Nowy burmistrz: Nie można administrować statycznie
3 grudnia 2012
"Echo" rozmawia z Adamem Grzegrzółką, wybranym dziś przed południem, trzecim w historii burmistrzem Białołęki.
- Pana związki z Białołęką są zerowe. To problem czy wręcz przeciwnie? Z jednej strony bez wątpienia na razie nie zna Pan realiów dzielnicy, ale z drugiej nie musi Pan tu zabiegać o głosy i przejmować się najbliższymi wyborami, więc ma Pan znakomitą pozycję wyjściową do dokonania zasadniczych zmian w zarządzaniu dzielnicą. Będą zmiany?
- To prawda. Nie mieszkam na Białołęce i poza faktem, że mam tu sporo znajomych, nie mam z tą dzielnicą osobistych związków. To oznacza, że muszę się jej nauczyć od podstaw. To wyzwanie, ale ja się wyzwań nie boję. Myślę też, że to, co na pierwszy rzut oka wydaje się - wadą, może okazać się zaletą. Nie mam związków emocjonalnych z żadnym osiedlem, nie mam tu też żadnych osobistych interesów. To powinno pozwolić mi obiektywnie oceniać potrzeby poszczególnych części dzielnicy i podejmować bezstronne decyzje.
Kiedy sześć lat temu zostałem wiceburmistrzem Pragi Południe, dosyć dobrze znałem tę dzielnicę, ale nie miałem wiedzy i doświadczenia związanego ze sposobem funkcjonowania samorządu w Warszawie, z uwarunkowaniami prawnymi, ani praktycznych doświadczeń związanym z tym, jak skutecznie zabiegać o dzielnicowe sprawy. Okazało się, że to drugie jest dużo ważniejsze, a sama znajomość terenu pomaga, ale ma niewielki wpływ na jakość pracy menadżera, jakim jest członek zarządu dzielnicy.
Teraz sytuacja jest odwrotna - znajomość Białołęki nie jest moją mocną stroną, ale mam doświadczenie w zarządzaniu takim organizmem, operowaniu budżetem, zabieganiu o korzystne decyzje władz wyższych szczebli, organizowaniu pracy urzędników itp. To pozwala mi podjąć się tak odpowiedzialnego zadania, jak pokierowanie zarządem najdynamiczniej rozwijającej się dzielnicy Warszawy.
Czy będą zmiany? Na pewno tak. Należę do osób, które stawiają sobie cele i je realizują, ale nie podejmuję decyzji pochopnie. O konkretnych pomysłach chętnie porozmawiam za kilka tygodni - kiedy lepiej zorientuję się w funkcjonowaniu urzędu i przedyskutuję swoje pomysły ze współpracownikami.
- Odchodzący burmistrz naraził się radnym tym, że za mało współpracował z klubem PO, a zbyt wiele decyzji podejmował samodzielnie. Nie boi się Pan, że stanie się marionetką w rękach radnych PO?
- Z tego co wiem, powody rezygnacji burmistrza Jacka Kaznowskiego były dużo bardziej złożone. Nie boję się, że będę marionetką. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że mam własne zdanie i zwykle potrafię je obronić. Nie da się mną sterować. Poza tym podział odpowiedzialności pomiędzy radę a zarząd dzielnicy jest precyzyjnie opisany w statucie dzielnicy oraz kilku innych ważnych dokumentach i musi być przestrzegany.
Z radnymi, nie tylko z klubu PO, chciałbym pracować na zasadach partnerstwa i porozumienia. Mam doświadczenie w pracy zespołowej i uważam, że ten model współpracy przynosi dobre efekty. Byłem też radnym i wiem, jak ważna jest rola rady i poszczególnych radnych, jako inicjatorów, inspiratorów, doradców i współdecydentów. Chcę wykorzystać potencjał, pomysły i wiedzę radnych.
- Na Białołęce muszą jak najszybciej powstać co najmniej trzy szkoły, oprócz tych trzech, których budowa właśnie rusza. Inaczej dzieci nie będą miały gdzie się uczyć. Jak dotąd władze Warszawy zdają się lekceważyć ten problem. Ma Pan jakiś pomysł, żeby to zmienić i uzyskać fundusze na budowę szkół w obecnej sytuacji budżetowej miasta?
- Problemem są nie tylko szkoły, ale także przedszkola i żłobki. W żadnej dzielnicy w ostatnich latach tak lawinowo nie wzrosła liczba dzieci jak na Białołęce. Władze Warszawy mają świadomość tej sytuacji. Rozwiązanie tego problemu, to obok spraw związanych z komunikacją, największe wyzwanie.
