REKLAMA

Białołęka

historia »

 

Sierpniowy dramat Płud

  31 sierpnia 2007

30 sierpnia minęła 63 rocznica brutalnej hitlerowskiej zbrodni, dokonanej na młodych mieszkańcach Płud w sierpniu 1944 roku.

REKLAMA

Historia ujrzała po raz pierwszy światło dzienne w 2003 roku, po pół wieku milczenia za sprawą napisanego przeze mnie artykułu, wydrukowanego później w "Historii Białołęki...". Tekst rozpoczynał się słowami: "Są jeszcze takie drzewa, które porastają tajemnice minionego czasu."

Od tamtej chwili tajemnic jest znacznie mniej, a tragicznego losu czternastu rodzin nie porasta już mech zapomnienia. Nawet wizualnie. Obecnie przechadzający się po urokliwych zakątkach Płud spacerowicze, na rogu ulic Deseniowej i Strzybnickiej nie znajdą jedynie samotnej kępy dzikich drzew i krzewów, pomiędzy którymi późną jesienią i zimą, gdy już opadną liście, można dostrzec zniszczoną podmurówkę po niewielkiej budowli. W tym miejscu, przed II wojną światową i długie lata po niej, w ogrodzie należącym wówczas do ks. Tomasza Albina Kołakowskiego stała figurka Matki Bożej - niemy świadek dramatycznych wydarzeń z 30 sierpnia 1944 r. Na początku XXI wieku przydrożny świątek został bezmyślnie zniszczony przez pijaną młodzież, też niestety płudowską, tyle że o cztery pokolenia starszą od tych, którzy tutaj przychodzili się modlić w latach dwudziestych i trzydziestych XX w., a później stąd właśnie zostali zabrani w ostatnią, nieznaną zresztą po dzień dzisiejszy, drogę...

Dwa lata temu kilkanaście metrów od pierwotnego miejsca usytuowania ogrodowej figurki, okoliczni mieszkańcy - rodziny ofiar z 1944 r. - wznieśli niemal identyczną, wykorzystując nawet ocalałe elementy, m.in. charakterystyczny i ciekawy artystycznie kamienny postument pod figurą Matki Bożej. Ta ostatnia, pieczołowicie osłonięta przeszkloną wnęką, została podarowana przez proboszcza z Płud, ks. Mirosława Bielawskiego i pochodzi z sali, gdzie odbywamy próby z Avetkami. Fakt, iż figura, która przez wiele lat towarzyszyła chóralnym śpiewom, teraz stoi na straży pamięci ludzkich istnień ma dla nas szczególne, emocjonalne znaczenie. Pamiętam szeroko otwarte oczy młodzieży, kiedy podczas jednego z letnich wyjazdów opowiadałem im koleje sierpniowych wydarzeń, o których nigdy nie słyszeli, chociaż ich rodziny mieszkają tutaj od kilkudziesięciu lat.

Historia jednego donosu

W miejscu, gdzie ponownie została wzniesiona figurka, przed wojną rozciągało się duże gospodarstwo rolne, będące własnością ks. Tomasza Kołakowskiego, który mieszkał tutaj z krewnymi: Maryanną Wilmanowicz i jej dwiema córkami Teresą i Marią. Podczas wojny ksiądz zaangażował się w patriotyczną działalność konspiracyjną. Nie wiemy zbyt wiele o strukturze organizacji. Faktem jest, że co wieczór ksiądz chodził do piwnicy domu państwa Gileckich, sąsiadującego z jego posesją, gdzie znajdował się radioodbiornik i spisywał nadawane przez zachodnie stacje wiadomości. Zdobyte informacje tłumaczył na język polski, a następnie poprzez utworzoną przez siebie sieć łączników (młodzi chłopcy z Choszczówki, Czajek, Płud, Dąbrówki) kolportował do szefów organizacji podziemnych i dowódców okolicznych partyzanckich oddziałów. W okresie Powstania Warszawskiego organizował także przerzuty żołnierzy do Kampinosu. O patriotycznej aktywności księdza dowiedziało się gestapo, prawdopodobnie za sprawą niecieszącej się dobrą reputacją dziewczyny, narzeczonej jednego z żołnierzy, określanej przez mieszkańców pogardliwym mianem "madame" i znanej z zażyłych kontaktów z Niemcami z Henrykowa. Ze względu na młody wiek ksiądz nie zgodził się na jej udział w akcji, a ona w odwecie doniosła.

