Syrki "Pod Trupkiem". Nieprzemijająca legenda kultowej knajpy Bródna
13 września 2016
Która knajpa była dawniej najbardziej kultowa na Bródnie? Oczywiście sławny bar "Pod Trupkiem".
Uroczo dwuznaczna "Krańcowa"
Tak naprawdę lokal na Świętego Wincentego naprzeciw bramy bródnowskiego cmentarza nosił oficjalną i dumną nazwę restauracji "Krańcowa", ale stali bywalcy nazywali go "Ostatnim przystankiem" albo najczęściej "Barem pod trupkiem" i pod taką właśnie nazwą zapisała się ta knajpa w annałach warszawskiej gastronomii, a zwłaszcza wyszynku. Nazwa "Krańcowa" miała swoje zalety, bo była uroczo dwuznaczna. Wywodzi się zapewne od faktu, że nieopodal znajdowała się pętla tramwajowa, czyli krańcowy przystanek "dwójki", ale sąsiedztwo cmentarza, który był jakby nie patrzeć krańcem doczesności jako takiej nadawało nazwie metafizycznej głębi. Nietrudno zgadnąć, że i nazwy nieoficjalne nawiązywały do cmentarnego sąsiedztwa, zresztą w sposób znacznie bardziej dosłowny...
Mieściła się "Krańcowa" w piętrowym drewniaku z charakterystycznym okapem. Wchodziło się tutaj wprost z głównej bramy cmentarza. "(...) niejeden nieboszczyk chętnie dałby w łapę kierowcy karawanu, byle skręcił z ul. św. Wincentego nie w lewo na cmentarz, lecz na prawo przed bufet zastawiony szkłem i dzwonkami od śledzi" - wspominał w "Korzeniach miasta" Jerzy Kasprzycki.
Sąsiedztwo miało, jak nietrudno się domyślić, ten skutek, że "Bar pod Trupkiem" stał się obowiązkowym wręcz miejscem urządzania styp żałobnych, czyli tak zwanych po prasku syrków. Miejsce miało swój niepowtarzalny klimat - ciut po prasku szemrany, odrobinę obskurny, ale przy piwku i warszawskich tangach spełniało się tutaj toasty za zmarłych. Co tak wspominał Wiesław Wiernicki we "Wspomnieniach o warszawskich knajpach": "Jeśli goście popadali w płacz, niektórzy nawet w szloch, to orkiestra grała utworu sentymentalne, kelnerzy byli tak smutni, że nie odróżniali się niczym od gości żałobnych. Jeśli jednak od płaczu zbiorowego zmieniano nastrój tak dalece, że rozpoczynały się tańce z fokstrotem na czele, obsługa natychmiast dostosowywała się do sytuacji, podając coraz to nowe półlitrówki". Inna sprawa, że suto zakrapiane stypy wedle relacji świadków naocznych wcale nierzadko kończyły się regularnymi bijatykami, co ponoć obsługa znosiła z kamiennym spokojem i nawet nie wzywała milicji.
Legendą "Krańcowej' była postawna kelnerka, pani Basia, która - jak wspominał znany birbant Krzysztof Kąkolewski - miała w zwyczaju przebijać się pięścią przez ciżbę biesiadników. Stałymi bywalcami byli tu, co też nietrudno zrozumieć, grabarze. "I pili, dopiero jak wpadał facet z blachą z nazwiskiem, krzyczeli: "Nasz leci!" i biegli zakopywać grób" - wspomina Kąkolewski.
Ballada Staśka Wielanka
"Krańcową" zamknięto w grudniu 1967 roku, a powodem był zakaz sprzedawania w lokalu alkoholu, co kłóciło się z racją bytu owej klimatycznej knajpy. Ponoć na bramie cmentarza bródnowskiego pojawił się następnego dnia wywieszony przez stałych bywalców nekrolog obwieszczający zakończenie żywota restauracji. Pozostały wspomnienia, nostalgiczny film Raplewskiego i ballada Staśka Wielanka opisująca atmosferę żałobnych uroczystości "Pod Trupkiem":
Na Świętego Wincentego
Wprost Cmentarza Bródnowskiego
Piwko się w butelkach pieni
W budce z piwkiem panny Gieni
Po pogrzebie, kto żyw, rusza
Do Gieni na Haberbusza
Tu są zdrówka wszystkich pite
Tych, co odwalili kitę.
I sobie piweczko popija,
Hej, popija! Hej, popija!
Gul, gul, gul, gul, gul, gul,
Gloryja, hej, gloryja, hej, gloryja!
Łza się w oku kręci...
(wk)