostały wezwane straż pożarna, pogotowie i policja. Kiedy doszło do zasłabnięcia mężczyzny i dziecka pojawiło się podejrzenie, że być może spowodowane jest to ulatniającym się tlenkiem węgla.
- Około 17.35 dostaliśmy zgłoszenie, że w budynku znajdują się dwie nieprzytomne osoby. Udzieliliśmy poszkodowanym pierwszej pomocy. Nie stwierdziliśmy żadnych substancji niebezpiecznych. Na miejsce przybył też zespół pogotowia ratunkowego i policja - informuje zespół prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie.
Nieprzytomnego mężczyznę i jego syna zabrało pogotowie. - Mogę jedynie potwierdzić, że dwie osoby nie żyją - poinformowała w poniedziałek przed południem podkom. Marta Sulowska, oficer prasowy rejonowej policji.
Według informatora TVP Info, ojciec, który przebywał w obiekcie pod opieką kuratora, udał się w pewnym momencie z dzieckiem do łazienki. "Tam prawdopodobnie podał sobie i dziecku jakiś silny środek trujący, w wyniku czego oboje stracili przytomność" - napisał do telewizyjnej redakcji świadek zdarzenia.
"Nie jestem wariatem"
Tragedii tej można było uniknąć. Na jaw wychodzą bowiem nowe okoliczności tej bulwersującej sprawy. Okazuje się, że przed kilkoma dniami żona mężczyzny była bohaterką reportażu "Uwaga" TVN. 35-latka mówiła, że jest w trakcie rozwodu z ojcem swoich dzieci - czteroletniego syna i sześcioletniej córki, która również była w sali zabaw w momencie tragedii. W tym reportażu kobieta podkreślała, że jej dzieci są w niebezpieczeństwie, bo mąż może się z nimi widywać bez nadzoru kuratora, mimo że ma postawione prokuratorskie zarzuty dotyczące uporczywego nękania jej i dzieci. 35-latka mówiła też, że jej mąż wielokrotnie porywał dzieci i ją prześladował. - Jak mam dać dwójkę dzieci człowiekowi, który z jednym z nich wchodził na dach, w środku nocy, pod wpływem alkoholu? - pytała. Od marca tego roku małżonkowie mieszkali osobno. Do czasu pierwszej rozprawy rozwodowej czteroletni chłopiec mieszkał z ojcem, ale w maju sąd rodzinny zdecydował, że dwójka dzieci zostanie przy matce. Ich ojciec miał zapewnione kontakty z dziećmi.
Sąd Okręgowy we Wrocławiu (tam mieszkał mężczyzna) wiedział o nękaniu kobiety i dzieci przez mężczyznę, ale mimo to zezwolił mu na kontakty z dziećmi bez obecności kuratora. Postanowienie sądu dotyczące widzeń ojca z dziećmi zostało zmienione w ostatnich dniach, po wyemitowaniu "Uwagi". Według nowych wytycznych ojciec mógł się widywać z synem i córką w obecności kuratora. Jednak jak pokazały ostatnie tragiczne wydarzenia i i ten środek zapobiegawczy okazał się nieskuteczny.
- Nie jestem wariatem. Nie jestem człowiekiem, który mógłby zrobić coś sobie, albo dziecku. Nie jestem osobą, która może robić skrajne rzeczy - przekonywał 34-latek w reportażu TVN, który wyemitowano pięć dni przed tragedią.
(DB)