Zapomniany zamach na króla. Chcieli go wywieźć na Bielany
20 stycznia 2022
Porwanie Stanisława Augusta pozostaje jednym z najdziwniejszych, ale też najmniej znanych wydarzeń z historii Warszawy.
Najpierw porwanie, a później seria kuriozalnych wydarzeń pozwalających podejrzewać, że wszystko było tylko teatralnym przedstawieniem mającym wzbudzić litość wobec króla. Porwanie Stanisława Augusta z 3 listopada 1771 roku pozostaje jednym z najbardziej niezrozumiałych wydarzeń w dziejach Warszawy.
Dziwny zamach na króla
Żeby zrozumieć kontekst porwania Stanisława Augusta, musimy cofnąć się do roku 1764. Rzeczpospolita była wówczas protektoratem Imperium Rosyjskiego, więc zarówno przeprowadzone na Woli wybory króla, jak i jego koronacja w kolegiacie św. Jana były elementem politycznego spektaklu. "Wybrany" z rozkazu Rosjan 32-letni szlachcic z rodu Poniatowskich rozpoczął panowanie od próby reform, które nie odpowiadały żadnej spośród najważniejszych partii. W 1768 roku zbuntowana szlachta zawarła w Barze na Podolu tzw. konfederację i wywołała powstanie przeciwko królowi i Imperium Rosyjskiemu. Dwa lata później konfederaci barscy - wspierani przez Imperium Osmańskie - ogłosili, że wybory z 1764 roku były nieważne i król Stanisław August nie jest legalną głową państwa.
Do porwania doszło wieczorem 3 listopada 1771 roku niedaleko Zamku Królewskiego, na rogu Miodowej i Senatorskiej. Zamachowcy zabili lub rozpędzili ochronę królewskiej karety i schwytali Stanisława Augusta. Dlaczego król, uznawany przez konfederację barską za nielegalnego, nie został wówczas zabity? Nie wiadomo. Plan zakładał wywiezienie Stanisława Augusta konno do Lasu Bielańskiego, a następnie przetransportowanie go powozem na Jasną Górę. Jak zgodnie twierdzą źródła z epoki, zaraz za granicą ówczesnej Warszawy koń wiozący króla złamał nogę a zamachowcy... zgubili się na terenach dzisiejszego Muranowa i Żoliborza.
Zamachowców stracono
Podczas nocnego błądzenia po przedmieściach Warszawy większość zamachowców miała zrezygnować z udziału w spisku lub po prostu się zgubić. Wreszcie Stanisław August pozostał sam z 29-letnim Janem Kuźmą, który... w potrzebie oddał znienawidzonemu królowi własny but, przechowywany do dziś w Muzeum Narodowym w Krakowie. Obaj dotarli incognito do młyna na Marymoncie, gdzie odbyli długą rozmowę. Wreszcie Kuźma miał przeprosić Stanisława Augusta, a ten potajemnie napisać i wysłać list do gwardii królewskiej. Przekazany przez uczestników przebieg wydarzeń był tak absurdalny, że historycy do dziś zastanawiają się nad prawdziwymi motywami porywaczy. Niewykluczone, że całe zajście zostało sfingowane przez Stanisława Augusta w celu skompromitowania konfederacji barskiej.
- Mimo wstawiennictwa swojego niedawnego więźnia, Kuźma został aresztowany i złożył wyczerpujące zeznania - pisał dr Marian Drozdowski ("Mówią Wieki", nr 3, 1982). - Większość zamachowców pochwycono. Stanisław August starał się obarczyć cała winą za zamach przywódców konfederacji, których nazywał w listach do innych monarchów zbrodniarzami i królobójcami. Za dowód posłużył ustęp aktu detronizacji mówiący o zmyciu hańby narodowej "we krwi przyjaciela Moskwy, a kraju nieprzyjaciela". Był to krok politycznie przemyślany: zrzucając cała winę na przywódców (szczególnie Pułaskiego), wyciągał jednocześnie rękę do reszty konfederatów. Sąd sejmowy, mimo próśb króla o wyrozumiałość, działając pod naciskiem Rosji, Prus i Austrii wydał bardzo ciężkie wyroki. Zamachowców stracono, sam Kuźma został wygnany.
(dg)