30 sierpnia 1944 roku o 9 rano w gospodarstwie księdza zjawiły się niemieckie auta. W chwili, gdy ksiądz słuchał formuły aresztowania, do samochodów zabierano napotkanych młodych mężczyzn: okolicznych mieszkańców, pracowników gospodarstwa, a także wysiedleńców zza Buga, koczujących na okolicznych posesjach oraz mieszkające z księdzem krewne Marię i Teresę - łącznie ok. 23-30 osób. Ksiądz poprosił, aby pozwolono mu się przebrać, a otrzymawszy zgodę, wszedł do domu i wykorzystał sposobność do ucieczki tylnym oknem. Kiedy Niemcy zorientowali się w sytuacji, zagrozili, że jeśli do wieczora ksiądz się nie odnajdzie, nikt z aresztowanych nie wróci żywy. Oczywiście, znając metody gestapo i realia wojen-ne, nie było żadnych gwarancji, że odnalezienie księdza wróci wolność aresztowanym. Tego samego dnia wieczorem hitlerowcy spalili gospodarstwo, a rankiem następnego, pomimo lamentów ludzi koczujących przez całą noc pod posterunkiem w Henrykowie, wywieźli ciężarówką wszystkich aresztowanych w nieznanym kie-runku. Ślad po nich zaginął. Nieznane jest nawet miejsce ich pochówku, chociaż rodziny zaginionych przez wiele lat uczestniczyły w rozmaitych ekshumacjach i ba-dały najrozmaitsze tropy. Jedyny ślad tamtych wydarzeń stanowi tablica pamiątkowa i witraż w starym kościółku w Płudach, ufundowane w latach 60-tych i 70-tych XX wieku przez najstarszą z sióstr Wilmanowicz - Łucję, dedykowane pamięci Marii i Teresy...

Niedługo po wojnie ksiądz Kołakowski ponownie przyjechał do Płud i podczas mszy w kościele przy ul. Klasyków, płacząc - jak podają świadkowie - przepraszał mieszkańców za swoją ucieczkę.

Kup bilet

Tajemnica księdza

Od czasu opisania powyższych wydarzeń, udało mi się spotkać ze zmarłym przed dwoma laty mieszkańcem Białołęki, który aktywnie uczestniczył w konspiracyjnej organizacji prowadzonej przez ks. Kołakowskiego. Bardzo prosił, aby nigdy - po-mimo upływu ponad sześćdziesięciu lat - nie ujawniać jego nazwiska, ponieważ składał na ręce księdza przysięgę o dochowaniu tajemnicy! Potwierdził wiarygodność uzyskanych relacji świadków wydarzeń - s. Hieronimy Broniec, p. Jolanty Wiśniewskiej-Dubieleckiej oraz p. Henryka Gileckiego, a także opowiedział wiele fascynujących historii, związanych z przekazywaniem wiadomości od księdza Kołakowskiego do punktów informacyjnych w Jabłonnie, świadczących zarówno o bohaterstwie młodych ludzi, jak i ukazujących bardzo szerokie rozmiary działalności ekspijara osiedlonego w podwarszawskich Płudach. Na przykład na przełomie 1941 i 42 roku ksiądz ukrywał u siebie żydowskie dzieci, dla których później zorganizował "zastępcze dokumenty" i znalazł miejsce w klasztorze u Sióstr Rodziny Maryi w Płudach. Mój rozmówca jako nastoletni chłopiec pod osłoną nocy przeprowadzał dziewczynki z domu księdza do sióstr. Wyznał, że jego starsi koledzy zaangażowani w konspirację u księdza wykonali też kilkakrotnie rozkazy zabicia kolaborantów i pochowania ciał w pobliskim lesie. Podkreślał dobroć i życzliwość księdza, który miał prawdopodobnie założyć, a na pewno wspierać działający przy ul. Fletniowej punkt pomocy polonii amerykańskiej dla Polski oraz jadłodajnię. "Posiłki gotowano także w domu księdza, który nikogo potrzebującego nie zostawiał bez pomocy. Zapisywał na małych karteczkach sprawy do załatwienia i kazał przyjść następnego dnia. Nie zdarzyło się, że na drugi dzień nie miał potrzebnych komuś butów, ubrań, benzyny czy dokumentów..." - wspominał. - "Ale zawsze też kazał nam sprawdzić, czy dana osoba rzeczywiście potrzebuje konkretnej pomocy, czy nie zamierza się niesprawiedliwie wzbogacić". Dodał, że ksiądz Kołakowski co jakiś czas wyjeżdżał do Warszawy, celem spotkania "z szefostwem", jak mawiał. Potwierdził także przy-puszczenie s. Hieronimy Broniec, że kilka osób (2-3?) spośród trzydziestki aresztowanej przez hitlerowców w sierpniowy ranek, Niemcy wieczorem uwolnili za sprawą wpływowych, władających językiem niemieckim "pośredników" i prawdo-podobnie sutych łapówek.

