Światła są, ale nie działają. Nikt tam nie chodzi
24 kwietnia 2015
U zbiegu ulicy Zgrupowania AK "Kampinos" i wjazdu do zajezdni tramwajowej "Żoliborz" stoją sygnalizatory świetlne. Ruch pieszy, samochodowy i tramwajowy jest tu jednak tak znikomy, że nikt nawet nie podłączył świateł. Stoją sobie i tyle. Jedne tylko mrugają na pomarańczowo. A przecież mogłyby przydać się gdzieś indziej. - Absurd - śmieje się mężczyzna z pieskiem, jeden z niewielu przechodniów w tej okolicy.
- Nikt tu nie chodzi, bo po co. Ani tu ładnie, ani nie ma po co tutaj iść. Budowa sygnalizacji świetlnej kosztuje około dwustu tysięcy złotych. Światła, które nie są nawet podłączone na Młocinach, mogłyby przydać się zupełnie gdzieś indziej. Ja chodzę z pieskiem, bo ruch samochodowy jest mały, a słabo słyszę i nie stresuję się dużym ruchem ulicznym - mówi. Co sądzi o tych światłach? Że to absurd. - To nadgorliwość. Po co te światła? Są zupełnie niepotrzebne. To tak, jakby ustawić znak pierwszeństwa przejazdu przed podjazdem bramnym do kamienicy - ironizuje.
Nie działają? Przecież pulsują!
Rzecznik Zarządu Dróg Miejskich Adam Sobieraj mówi, że światła pulsują i tym samym działają, spełniając swoją funkcję - ostrzegawczą. - Ruch jest tam jednak tak znikomy, że nie ma sensu uruchamianie trzech kolorów. Taka jest decyzja inżyniera ruchu - mówi rzecznik. Ten sam inżynier ruchu zaakceptował budowę sygnalizacji w tym miejscu. Nie przyjechał najwyraźniej na Bielany, gdyż zobaczyłby, że tu prawie nie ma ruchu.
Budowa sygnalizacji świetlnej kosztuje około dwustu tysięcy złotych. Światła, które nie są nawet podłączone na Młocinach, mogłyby przydać się zupełnie gdzieś indziej. Przykładowo na Kondratowicza przy Szpitalu Bródnowskim, gdzie Zarząd Dróg Miejskich kupi zupełnie nowe urządzenia. Albo na skrzyżowaniu ulic Lazurowej i Narwik na Bemowie, które codziennie rano jest dosłownie sparaliżowane.
Przemysław Burkiewicz