REKLAMA

Białołęka

samorząd »

 

Polska otrzeźwieje

  19 października 2002

"Echo" rozmawia z pierwszym i ostatnim burmistrzem gminy Białołęka Jerzym Smoczyńskim. Po wyborach nowy burmistrz będzie szefem dzielnicy.

REKLAMA

Panie burmistrzu, kilka dni temu uroczyście zdjęto z masztu białołęcką flagę. Była to podniosła, ale w swej wymowie dla wielu osób przykra uroczystość. Kiedy 8 lat temu w euforii samodzielnej gminy, przejmowaliście władzę, z pewnością nikt nie spodziewał się takiego zakończenia samorządu na tym terenie. Czy mógłby Pan troszkę powspominać?

- Moja przygoda z samorządem zaczęła się 12 lat temu, kiedy w dzielnicy-gminie Praga Północ byłem jednym z nielicznych radnych z terenu Białołęki. Zjednałem sobie sympatię wielu urzędników na Kłopotowskiego i m.in. dzięki nim udało się 8 lat temu, kiedy zostałem burmistrzem nowo powołanej gminy, zorganizować sprawnie działający urząd, choć nie było to łatwe. W pierwszych tygodniach mieliśmy do dyspozycji zaledwie trzy pokoje, jeden komputer i trzech urzędników. W miarę rozwoju gminy udało się uzyskać jedną z najlepszych kadr samorządowych w Polsce, a dynamiczny rozwój gminy jest tego dowodem, bo to, że Białołęka tak się rozwija nie jest wyłączną zasługą burmistrza, ale sprawnej administracji. Zmiany wokół świadczą o tym, że ludziom w ratuszu chce się pracować.

To jednak niemożliwe, żeby wśród takiej liczby urzędników byli sami wspaniali pracownicy. Z pewnością przez 8 lat niejedną osobę Pan zwolnił...

- Za złą pracę zwolniłem jedną osobę, za utratę zaufania również jedną. Trzeba jednak dodać, że w pierwszym roku rotacja urzędników wynosiła około 25%. W kolejnych latach malała, a w drugiej kadencji były już tylko kosmetyczne zmiany.

Ilu mamy na Białołęce urzędników?

- Około dwustu.

Niedawno okazało się, że urząd jest dla nich za mały.

- Rzeczywiście tak jest. W naszej gminie jest stosunkowo duża liczba urzędników w porównaniu z innymi gminami. Mamy jednak znacznie więcej zadań. Taka liczba jest konieczna ze względu na ogromną ilość wydawanych pozwoleń na budowę, decyzji podziałowych i wszelkich innych decyzji administracyjnych. Mieszkańców przybywa i oczekują oni sprawnej obsługi w urzędzie gminy i my ją zapewniamy.

Widzę, że jako szef ma Pan dobre zdanie o swoich podwładnych. Wiem jednak, że skargi na urzędników gminnych nie są rzadkością.

- Ludzie po prostu chcieliby załatwiać wszystko jeszcze szybciej niż się załatwia, a przy tylu tysiącach decyzji podziałowych, pozwoleń na budowę itp. musi to trwać. Na Białołęce trwa znacznie krócej niż gdzie indziej. Nie zgadzam się z opiniami, że mamy za dużo urzędników. Ich liczba ma być taka, żeby wystarczyła na sprawną obsługę mieszkańców. Zmniejszanie liczby urzędników byłoby pozorną oszczędnością, gdyż wówczas spowodowałoby to dłuższe załatwianie spraw w urzędzie oraz wolniejszy rozwój gminy i oczywiście niezadowolenie mieszkańców.

Ważnym momentem w historii gminy było wybudowanie własnego ratusza. To także jeden z pierwszych konfliktów w gminie. Zarzucono zarządowi, że do budowy zatrudnia "firmę krzak".

- O tym, że firma była wiarygodna świadczy stojący od 1996 r. ratusz. Wybraliśmy tę firmę paradoksalnie dlatego, że była mała. Jako młody i dopiero nabierający doświadczenia samorząd chcieliśmy uniknąć ewentualnego starcia z doświadczonymi prawnikami wielkiej firmy. Mieliśmy świadomość tego, że w czasie budowy często okazuje się, że trzeba wykonać roboty dodatkowe, których wcześniej nikt nie przewidział. Uznaliśmy, że duża firma będzie żądać za takie roboty dodatkowej zapłaty, a w przypadku, gdy odmówimy, może zaszantażować nas przerywając roboty, bo ją na to stać. Natomiast mała firma typu "Gawrosz" nie mogłaby pozwolić sobie na przestoje, gdyż po prostu by zbankrutowała.

Ratusz był wybudowany tanio i dobrze. W roku 1999 został uznany za najlepszy budynek użyteczności publicznej.

Ta budowa była jednak ogromnym obciążeniem budżetu gminy pierwszej kadencji.