Wyzwań jest wiele, ale nie brakuje mi pomysłów, mam też doświadczonych współpracowników. Dlatego jestem optymistą. Liczę też na wsparcie mieszkańców - w tym czytelników "Echa" - piszcie o tym, co ważne i co wymaga poprawy - sekretariat_ag@bialoleka.waw.pl.
- Zapewne zapoznał się Pan już z budżetem Białołęki na przyszły rok. Czy żałuje Pan, że nie został burmistrzem trzy miesiące temu? Miałby Pan wówczas wpływ na ten budżet. Pana zdaniem jest dobry czy zły? Co by Pan w nim zmienił?
- Budżet każdego samorządu jest zmieniany wielokrotnie w ciągu roku, tak więc nic straconego. Jeśli dojdę do wniosku, że zmiany są potrzebne, będę o nie wnioskował. Sytuacja finansowa Warszawy jest w ostatnich latach bardzo trudna, więc budżet 2013 roku nie może zachwycać. W pierwszych miesiącach roku wraz z moimi zastępcami i naczelnikami wydziałów dokonam analizy wydatków na poszczególne dziedziny i sądzę, że będę miał "wnioski racjonalizatorskie".
- Domyślam się, że od dwóch tygodni zbiera Pan intensywnie informacje o Białołęce. Jakich zmian wymaga Pana zdaniem dzielnica? Ma Pan już jakieś przemyślenia, czy jeszcze za wcześnie na konkretne deklaracje?
- Białołęka jest najmłodszą i najdynamiczniej rozwijającą się dzielnicą Warszawy. To powoduje, że nie można nią statycznie administrować, trzeba prowadzić aktywną politykę. Widzę tu sporo analogii z Piasecznem, gdzie pracowałem przez dwa lata - również w lokalnym samorządzie. Był to okres niezwykle intensywnej rozbudowy przylegających do Warszawy osiedli, takich jak Julianów czy Józefosław. Gmina musiała za tym nadążyć budując drogi, chodniki, szkoły, a nawet ujęcia wody - bo latem zużycie było tak duże, że z kranu kapały tylko pojedyncze krople. Dużym problemem była też organizacja komunikacji miejskiej.
Białołęka jest dużo lepiej rozwinięta, ale problemy niektórych osiedli we wschodniej części dzielnicy są podobne. Chociaż z perspektywy Tarchomina czy Nowodworów priorytety na pewno wyglądają inaczej. Sztuką jest zrównoważyć potrzeby tak zróżnicowanej dzielnicy i sprawiedliwie podzielić ograniczone fundusze na ich zaspokojenie. Dlatego nie zamierzam rzucać nieprzemyślanych deklaracji. Propozycje zmian muszą być formułowane rozważnie.
- Szacujemy, że na Białołęce mieszka ok. 60 tys. osób bez meldunku. Ich podatki nie zasilają budżetu dzielnicy. Jak przekonać nowych mieszkańców, żeby płacili podatki w miejscu zamieszkania?
- Tu znów nasuwa mi się analogia z Piasecznem, gdzie w 2005 roku byłem współautorem kampanii zachęcającej do meldowania się - bo był tam ten sam problem. Władze Białołęki od pewnego czasu prowadzą podobne działania. Myślę, że mogę zaproponować ich udoskonalenie. W Piasecznie pozyskaliśmy do współpracy partnerów - osoby meldujące się mogły liczyć na całkiem atrakcyjne nagrody.
Z badań wynika, że większość mieszkańców Białołęki identyfikuje się z dzielnicą i lubi ją. Trzeba im wytłumaczyć, jak ważne jest to, by to pokazali - właśnie poprzez meldunek.
Poważną barierą są oczywiście formalności - na razie nie da się zrobić tak, by można się było zameldować bez wcześniejszego wymeldowania się z poprzedniego miejsca zamieszkania. W przyszłym roku Sejm ma zmienić te przepisy - to powinno wiele ułatwić. Wielu mieszkańców Białołęki ma meldunki w Warszawie, z tym że w innych dzielnicach - widzę możliwość wprowadzenia dla nich ułatwień nie czekając na zmiany ustawowe. Mam jeszcze kilka pomysłów na ułatwienia, np. uruchomienie punktu meldunkowego na terenie wschodniej Białołęki - mógłby działać np. w soboty lub w dni powszednie po 16.00, żeby ludzie nie musieli się zwalniać z pracy w celu załatwienia formalności.
- Dziękuję za rozmowę. Przed Panem bez wątpienia bardzo trudne dwa lata. Życzę powodzenia.
Rozmawiał Krzysztof Katner