Repatrianci 10 lat później
23 września 2011
Ponad 10 lat temu "Echo" donosiło: "Chlebem i solą burmistrz Jerzy Smoczyński powitał czteroosobową rodzinę państwa Bartyszewskich - repatriantów z Kazachstanu. Uroczystość odbyła się podczas specjalnie zwołanej sesji rady gminy."
Rodzina Bartyszewskich na zesłanie trafiła około 1936 roku, perspektywa powrotu miała wiązać się z nadzieją na poprawienie warunków życiowych, szansą zmian na lepsze. Głowa rodziny, pan Piotr, w 2001 roku z wielkim optymizmem mówił dziennikarzowi "Echa": - Poradzimy sobie, to nasz kraj. Postaramy się być dobrymi obywatelami Polski i spłacić dług wobec ojczyzny i gminy.
Po upływie dekady...
Dziś nadziei nie ma, tak jak planów na przyszłość czy życiowych perspektyw. Dla państwa Bartyszewskich każdy kolejny dzień wiąże się z niepewnością i nieustannym wysiłkiem.Pan Piotr pracuje w urzędzie dzielnicy Białołęka, od siódmej do czternastej przez sześć dni w tygodniu, a także w dwóch innych miejscach. Zarobione pieniądze ledwo wystarczają na zapłacenie stale podwyższanego czynszu za trzypokojowe mieszkanie, o innych opłatach nie wspominając. Jego żona Natalia również pracuje w ratuszu jako sprzątaczka, choć w Kazachstanie była pielęgniarką i bardzo liczyła na nostryfikację swojego dyplomu, syn Włodzimierz znalazł w końcu zatrudnienie w warsztacie samochodowym, a córka Kasia niedawno skończyła studia.
Ostatnie dziesięć lat pan Piotr wspomina jako okres trudny dla całej rodziny. - Nikt z nas nie znał przecież języka - opowiada. - Ja, syn i żona uczyliśmy się sami, musieliśmy przecież iść do pracy. Obcy akcent zostanie nam już chyba do końca życia... Ale Kasia świetnie mówi po polsku, tak jak po rosyjsku i angielsku - w szkole ją nauczyli.
Nie wiedzieli, co podpisują
To właśnie bariera językowa przysporzyła im najwięcej kłopotów. Obecnie przybywający do kraju repatrianci uczeni są przez rok języka polskiego i prawa - dzięki temu łatwiej jest im się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu.Tęsknota?
Na twarzy pana Piotra odmalowuje się wzruszenie, gdy wspomina pozostawioną w Kazachstanie rodzinę. Jego ojciec zmarł w ostatnich latach, siostra wyjechała do Niemiec, teściowa mieszka sama i wymaga opieki, dlatego Bartyszewscy są świadomi, że w niedalekiej przyszłości może pojawić się... konieczność powrotu. I kolejny problem związany z ogromnymi kosztami podróży. W dodatku nie mają praktycznie do czego wracać. Ich cały kazachski majątek przepadł...Pan Piotr gorzko wyznaje, że w Polsce nie czują się jak u siebie, bo w rzeczywistości niczego na własność nie mają. - Chcieliśmy wykupić mieszkanie komunalne, ale wszędzie mówią nam, że na razie jest to niemożliwe, każą wracać za kolejne pięć lat. A tam... przynajmniej człowiek się dobrze czuje, bo jest wśród swoich...
Bartyszewscy nie ustają w poszukiwaniach innych członków rodziny przesiedlonych w 1936 roku. Od tamtego czasu słuch po nich zaginął, ale ostatnio, za pośrednictwem internetu udało się odnaleźć krewnych, potomków pierwszych przesiedleńców, którzy obecnie mieszkają na Ukrainie.
Rozczarowanie
Myśląc o tych dziesięciu latach, pan Piotr podsumowuje: - Nie tak to miało wyglądać... Trzeba było siedzieć przy rodzinie, nie wyjeżdżać. To praktycznie niemożliwe, żeby ich teraz odwiedzić, połączenie telefoniczne też jest bardzo drogie, ale dzwonimy do siebie od czasu do czasu. Przynajmniej w taki sposób utrzymujemy kontakt.Na razie do Kazachstanu jedzie Katarzyna, która pomimo posiadanego wyższego wykształcenia, nie znalazła w Polsce pracy. Ojciec wie, że to kolejne rozstanie będzie bardzo ciężkie, szczególnie dla matki. Bardzo chciałby, żeby stać go było na odwiedzenie krewnych. Stara się zarobić możliwie jak najwięcej, łapiąc się rozmaitych zajęć...
- Chyba muszę porozmawiać z burmistrzem o moich zarobkach... - śmieje się.
Magdalena Zarzycka
uczennica LO im. Ruy Barbosa
wolontariuszka Fundacji Ave