Sześciolatki do szkoły
24 kwietnia 2009
Rodzice warszawskich sześciolatków są zaniepokojeni perspektywą przeniesienia wszystkich zerówek z przedszkoli do szkół podstawowych.
Autor jest adiunktem na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, przewodniczącym SDPL w Warszawie. |
Z jednej strony mamy do czynienia z różnymi metodami propagandy i socjotechniki, z drugiej zaś emocje, lęk oraz potęgowanie napięcia. Do tego do-chodzi jeszcze trzeci podmiot, czyli PiS w roli opo-zycji przeciw polityce miasta rządzonego przez PO. Władze "przygotowały" się do przeniesienia wszyst-kich sześciolatków do szkół, tylko że w moim prze-konaniu to przygotowanie dotyczy głównie akcji pro-pagandowej (ulotki, płyty CD, prezentacje multime-dialne), a niekoniecznie działań w sferze realnej. Je-stem zwolennikiem posyłania sześciolatków do szkół, ponieważ doświadczenia państw zachodnioeuropej-skich pokazują, że jest to korzystne dla rozwoju dzieci. Obawiam się jednak o polskie realia i stąd mam mieszane uczucia, czy przy obecnym kryzysie władze sprostają temu wyzwaniu. Stan techniczny większości naszych szkół nie jest nawet zadowalający z perspektywy starszych dzieci, a co dopiero sześciolatków. Zapowia-dane są oczywiście remonty i działania dostosowawcze, pełna opieka do późnego popołudnia, izolacja od starszych dzieci, trzy posiłki dziennie itp. Wszystko, aby przekonać rodziców, a potem... cokolwiek by się nie stało, odwrotu nie ma. Rodzice mają prawo do obaw o swoje małe dzieci i powinni żądać dobrych warunków tech-nicznych i organizacyjnych. Do tego niestety potrzebne są pieniądze. Obecne wła-dze, przy dość mizernym budżecie miejskim, nie są w stanie stworzyć nowoczesnej infrastruktury. Myślę, że nie będą też w stanie wykreować wystarczającej liczby etatów, aby wszystkie dzieci były stale pod kontrolą dorosłych opiekunów. Skoro za każdym razem dziecko miałoby iść do toalety szkolnej w towarzystwie osoby dorosłej, to ilu nauczycieli należałoby zatrudnić?
Jeden z głosów rodziców, który wywołał we mnie mieszane uczucia, dotyczył dzieci z przedszkoli integracyjnych. Otóż rzeczywiście małe, niepełnosprawne dzieci będą w szczególnie trudnej sytuacji ze względu na nieprzystosowanie szkół do ich specyficznych potrzeb. Istnieje konieczność instalacji nietypowych urządzeń sani-tarnych, co będzie niezwykle trudne na tym etapie przygotowań. W tym szczegól-nym przypadku uważam, że przynajmniej przez najbliższy rok należałoby pozo-stawić oddziały integracyjne w przedszkolach, aby mieć pewność pełnego przygo-towania techniczno-organizacyjnego.
W dyskusji z udziałem radnych, burmistrzów i rodziców nie zabrakło polityki. Oczywiście z jednej strony mamy mocne zarzuty opozycyjne o eksperymentowanie na żywym organizmie (co gorsze - na małych dzieciach), z drugiej zaś obronę przez atak i oskarżanie o upolitycznianie dyskusji. Śmieszy mnie, kiedy politycy oskarżają się wzajemnie o upolitycznianie dyskusji. W pojęciu polityki nie należy dopatrywać się zawsze synonimu zła wszelkiego. Chodzi o to, aby polityka była mądra i prospołeczna, a nie polegała jedynie na socjotechnice, napinaniu mięśni, pokrzykiwaniu i serwowaniu połajanek w stronę przeciwników.
Sebastian Kozłowski
sk@sebastiankozlowski.pl