Polskie drogi: czy zmieniać ich nazwy?
9 maja 2013
Nazwy ulic - na ogół przechodzimy obok nich obojętnie, często zresztą nie znamy nazwisk ich patronów. No chyba że znaleźlibyśmy się na ulicy Goebbelsa lub Mołotowa, nie mówiąc już o Hitlerze czy Stalinie - ale takich już nie ma.
Urodził się w Warszawie. W listopadzie 1917 roku, jako 20-latek, zgłosił się do bolszewickich formacji wojskowych, brał udział w pacyfikacjach antybolszewickich ruchów powstańczych na Ukrainie. Decyzję powinna podjąć rada gminy, ale opór mieszkańców sprawia, że tego nie czyni. Mieszkańcy nie zgadzają się na zmianę, bo dla nich Krasicki to biskup, a Finder to nie wiadomo kto, podczas gdy kłopoty ze zmianą adresu ogromne. No i co z tym fantem zrobić?
Wielu moich kolegów polityków uważa, że jak jest jakiś problem, to koniecznie trzeba uchwalić ustawę. Tak też zrobiono i w Senacie pojawił się projekt ustawy pod tytułem: "O usunięciu z nazw dróg, mostów, itp. symboli ustrojów totalitarnych". Po przeczytaniu tytułu chciałoby się ustawę przyjąć bez zbędnej dyskusji, bo przecież żaden symbol totalitaryzmu nie może zaśmiecać naszej przestrzeni publicznej. Dla porządku zaglądamy jednak do środka i... nasz krystaliczny dotąd pogląd zaczyna toczyć rak wątpliwości. Projekt stara się objąć wszystkie naganne przypadki, stosując definicje, które - w zamyśle autorów - powinny dotyczyć zarówno przeszłości, jak i przyszłości. Autorzy najchętniej napisaliby króciutką ustawę, gdzie w art. 1 zabroniono by używać nazw: Krasicki, Finder i jeszcze paru innych, a w art. 2 ustalono by, że ustawa wchodzi w życie niezwłocznie, ale wiedzieli, że tak zrobić nie można, bo wszystkich niegodnych nazwisk wymienić się nie da i nie wiadomo, czy ci niewymienieni nie zostaną patronami ulic za pięć lat.
Dlatego inicjatorzy ustawy zastosowali definicje generalne, dobre na dziś i na jutro. Przede wszystkim stwierdzili, że ustroje totalitarne panowały w III Rzeszy, ZSRR i PRL, a zatem wszystko to, co symbolizuje te państwa, nie może być uwieczniane. Ustawa to zawodne narzędzie dla oceny historii, zwłaszcza skomplikowanych polskich dróg. Wprowadziłaby ogromne zamieszanie i niezrozumienie. Pomińmy już to, czy naprawdę życie w PRL-u, a przynajmniej po 1956 roku, było podobne do życia w hitlerowskich Niemczech i w Związku Radzieckim. Popatrzmy na propozycje poszczególnych przepisów i co z tego wynika. Za niedopuszczalne symbole PRL projekt uznaje przykładowo:
a) Nazwiska członków organów władzy centralnej i lokalnej PRL. Bardzo słusznie, tylko co zrobić z takimi posłami na Sejm PRL (władza centralna!) jak posłowie Koła "Znak" - St. Stomma, St. Kisielewski czy... Tadeusz Mazowiecki (oby żył wiecznie). Albo wielce zasłużeni dla Śląska gen. Jerzy Ziętek czy dla Piły - Andrzej Śliwiński. Obaj to wojewodowie, a więc władza lokalna.
b) Nazwy organizacji młodzieżowych, działających w PRL oraz nazwiska członków kierownictw tych organizacji. Jasne. Nie potrzebujemy ulic im. ZMS czy ZMW. Ale dlaczego wykreślać ZHP? Albo NZS? A co zrobić z Jackiem Kuroniem - zakładał przecież "Czerwone Harcerstwo"? A Komendant ZHP Aleksander Kamiński ("Kamienie na szaniec")? Ustawa jest tu bezlitosna, ale czy to ma sens?
c) Daty wydarzeń, oznaczających sukcesy ZSRR. Oznacza to wykreślenie dat wyzwolenia poszczególnych miast, które to daty często są nazwami ulic. Zapytajmy tych, którzy jeszcze żyją i pamiętają okupację hitlerowską, czy tak bardzo zamartwiali się, gdy przeganiano Niemców?
Podałem tylko trzy przykłady (a jest ich w projekcie więcej), które udowadniają, że ustawa to zawodne narzędzie dla oceny historii, zwłaszcza skomplikowanych polskich dróg. Wprowadziłaby ogromne zamieszanie i niezrozumienie. Niech więc w tych sprawach nadal decydują samorządy, nawet jeśli opóźniają właściwe decyzje. Lepsze to, niż ustawowy bałagan.
Marek Borowski
senator z Pragi i Targówka, były marszałek Sejmu (2001-2004), wicepremier (1993-1994) i poseł (1991-2011)