Dotarłem też do teczki osobowej zatytułowanej "Ks. Tomasz Kołakowski", znajdującej się w Archiwum Prowincjonalnym Zakonu Ojców Pijarów w Krakowie. Na podstawie kwerendy dokonanej przez archiwistę o. Gerarda Brumińskiego, dowiadujemy się nieco więcej o burzliwych kolejach życia ks. Kołakowskiego z okresu sprzed osiedlenia w Płudach. Z zawartych w niej informacji wynika, że ks. Tomasz (imię zakonne) od Najświętszego Serca Maryi i Najsłodszego Serca Maryi (w innym miejscu Niepokalanego Serca Maryi) urodził się 7 czerwca 1902 w Grudusku, diecezja płocka, województwo warszawskie, do nowicjatu zakonu Ojców Pijarów wstąpił w 1920, śluby zakonne czasowe złożył w 1921, a wieczyste w 1925, wreszcie święcenia kapłańskie przyjął w marcu 1928 roku. Od tej chwili pełnił najpierw funkcję prefekta konwiktu oo. Pijarów w Krakowie, następnie prefekta szkół powszechnych miejskich w Lidzie na terenie diecezji wileńskiej, wreszcie od września 1930 do lipca 1931 roku był wikariuszem w pijarskiej parafii w Szczuczynie Lidzkim, gdzie dał się poznać jako świetny kaznodzieja i lider Akcji Katolickiej. Za swoją gorliwość został mianowany przez Metropolitę Wileńskiego dyrektorem Akcji Katolickiej na cały powiat. Pomimo sukcesów w pracy i awansu, w 1932 roku ksiądz Kołakowski postanowił odejść z zakonu. W liście z 27 stycznia 1932 roku do Władz Generalnych Zakonu Prowincjał o. Ferdynand Kozłowski wyjaśniał powody odejścia: "... Ks. Kołakowski z powodu słabej kompleksji ciała i nikłej swej postaci z trudnością może dostosować się do rygorów życia zakonnego..." Wydał też eks-pijarowi znakomite świadectwo: "... Sądzę, że poza Zakonem naszym może... oddać Kościołowi wielkie zasługi...". W 1933 roku nadeszło ze Stolicy Apostolskiej zezwolenie na trzyletnią eksklaustrację (pobyt poza klasztorem), poświadczone przez Generała Zakonu o. Józefa Del Buono. Tymczasem, jak wynika z dokumentów, we wrześniu 1932 roku ks. Tomasz, jeszcze pijar, starał się o uzyskanie paszportu celem wyjazdu do Francji na studia. "Francuski epizod" w życiu ks. Kołakowskiego potwierdzają też starsi mieszkańcy Płud, wspominając, że ksiądz opowiadał o swoich wojażach i biegle władał językiem francuskim. Na ponad trzy lata archiwa milkną i dopiero 27 lipca 1937 roku z Kancelarii Prymasa Polski w Poznaniu wysłano do prowincjała Pijarów informację, iż Ksiądz Prymas z dniem 1 sierpnia odwołał z pracy duszpasterskiej we Francji dwóch pijarów: ks. Antoniego Trzeciaka i właśnie ks. Tomasza Kołakowskiego, polecając im niezwłoczne oddanie się do dyspozycji władz zakonnych. Nasz bohater wrócił do Polski, jednak unikał bezpośredniego kontaktu z władzami zgromadzenia. Wiadomo, że przez pewien czas mieszkał w Krynicy, w Willi "Świtezianka", a w styczniu 1938 roku z miejscowości Kołaki przekazał za pośrednictwem swojego adwokata Jana Krysy prośbę o przedłużenie na kolejne trzy lata pozwolenia na pobyt poza klasztorem. Następnie - wedle archiwaliów - ks. Kołakowski zniknął na pół roku, nie podając adresu pobytu nawet zaprzyjaźnionemu mecenasowi. W końcu czerwca prowincjał o. Hieronim Strusiński informował Księdza Prymasa, że ks. Kołakowski mieszka właśnie... u mecenasa Krysy w Warszawie, przy ulicy Długiej 8, który już w sierpniu pomagał mu w uzyskaniu długoterminowej wizy do Stanów Zjednoczonych. Takowej jednak chyba nie przyznano, bo cztery miesiące później niepokorny ksiądz chciał całkowicie wystąpić z zakonu i pracować w diecezji, jednak dotych-czas nie został przyjęty przez żadnego biskupa. Na tym kończą się materiały archiwalne Pijarów, my wiemy natomiast, że od końca 1938 roku ks. Albin Tomasz Kołakowski na pewno mieszkał w Płudach.

