Półkolonie na cmentarzu zamiast na Boernerowie. Powojenna rzeczywistość
25 marca 2022
To dopiero groza! Dzieci z Woli musiały spędzać wakacyjną labę w parku Sowińskiego oraz na... Cmentarzu Prawosławnym. Ta historia to nie scenariusz horroru - w powojennej Warszawie takie właśnie były realia. Choć stołeczna prasa naciskała, by dziatwa spędzała wolny czas na Boernerowie, to nie było jednak to takie proste.
Jest rok 1947. Warszawa wciąż leży w gruzach. Choć Śródmieście jest powoli odbudowywane, to Wola wciąż straszy gruzami, a miejsc kaźni jest więcej, niż izb mieszkalnych. Mimo to życie i codzienne troski wracają do stolicy. A jedną z tych codziennych trosk było to, jak zorganizować dzieciom półkolonie?
Dlaczego na cmentarzu?
- Odpowiedź przynosi gazeta "Wieczór Warszawy", którą znalazłem w swoich zbiorach - mówi Jarosław Dąbrowski, przewodniczący Rady Dzielnicy Bemowo i wieloletni burmistrz. Na pożółkłej płachcie papieru z 23 kwietnia 1947 roku odczytujemy dramatyczny opis tamtych czasów. "Po co na cmentarzu, kiedy jest Boernerowo? Pokrzywdzone dzieci Dzikiego Zachodu" - krzyczy tytuł. Dzikim Zachodem nazywano wtedy szemrane okolice ulic Żelaznej, Krochmalnej i Wroniej.
- Artykuł mówi o tym, że Boernerowo to świetne miejsce wypoczynku dla dzieci. Jednak w ówczesnej Warszawie brakowało wagonów tramwajowych, którymi można by wozić dzieciaki do podmiejskich lasów - mówi Jarosław Dąbrowski. "Gdzież bowiem dzieci, najuboższe chyba, bo z najbardziej zniszczonej części stolicy, znajdą lepsze miejsce do letnich półwakacji? Park Sowińskiego jest słabo zadrzewiony, podczas upałów brak tam cienia. Wprawdzie ktoś proponował szukanie cienia na pobliskim Cmentarzu Prawosławnym, ale po porozumieniu z proboszczem parafii prawosławnej, jednak pomysł ów nie może konkurować z półkoloniami na Boernerowie. A więc dzieci czekają na tramwaje!" - czytamy w "Wieczorze Warszawy".
Helut