Przystanki oblepione ogłoszeniami. Dlaczego ignorujemy śmieciarzy?
12 sierpnia 2015
Czas przyznać to głośno: śmieci, którymi pozaklejane są wiaty przystankowe, nie przeszkadzają prawdopodobnie 99,9% mieszkańców.
Poranek w dzień powszedni na Tarchominie. Na przystanku tramwajowym przy Mehoffera jak zwykle czeka na "dwójkę" spory tłum. Nagle na przystanek wchodzi mężczyzna z wielkim plecakiem, uzbrojony w pęk kartek i taśmę klejącą, grzecznie przeprasza czekających pasażerów i na ich oczach dokonuje wykroczenia, za które grozi grzywna do 5000 zł. W tym samym czasie jego kolega na rowerze "załatwia" dwie inne wiaty, następnie razem ruszają w kierunku Nowodworów. Po kilku godzinach zaśmiecone są już całe osiedla. Kto reklamuje się w ten sposób? Najczęściej instytucje finansowe i szkoły nauki jazdy, ale także bary, szkoły wyższe (!) i kancelarie adwokackie (!!!). Obecność reklam tych ostatnich to dowód na to, że firmy zaśmiecające miasto czują się bezkarne. Dlaczego?
Zgodnie z art. 63a kodeksu wykroczeń kto umieszcza w miejscu publicznym do tego nieprzeznaczonym ogłoszenie, plakat, afisz, apel, ulotkę, napis lub rysunek podlega mandatowi w wysokości 20-500 zł, może także trafić przed sąd i otrzymać grzywnę w wysokości do 5000 zł. Ten, kto zaśmiecenie zlecił, jest bezkarny, mimo że - mówiąc językiem prawniczym - podżega do wykroczenia i pomaga w nim.
Ale większym problemem od zapisów prawnych jest mentalność warszawiaków, zgodnie z którą śmiecenie na przystanku jest czymś normalnym. Nie chodzi nawet o to, że obawiamy się agresywnej reakcji i wolimy mieć spokój. Gdyby tak było, to nielegalne ogłoszenia znikałyby zaraz po oddaleniu się zaśmiecaczy. Ale one wiszą do momentu, aż wyrzuci je służba sprzątająca albo jeden na tysiąc mieszkaniec, któremu to przeszkadza. Większości nie przeszkadza w najmniejszym stopniu.
Dominik Gadomski