- Znacznie mniejszym niż wstępnie zakładaliśmy. Już wtedy potwierdziła się bowiem reguła, że pieniądze inwestowane w uzbrojenie terenu zwracają się z nawiązką w postaci większych wpływów z podatku od nieruchomości.

Niektórzy radni SLD zarzucają Panu, że na Białołęce nie ma opłat adiacenckich. Twierdzą, że wprowadzenie takich opłat jeszcze bardziej przyspieszyłoby budowę kanalizacji, gazociągów i wodociągów, których wciąż brakuje w wielu rejonachgminy.

- Odpowiem pytaniem: a czemu na Białołęce nie ma konfliktów? Bo nie ma opłat adiacenckich. Poza tym należy także podkreślić, że jeżeli podjęlibyśmy decyzję o wprowadzeniu takich opłat, to dotyczyłaby ona nie tylko terenów zielonych, lecz także mieszkańców bloków spółdzielczych. Na przykład za wybudowanie ul. Światowida należałoby obciążyć wszystkich właścicieli poszczególnych lokali wzdłuż tej ulicy. Jestem przeciwnikiem opłat adiacenckich w takim wydaniu. Nie można zmuszać kogoś, kto nie ma ochoty np. podłączyć się do budowanego wodociągu do ponoszenia opłat z tytułu wzrostu wartości jego nieruchomości. Opłaty te są w naszej gminie pobierane w inny sposób. Po pierwsze mieszkańcy płacą za podłączenie do budowanych mediów. Po drugie w przypadku jeśli ktoś sprzedaje nieruchomość w ciągu 3 lat od wprowadzenia w życie nowego planu zagospodarowania przestrzennego na danym terenie, pobierana jest od niego opłata, najczęściej w wysokości 10% wartości transakcji. Wprowadzenie opłat adiacenckich mogłoby tylko zaszkodzić nakręcaniu koniunktury.

W pierwszej kadencji inwestycje gminne były niewidoczne gołym okiem, bo dotyczyły głównie mediów. Potem jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe osiedla, co zmusiło gminę do szybkiego budowania szkół, przedszkoli, boisk, ścieżek rowerowych...

- To jest tak, jak z budową domu. Przez pierwsze trzy miesiące grzebią się w ziemi i nic nie widać, ale bez tego domu by nie było.

Jak Pan przewiduje najbliższą przyszłość Białołęki, zatrzyma się, czy pójdzie siłą rozpędu?

- Przez najbliższe dwa lata Białołęka będzie się rozwijać, bo jesteśmy do tego przygotowani - mamy plany zagospodarowania, projekty i odpowiednią kadrę urzędniczą. Po kolejnych dwóch latach będzie to zależało od siły przebicia w radzie Warszawy radnych z Białołęki, zarówno tych z dzielnicy, jak i tych z Warszawy.

Nie od dziś wiadomo, że jest Pan zwolennikiem budowania szybkiej kolei miejskiej wykorzystującej już istniejące tory. Jest Pan przeciwnikiem metra?

- Nie jestem przeciwnikiem, ale myślę, że w końcu Polska otrzeźwieje. Berlin w ciągu 10 lat od zjednoczenia przywrócił szybką kolej podmiejską, a my cały czas myślimy o metrze nie mając na to pieniędzy. Kolej jest o wiele tańsza. To jest pociąg i to jest pociąg. Metro jest zbyt kosztowne i zbyt odległe w czasie. Uważam, że wkrótce nie będzie innego wyjścia, jak zmodernizować linię kolejową Warszawa-Legionowo i stworzyć szybką kolej podmiejską oraz autobus wahadłowy dla mieszkańców Tarchomina. Udało mi się do tej koncepcji przekonać prezydenta Kozaka. Niestety jeszcze nie przekonałem PKP.

Przecież kolej jest wszędzie zadłużona na ogromne sumy. Czy nie można przejąć za długi torowisk i zmusić ją do tej koncepcji?

- Niestety PKP nie ma długów wobec gminy, ponieważ nie jest objęta podatkiem od nieruchomości. To się ma jednak wkrótce zmienić i z pewnością pomoże w negocjacjach.

Podobno udało się wreszcie podpisać umowę gminy z wojewodą na modernizację rzeki Długiej.

- Tak, udało się to po 5 latach walki. Pieniądze na koncepcję w tym roku przeznaczyła gmina, modernizacja ma być przeprowadzona w roku przyszłym. Ta niezwykle ważna inwestycja nie tylko zagwarantuje spokój i bezpieczeństwo okolicznym mieszkańcom, ale spowoduje dynamiczny rozwój tych terenów.

Rozmawiał Krzysztof Katner

 

REKLAMA

Komentarze

Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Twój może być pierwszy...

REKLAMA

Najnowsze informacje na TuBiałołęka

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Najchętniej czytane na TuBiałołęka

Misz@masz

Artykuły sponsorowane

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

Wstąp do księgarni

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024

REKLAMA

REKLAMA