A jego marzenia o Ameryce spełniły się dopiero po wojnie. Po krótkim okresie spędzonym w Marynarce Wojennej w charakterze kapelana oraz politycznej aktywności w strukturach Chrześcijańskiego Stronnictwa Pracy, uwieńczonej wyborem na posła do Sejmu Ustawodawczego, ks. Kołakowski, wykorzystując służbową podróż do Czechosłowacji, uciekł z kraju, nie widząc tutaj możliwości skutecznego patriotycznego działania. Z Rzymu, w ramach ekspiacji za przedwojenne porzucenie zakonu, został skierowany do pracy duszpasterskiej wśród polonii w USA. Jednak niebawem ponownie nadwyrężył zaufanie swoich przełożonych i ostatecznie wstąpił do Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego...

Na emigracji ksiądz Kołakowski parał się piórem. Obok płomiennych tekstów publicystycznych, powstała także sztuka patriotyczna w czterech aktach "Zbłąkane ptaki" (Filadelfia, 1954) oraz rozważania duchowe "Tablice z Góry Wyczerpania" (Londyn, 1952). Niestety nie posiadają ich największe krajowe i zagraniczne biblioteki. A być może to one rzucą światło na niektóre kontrowersyjne wybory życiowe ekspijara, który - wydaje się - całe życie intensywnie poszukiwał Prawdy i niewątpliwie bardzo kochał Ojczyznę!

A my, przejeżdżając rowerami przez Płudy, zmówmy modlitwę za mieszkańców, którzy w 1944 roku stracili życie i którzy do dziś nie mają swojej mogiły...

Bartłomiej Włodkowski
Autor jest białołęckim aktywistą i popularyzatorem historii, prezesem Fundacji Ave


 

REKLAMA

Komentarze (1)

# kolin

28.03.2021 13:44

Ten ksiądz Kołakowski to jak widać niezbyt ciekawa postać. Nieposłuszny wobec przełożonych, zostawił parafian na łaskę hitlerowców, w końcu uciekł do Ameryki, tylko po co? Nie mógł działać w kraju? Mógł! Tylko wolał życie w dobrobycie i z daleka od wyrzutów sumienia.
więcej na forum

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Znajdź swoje wakacje

REKLAMA

Najnowsze informacje na TuBiałołęka

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Najchętniej czytane na TuBiałołęka

Misz@masz

Artykuły sponsorowane

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

Wstąp do księgarni

REKLAMA

REKLAMA

City Break
City Break

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024