Ola Grunwald plecie nawet na placu zabaw
29 września 2015
Spod jej rąk wychodzą prawdziwe cuda: "holendry", "kłosy", "plecionki". Ola Grunwald znana jest w Legionowie z tego, że jak nikt... plecie warkocze.
- Zainteresowanie warkoczami towarzyszy mi od dziecka. Nawet nie pamiętam kiedy i dlaczego to się zaczęło. Wszystkie moje lalki były "zaplecione". Potem czesałam siostry i koleżanki. To na ich głowach eksperymentowałam nowe warkocze. Jak tylko przyszła mi do głowy jakaś fryzura, natychmiast testowałam ją na młodszej siostrze. Moje początki bywały zatem bolesne - dla niej - śmieje się Ola.
Dziś swoją pasję łączy ze sposobem na życie. Ma coraz większe grono klientek w różnym wieku. Najmłodsza ma roczek, najstarsza ponad 60 lat. Czesze włosy naturalne, ale w razie potrzeby używa też syntetycznych. Ola nie siedzi w salonie, umawia się z klientkami w dowolnym czasie i miejscu, nawet w niedziele.
- Jestem mamą dwójki dzieci: pierwszoklasisty i rocznej dziewczynki. Doskonale rozumiem wszystkie zabiegane kobiety, inne mamy. Dlatego umawiam się na fryzury też w domu u zainteresowanych. Stąd też pomysł na "Akcję Plener". Od kwietnia do października można się ze mną umówić wszędzie - na placu zabaw, na ławce pod blokiem - opowiada fryzjerka.
Ola zaplata włosy w przeróżny sposób, bo wbrew pozorom warkocze to wielkie pole do popisu dla wyobraźni. Najbardziej znane to oczywiście: "dobierany", "kłos", "cornrowsy" (warkoczyki dobierane tuż przy skórze, afrykańskie nazywane potocznie bokserskimi) czy wodospad z luźno puszczonymi pasmami. Największym powodzeniem cieszy się jednak "holender".
- To nie jest skomplikowany warkocz, ale za to bardzo efektowny. Zaplatam go już z zamkniętymi oczami - także sobie - śmieje się Ola. - Kocham je, są piękne. Mają wielorakie zastosowanie, różne style. Warkocze są dobre na każdą okazję, na każdy dzień, wieczór, czy noc, imprezy i uroczystości i na poprawę samopoczucia - mówi nam legionowska specjalistka od warkoczy.
Anna Sadowska