Rozgoryczeń kilkaset
22 kwietnia 2005
- Czy czyjeś dziecko się dostało? Mojego niestety nawet z odwołania nie przyjęli. Teraz nie wystarczy, jak oboje rodzice pracują i nie mają z kim zostawić dziecka. Najlepiej być osobą samotnie wychowującą dziecko, mieć dziadków z grupą inwalidzką. I gdzie tu polityka prorodzinna? Teraz wiem dlaczego dużo rodzin kończy na jednym dziecku - żali się na forum internetowym "Echa" młoda matka.
Oficjalnie wiadomo, że w białołęckich przedszkolach publicznych zabrakło ok. 300 miejsc. Trudno oszacować, ilu rodziców zrezygnowało w ogóle ze starania się o miejsce w przedszkolach publicznych. W naszej dzielnicy ten sam scenariusz powtarza się od wielu lat, i od wielu lat dotyczy coraz większej liczby dzieci.
Dzielnica też nie ma żadnego pomysłu, który rozwiązałby problem. Jedynym jest budowa przedszkola na Nowodworach. Problem w tym, że ile by nie wybudowano przedszkoli, to liczba dzieci przez kilka najbliższych lat zawsze będzie rosła szybciej. Nie jest to więc dobry pomysł na rozwiązywanie problemu. Znacznie lepszym wydaje się stworzenie takiego systemu dofinansowywania dzieci w przedszkolach prywatnych, który objąłby znacznie większą grupę, niż liczba miejsc w nowo budowanych przedszkolach, które - choć wyda się na nie miliony - za 15 lat będą stały puste.
- Wydawanie milionów na nowe samorządowe przedszkola jest bez sensu - mówi młody mieszkaniec Białołęki. - To zbyt duży wydatek na garstkę dzieci, która znajdzie w nim miejsce. Nie zmieni to faktu, że nadal większość będzie skazana na droższe placówki prywatne, a atmosfera wokół placówek publicznych nie zmieni się. Nadal podstawowe pytanie rodziców będzie brzmiało: ile i komu trzeba dać, by dziecko się dostało? Samorząd powinien przedszkolami zająć się znacznie skuteczniej, niż dotychczas.
Być może nie jest to temat łatwy. Być może wymaga zmian w ustawodawstwie. Białołęka jest jednak ewenementem w skali kraju i tym problemem powinien zająć się wreszcie prezydent Lech Kaczyński i to zanim rozpocznie kampanię wyborczą.
stroja