Stado bezpańskich kotów przy Turmonckiej
16 kwietnia 2012
Prawie 20 kotów mieszka "na dziko" przy ulicy Turmonckiej. - Rozmnażają się bez opamiętania. Nie mają pomocy lekarskiej, brak im jedzenia. A pomocy znikąd - alarmuje Ewa Nowakowska, mieszkanka Bródna.
- Mamy ograniczone możliwości. Tam jest mnóstwo małych kotków, które można by wybrać do adopcji. Przez kilka tygodni prosiłyśmy urząd dzielnicy o reakcję. W końcu przyszła pani z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, ale tylko przeszła się po terenie, a przecież kot nie poczeka. Trzeba postać kilka godzin, żeby takiego przyłapać. Niektóre potrzebują opieki lekarskiej, sterylizacji, bo rozmnażają się w ilościach potwornych. To dzieje się przy Turmonckiej 12, 14 oraz 15 w okolicach stadionu Polonez.
Dzwonimy. Pani słuchawką nie rzuca, ale za to notorycznie nie odbiera. Z kolei pani w fundacji "Mruczek" jest bardzo uprzejma. - Dostajemy pieniądze z urzędu miasta. Też mamy siedzibę w mieszkaniu w bloku, więc kotów nie zabieramy. Nie jesteśmy też w stanie biegać za zwierzętami. Pieniądze dajemy mieszkańcom, którzy trzymają koty, a mają słabe możliwości finansowe. Na sterylizację czy klatki. Dzikie koty dokarmiają karmicielki z urzędu - mówi.
Przewodnicządy rady dzielnicy mówi wprost: nie stać nas na spełnienie wszystkich żądań.
- Wiem, że do urzędu należy sterylizacja - raz na jakiś czas. Koty rozmnażają się jak szarańcza. Nic mi nie wiadomo o tych fundacjach. Wiem natomiast, że urząd dzielnicy nie daje dotacji fundacjom. Gdyby tak było, każdy mógłby wystąpić o pieniądze - na przykład na tępienie karaluchów - i byśmy zbankrutowali - mówi Zbigniew Poczesny, przewodniczący rady Targówka.
Zamieszanie z dokarmianiem
Pomiędzy urzędniczkami a karmicielkami pojawiły się niezdrowe emocje.
- Dokarmiamy koty w miarę możliwości. Ale bywa tak, że przychodzi karmicielka z urzędu i wyrzuca to, co my przyniosłyśmy. Zwróciłyśmy się więc do fundacji "Pod psim aniołem" z Falenicy, która zareagowała. Przyjechali natychmiast. Zdążyli trochę kotów wyłowić. Jedna kotka dzięki temu przeżyła. Przeszła pilną operację - mówi Ewa Nowakowska.
Urzędnicy nie zawsze pozytywnie oceniają pracę karmicielek. - Z kotami jest tak, że trzeba je przyzwyczaić do pewnych reguł, choćby określonych terminów karmienia - wyjaśnia Katarzyna Brulińska z wydziału ochrony środowiska urzędu dzielnicy. Jej zdaniem przez ciągłe odwiedziny karmicielek koty są wystraszone i teraz trudno je zwabić w jedno miejsce, aby nakarmić. - Raz na kwartał mamy obowiązek sterylizować koty. Z urzędu miasta dostajemy 30 tys. zł rocznie na dokarmianie, ale na wszystkie dzikie koty w całej dzielnicy. Do tego opłacamy opiekę weterynaryjną. Urząd nie zajmuje się jednak wyłapywaniem kotów, to robią zarejestrowani wolontariusze - mówi Katarzyna Brulińska. - Powstał bałagan, ponieważ my prosiliśmy o pomoc jedną fundację, panie karmicielki kilka innych. Dlatego postanowiliśmy, że opiekę będzie koordynować Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, które obecnie jest na etapie "oswajania terenu". Mam nadzieję, żę dzięki temu dojdziemy do ładu - tłumaczy urzędniczka.
mac